I to nie tylko sam prezes jest tu czynny, powtarzając, że są w naszym kraju chętni do bycia pod niemieckim butem, albo mówiąc o Niemcach: „Poniżyli nasz naród. Mają zapłacić”. To również Arkadiusz Mularczyk, wiceszef MSZ, który przed kilkoma dniami, w jednym z prawicowych tygodników, stwierdził: „Reparacje: Sukces jest bliżej, niż myślicie. Niemcy też to wiedzą, dlatego tak liczą na wygraną PO”.
Wielu innych polityków prawicy też próbuje coś na Niemcach ugrać. Nawet sport jest do tego celu wykorzystywany. Jacek Ozdoba z Suwerennej Polski, po zakończeniu meczu Polska-Niemcy, wygranego przez naszą reprezentację, opublikował na Twitterze wpis: „Polska 1- Tusk 0”, dodając przy nazwisku lidera Platformy niemiecką flagę. Na ten tweet zareagował ostro Zbigniew Boniek, pytając w mediach społecznościowych: „Przepraszam, co to za debil?”.
„Nauczymy ich historii”
Tak toczy się debata o stosunkach polsko-niemieckich na górze. Ale ta narracja schodzi niżej. Lokalnie. Na Pomorzu ma teraz swoje źródełko w Fundacji Łączy Nas Polska, która chce edukować Niemców w kwestii krzywd, jakie wyrządzili Polakom. Fundacji szefuje Natalia Nitek-Płażyńska, psycholog z wykształcenia, żona posła Prawa i Sprawiedliwości Kacpra Płażyńskiego. Jej fundacja ma integrować Polaków wokół ważnych spraw, stwarzać możliwości dla pobudzenia aktywności obywatelskiej i pomagać osobom, które potrzebują wsparcia prawnego lub materialnego, zwłaszcza w sporach z instytucjami czy pracodawcami. Ale ostatnio mocno skręca w stronę rozliczeń polsko-niemieckich.
Pani prezes w mediach społecznościowych wyjaśnia: „Chcemy pojednania z Niemcami, opartego na prawdzie i zadośćuczynieniu” i dodaje: „Nie przyjmujemy błyskotek, nie dajemy się już poklepywać po ramieniu przez tych, którzy za naszymi plecami obwiniają nas o swoje własne zbrodnie”. Bo dla niej, jak pisze „walka o prawdę o niemieckich zbrodniach podczas okupacji Polski jest nie tylko naszym moralnym obowiązkiem. To także inwestycja w przyszłość”.
Ktoś pod tym wpisem zapytał złośliwie, czy ta przyszłość to start do Sejmu? Ale Nitek-Płażyńska ma misję, a właściwie dwie. Jedną jest zbiórka na zakup książek „Rzeź Woli. Zbrodnia nierozliczona” Piotra Gursztyna, które pani prezes chce wysłać do niemieckich szkół, z przykazaniem: „Nauczymy ich historii. Pokażemy prawdę o ich przodkach”.
Na razie fundacja uzbierała 16 tysięcy ze 100 tysięcy potrzebnych na zakup tych książek.
Jej druga misja to sprawdzanie, czy niemieckie firmy pamiętają o swojej nazistowskiej przeszłości.
„Największe niemieckie firmy tuczyły się na krwi polskich ofiar II wojny światowej. Dzisiaj działają one w Polsce, zarabiając w naszym kraju dziesiątki miliardów euro. Mówią o sobie, że są „społecznie odpowiedzialne” i organizują tu różne programy edukacyjne. Tłumaczą nam, czym jest ekologia, zrównoważony rozwój i prawa mniejszości seksualnych” – pisze Natalia Nitek-Płażyńska. I dalej pyta: „Czy Allianz prowadzi program, pokazujący Niemcom, czym była na przykład Rzeź Woli? A może BASF, w ramach odpowiedzialności społecznej firmy, edukuje niemiecką młodzież na temat konieczności zadośćuczynienia za zbrodnie III Rzeszy w Polsce? Volswagen? Bayer? Siemens?
Największe niemieckie firmy tuczyły się na krwi polskich ofiar II wojny światowej. Dzisiaj działają one w Polsce, zarabiając w naszym kraju dziesiątki miliardów euro. Mówią o sobie, że są „społecznie odpowiedzialne” i organizują tu różne programy edukacyjne. Tłumaczą nam, czym jest ekologia, zrównoważony rozwój i prawa mniejszości seksualnych
Natalia Nitek-Płażyńska
Efekt był taki, że Mercedes-Benz Group odpowiedziała fundacji, iż przedstawione przez nią fakty, po prostu, ich firmy nie dotyczą. Prezes nie daje jednak za wygraną. I pisze dalej: „Oczekujemy na niezwłoczną odpowiedź ze strony Mercedes-Benz Group. Jednocześnie zaznaczamy, że w razie kolejnej odmowy nie wykluczamy podjęcia działań prawnych związanych z dostępem do informacji”.
Nam nie udało się skontaktować z Natalią Nitek-Płażyńską. Do fundacji, która na oficjalnej stronie nie ma telefonu, można tylko napisać maila. I czekać. Wysłaliśmy z prośbą o kontakt we wtorek. Ale do momentu wysłania tekstu do druku, nikt się z fundacji nie odpowiedział.
Musimy wstać z kolan. Mamy pełne prawo do zadośćuczynienia
W co gra i co chce ugrać Nitek-Płażyńska?
Dorota Arciszewska-Mielewczyk, dziś jest poza polityką, w spółce Polskie Linie Oceaniczne. Ale przez lata w Sejmie i Senacie jako polityczka PiS i szefowa Powiernictwa Polskiego, to ona była twarzą tej antyniemieckiej retoryki.
Dziś na pytanie o Natalię Nitek-Płażyńską i jej działania odpowiada: – Są one jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli rozwój konkretnych, niemieckich firm oparty był na uczestnictwie w machinie wojennej, zwróconej przeciwko Polakom, to powinna to być wiedza powszechna łącznie ze wskazaniem formy represji, jaką stosowano wobec, jak w tym przypadku, robotników przymusowych. Mamy pełne prawo do zadośćuczynienia krzywd – mówi.
W sprawach polsko-niemieckich nie zmieniła zdania.
– W relacjach z Niemcami są kwestie trudne, których nie można zamiatać pod dywan. Zawsze byłam zwolennikiem artykułowania wątpliwości, szczerze, bez ogródek i obaw. A przede wszystkim domagania się reparacji oraz odszkodowań. Niemiecka polityka historyczna to majstersztyk. Z kata stali się ofiarą. Nie ma Niemców, są bezpaństwowi hitlerowcy czy naziści. W Polsce wytworzono poczucie wstydu, że jesteśmy gorsi. Musimy wstać z kolan – mówi.
Na stwierdzenie, że PiS dokłada kamyk do antyniemieckiej fobii odpowiada: – Proszę nie używać obraźliwych określeń. Rząd Prawa i Sprawiedliwości dba o interes Rzeczpospolitej i walczy o prawdę historyczną, która dla strony niemieckiej może być niewygodna, lecz fakty mówią same za siebie.
Działania Natalii Nitek-Płażyńskiej są jak najbardziej uzasadnione. Jeżeli rozwój konkretnych, niemieckich firm oparty był na uczestnictwie w machinie wojennej, zwróconej przeciwko Polakom, to powinna to być wiedza powszechna łącznie ze wskazaniem formy represji, jaką stosowano wobec, jak w tym przypadku, robotników przymusowych. Mamy pełne prawo do zadośćuczynienia krzywd
Dorota Arciszewska-Mielewczyk / była posłanka PiS
Nie zgadza się z opiniami tych historyków, którzy twierdzą, że Polska zrzekła się reparacji.
– Nie ma dokumentu potwierdzającego ten fakt, nawet przy wyznaczonej przeze mnie nagrodzie 10 tys. zł nikt się nie pojawił. Horror niemieckiej okupacji to zagłada 6 mln polskich obywateli przez wywózki do obozów koncentracyjnych, głodzenie, rozstrzelania, palenie żywcem, praca niewolnicza, eksperymenty medyczne, wysiedlenia, kradzież dzieci, grabież mienia, niszczenie kultury i inne nierozliczone krzywdy w skutek II wojny światowej. Myślę, że element edukacyjny jest jak najbardziej potrzebny obywatelom Niemiec, a zwłaszcza tym niemieckim politykom, którzy uznali temat za zamknięty. Kierując Powiernictwem Polskim otrzymywałam także słowa poparcia i chęci rozmowy płynącą ze środowisk intelektualistów niemieckich.
Wysyłanie książek niczemu nie służy
Czy ta narracja antyniemiecka to fobia, fanatyzm czy może coś innego?
Na to pytanie historyk dr Janusz Marszalec, były zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i jego współtwórca odpowiada, że to raczej cyniczna gra polityków, którzy próbują budować swój kapitał na najniższych instynktach, wzbudzając narodowe uprzedzenia i resentymenty.
– A takie nastroje łatwo wzbudzić, bo przeszłość rzeczywiście była straszna. I o zbrodniach wojennych wszyscy pamiętamy. Ale wracanie do niej w taki sposób jest szczytem cynizmu i nieuczciwości. I ma charakter paskudnego szantażu, który można odczytać tak: dołączcie do nas, bo w innym razie nie jesteście Polakami patriotami. To tylko wzbudzanie dawnych upiorów zamiast dyskusji i szukania wspólnego zdania. Dzisiaj odwoływanie się do niemieckich firm i wskazywanie, że mają coś na sumieniu, że działali na rzecz III Rzeszy, nie ma nic wspólnego z troską o pamięć. To droga donikąd, bo za chwilę nam ktoś powie: wy też macie trupa w szafie i nie byliście tacy doskonali. Nie byliście jako cały naród, wykazując, na przykład, brak empatii do narodu żydowskiego – tłumaczy dr Marszalec.
Dzisiaj odwoływanie się do niemieckich firm i wskazywanie, że mają coś na sumieniu, że działali na rzecz III Rzeszy, nie ma nic wspólnego z troską o pamięć. To droga donikąd, bo za chwilę nam ktoś powie: wy też macie trupa w szafie i nie byliście tacy doskonali. Nie byliście jako cały naród, wykazując, na przykład, brak empatii do narodu żydowskiego
dr Janusz Marszalec / historyk, wcześniej MIIWŚ
Jego zdaniem, to maniera budowania swojego kapitału politycznego na historii, przeszłości przez ludzi, którzy do tej przeszłości nie mają szacunku. I trąci nie tylko głupotą, ale też nieodpowiedzialnością i bezczelnością, bo często uwłacza zdrowemu rozsądkowi i faktom historycznym.
– Mamy tu do czynienia z uproszczonym kursem historii, który służy jedynie konfrontacji. I wrogom Unii Europejskiej. Na Kremlu z zadowoleniem przyjmują rozbudzanie starych, antyniemieckich fobii. Chciałbym, aby pani Nitek-Płażyńska zaproponowała w końcu coś bardzo konstruktywnego – w sferze prawnej, gospodarczej, politycznej, edukacyjnej. Wysyłanie książek do niemieckich szkół z dedykacją: „teraz sobie poczytajcie, a potem po raz kolejny raz nas przeproście”, niczemu nie służy. Nie tak buduje się porozumienie między narodami. Problemem jest jednak to, że nie o porozumienie i zgodę chodzi, ale o partyjny interes.
– Chcemy budować naszą przyszłość, rozpamiętując stare rany? To dążenie do jeszcze większej polaryzacji naszego społeczeństwa. Do tego, żebyśmy się jeszcze mocniej podzielili i stanęli naprzeciwko siebie. To dotyczy nas Polaków, ale też nas Europejczyków.
Dowód braku odpowiedzialności
Prof. Krzysztof Ruchniewicz, kierownik Katedry Historii Najnowszej na Uniwersytecie Wrocławskim, słysząc o pomyśle fundacji Łączy nas Polska odpowiada, że nie rozumie takiego sposobu myślenia i postępowania.
– To co łączy Polaków i Niemców to przede wszystkim dobra współpraca, która jest wynikiem dwóch układów, które Polska podpisała na początku lat 90. Układu o potwierdzeniu granicy na Odrze i Nysie, który zamykał etap historyczny wzajemnych relacji i układu, który był skierowany na przyszłość i stworzył ramy współpracy między Polską i Niemcami. Wydaje się, że te dwa układy, które nazywamy dziełem traktatowym, sprawdziły się w praktyce. Bo przecież dziś już nikt nie podważa granicy na Odrze i Nysie oraz mamy stosunki dobrosąsiedzkie z Niemcami – tłumaczy profesor.
Jego zdaniem, jeśli były jakieś kwestie wymagające wyjaśnienia, to podejmowano je.
– Jedną z takich spraw były odszkodowania dla robotników przymusowych w III Rzeszy. Zajęto się tym problemem na początku lat 90., tworząc Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie. Natomiast w drugiej połowie lat 90. powstała inicjatywa po stronie przemysłu i rządu niemieckiego, żeby stworzyć fundusz, który pozwoliłby na wypłatę odszkodowań. I Polacy, po obywatelach żydowskich, są drugim beneficjentem takich wypłat. Fundusz w znacznej części składał się ze środków niemieckich firm, które podczas II wojny światowej korzystały z pracy przymusowej. Budowanie kapitału bazującego na niewiedzy przeciętnego Polaka jest rodzajem manipulacji. Jeżeli są jakieś kwestie z przeszłości w stosunkach polsko-niemieckich, które wymagają wyjaśnienia, to od tego są w pierwszym rzędzie historycy, nie politycy czy przedstawiciele jakiejś powołanej niedawno fundacji.
Budowanie kapitału bazującego na niewiedzy przeciętnego Polaka jest rodzajem manipulacji. Jeżeli są jakieś kwestie z przeszłości w stosunkach polsko-niemieckich, które wymagają wyjaśnienia, to od tego są w pierwszym rzędzie historycy, nie politycy czy przedstawiciele jakiejś powołanej niedawno fundacji.
Prof. Krzysztof Ruchniewicz / Uniwersytet Wrocławski
Na pytanie, dlaczego to „paliwo” tak dobrze smaruje nasze fobie, prof. Ruchniewicz odpowiada:
– To ciekawy fenomen. Relacje polsko-niemieckie w przeszłości można określić słowem hassliebe, czyli połączenie nienawiści i miłości. Z jednej strony nikt nie zaprzeczy, jak wiele było wspólnych kontaktów, wzajemnych wizyt i wymiany między naszymi krajami. Ale z drugiej strony wiemy, że na obecne relacje polsko-niemieckie nadal jeszcze rzutuje doświadczenie II wojny światowej. I nie chcę tego ignorować. Bo skala zbrodni i zniszczeń jakich dokonali Niemcy, kłaść się musi cieniem na naszych relacjach - mówi prof. Ruchniewicz.
- Ale musimy też pamiętać, że od zakończenia II wojny minęło sporo dziesięcioleci. I po obu stronach mieliśmy wiele gestów i działań, które pozwalały nam nie tylko zrozumieć specyfikę tego okresu, ale też sprawić, byśmy wychodząc z ciężkich doświadczeń historii myśleli i pracowali na rzecz teraźniejszości i przyszłości tych relacji – wyjaśnia. I dodaje, że dla niego zawsze kłopotliwe są osoby, które nie posiadają doświadczeń wojennych, bo mamy do czynienia już z trzecią, a nawet czwartą generacją Polaków po wojnie, nagle odkrywają i ożywiają poczucie krzywdy, reaktywują negatywne stereotypy. Rodzi się pytanie, w imię czego jest to robione. W 2023 roku budowanie politycznego poparcia na wojennej tragedii i bólu jest nie do przyjęcia. A dlaczego jest to paliwo? Bo łatwiej nam występować w roli ofiary i stale z tego powodu narzekać, niż – zgodnie z naszym własnym przekonaniem o szlachetności i z wieloma wezwaniami z poprzednich dekad – stać na pozycji wspaniałomyślnego, motywowanego chrześcijaństwem wybaczenia oraz zaproponować coś konstruktywnego, niosącego dobro nie tylko Polsce i Niemcom, co poprawiłoby relacje polsko-niemieckie. Trzeba podkreślić, że od nich zależy stabilność Unii Europejskiej, jej dalszy rozwój. Zwłaszcza teraz, gdy sytuacja w Europie Wschodniej jest niezwykle niebezpieczna. Podsycanie antyniemieckich nastrojów to dla mnie dowód braku odpowiedzialności i co najmniej niepoważne traktowanie przyszłości kraju.
Napisz komentarz
Komentarze