Całkiem niedawno przez izraelskie miasta przetoczyła się fala protestów wobec planów reformy wymiaru sprawiedliwości. Niektórzy zadawali pytania o to, czemu podobnych marszów nie ma w Polsce, sugerując zobojętnienie na otaczającą rzeczywistość. Tymczasem marsz 4 czerwca, podobnie jak wcześniejsze w obronie praw kobiet, pokazał pełną gotowość elektoratu opozycji demokratycznej do demonstrowania swojego niezadowolenia ze stylu rządzenia państwem. Opozycja przespała w tym względzie ostatnie trzy lata od Strajku Kobiet?
Przyznam szczerze, że niejednokrotnie starałem się czynić analogie do Izraela. Tamtejsze podziały społeczne, podobnie jak w Turcji, przypominają te w Polsce, w tym sensie, że mieszkańcy wielkich miast, z dobrym wykształceniem głosują zupełnie inaczej niż mieszkańcy mniejszych miejscowości. Z jednym zastrzeżeniem. My jako społeczeństwo jesteśmy niezwykle homogeniczni. Nasza skomplikowana historia oraz dramatyczne wydarzenia, do tego świadomie egalitarna polityka w powojennej Polsce wymieszały nas wszystkich do tego stopnia, że dzisiaj drzwi w drzwi mieszkają u nas ludzie o zupełnie różnym statusie społecznym.
Natomiast Izrael jest bardzo silnie podzielony. Środowiska liberalne wywodzą się jeszcze od Żydów aszkenazyjskich, którzy budowali Izrael oraz tworzyli jego aparat polityczny, natomiast głosujący na konserwatywny Likud potomkowie Żydów sefardyjskich to kompletnie inny świat. Nasze podziały do tego się nie umywają.
Znacznie łatwiej nakłonić tam ludzi do wyjścia na ulice?
Tak, również dlatego, że poziom upartyjnienia oraz upolitycznienia jest tam znacznie wyższy. W związku z tym, szukanie podobieństwa pomiędzy zjawiskami dziejącymi się w Polsce oraz Izraelu nie jest łatwe. Opozycja w Polsce nie tyleż przespała pewien czas, co sama sparaliżowała swoją aktywność w poprzedniej kadencji Sejmu. Temat praworządności – dosyć abstrakcyjny, nie dał się w łatwy sposób przełożyć na codzienne życie milionów Polaków. Jego ciągłe podnoszenie mogło tworzyć wrażenie frontu samoobrony elit, który, z oczywistych względów, nie byłby w stanie zapewnić odpowiedniej mobilizacji oraz zwycięstwa w wyborach.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kto i dlaczego pojechał do Warszawy? Uczestnicy marszu: Odpalili lex Tusk, to odpalili i nas
Opozycji udało się w końcu znaleźć temat, który poruszył, zjednoczył?
Pamiętajmy, że w przypadku protestów nie jest ważne, czy będzie na nich 5, 10 czy 20 tys. ludzi. Ważne są miejsce oraz czas, uchwycenie kontekstu oraz wpisanie się w emocje dużej grupy społecznej. Rocznica 4 czerwca jest dosyć abstrakcyjna dla większości Polaków poniżej 50. roku życia. Natomiast ten niebywały pomysł PiS-u przeforsowania ustawy o wpływach rosyjskich doprowadził do tego, że do dobrze dobranego miejsca doszedł dobrze dobrany czas.
Platforma dostała od rządzących worek pełen prezentów, który wystarczyło tylko otworzyć. Po pierwsze, marsz udało się wpisać w bieżące wydarzenia, po drugie, w nagromadzone emocje. Pojawił się wspólny mianownik dla wielu uczestników i, co ważne, chętnie tę wyborczą różnorodność eksponowano.
W 2007 r. Platforma Obywatelska stała się konfederacją różnych grup, niezadowolonych z polityki PiS, również ideologizacji życia oraz państwa. W 2015 r. to PiS zaczął kumulować różne grupy pokrzywdzone decyzjami rządu, m.in. za sprawą podniesienia wieku emerytalnego. Teraz następuje kolejne odwrócenie.
W różnych grupach narosło niezadowolenie z partii rządzącej, również w tych, które wcześniej głosowały na PiS?
Tak, i wystarczy, że część z nich nie pójdzie do wyborów. Przy obecnym poziomie sondaży jest już niemal po zawodach. Opozycja musiałaby popełnić całą serię gigantycznych błędów, aby nie zdobyć większości mandatów w przyszłej kadencji Sejmu.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Po 4 czerwca zachłysnęliśmy się wolnością, demokracją i myśleliśmy, że tak będzie zawsze. To był błąd
Pytanie, czy dzięki marszowi opozycja realnie coś zyskała? Włodzimierz Czarzasty mówi o mieszaniu w opozycyjnej herbacie, które nie przysparza nowych wyborców, a już na pewno nie tych popierających PiS, karmionych manipulacjami przez rządową TVP.
W istocie, to tasowanie odbywa się od lat. Wcześniej było na linii Platforma-Lewica, obecnie odbywa się pomiędzy KO a formacją Szymona Hołowni. Moim zdaniem, opozycja raczej nie ma instrumentów, żeby pozyskać wyborców PiS, natomiast ma wszelkie instrumenty, żeby zniechęcać do głosowania. Biorąc pod uwagę interes opozycji, jest to dla nich najważniejsze.
Jaki jest więc bilans zysków oraz strat? Co zostanie z tego wydarzenia, oprócz obrazków setek tysięcy ludzi maszerujących ulicami stolicy?
Rzeczywiście, w kontekście przekonania części niezdecydowanych wyborców, marsz może mieć pewne znaczenie. Jesteśmy społeczeństwem, które lubi dołączać do zwycięskiej drużyny. W naszych dziejach politycznych wiele razy było tak, że poparcie dla partii z najlepszym wynikiem wzrastało tuż po samych wyborach. Poza tym, był to pierwszy marsz w realiach, w których to opozycja jest faworytem, i silnie kontrastował z chaosem, który w tygodniu poprzedzającym to wydarzenie wdarł się w szeregi obozu rządzącego, również za sprawą prezydenckiej nowelizacji do komisji o wpływach rosyjskich. To niewątpliwie będzie działać na korzyść opozycji. Z drugiej strony, sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli prawicy.
Żadna partia w Polsce, ze względu na strukturę swojego elektoratu, nie byłaby w stanie zorganizować takiego marszu, jak zrobiła to Platforma. Dlatego PiS nie jest w stanie na to odpowiedzieć. I to z pewnością jest ważnym elementem tego bilansu. PiS podnosił temperaturę przed 4 czerwca, licząc, że nagłaśnianie wydarzenia tylko skomplikuje sytuację wewnątrz opozycji. Tymczasem kontekst przyniósł dokładnie odwrotne rezultaty.
Niewątpliwym zyskiem dla Platformy jest również skomplikowanie położenia opozycyjnych partnerów. Teraz jeszcze trudniej będzie im wytłumaczyć, dlaczego nie ma jednej wspólnej listy przed wyborami. Skoro jesteśmy przeciwni wspomnianej ustawie, skoro idziemy razem w marszu, to dlaczego nie jesteśmy jedną drużyną na wybory?
Paradoksalnie, wspólny marsz opozycji ugruntował dotychczasowe podziały?
Nie nazwałbym tego ugruntowaniem czy wzmocnieniem podziałów. Z dotychczasowych trzech list opozycyjnych powstały duże znaki zapytania: A może jednak jedna lista? Może dwie? Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której Trzecia Droga Hołowni i Kosiniaka-Kamysza zacznie tracić w sondażach dlatego, że obie partie korzystały dotychczas z olbrzymiej liczby wyborców Platformy. I to na tych wyborcach obrazki z marszu robią dziś największe wrażenie, co może mieć przełożenie na wyniki sondażowe. Myślę, że nie doszło do wzmocnienia podziałów, ale zwiększyła się liczba dylematów.
CZYTAJ TAKŻĘ: Nie 11 listopada, a 4 czerwca powinien być głównym świętem państwowym
Punktem kulminacyjnym 4 czerwca było symboliczne ślubowanie Donalda Tuska. Jak pan je ocenia?
Myślę, że było dość mocno przeniknięte ostrożnością. Donald Tusk jest doświadczonym politykiem i zdaje sobie sprawę, że towarzyszą mu nie tylko pozytywne emocje. Ma też bardzo szeroki krąg niechętnych wyborców, którzy niekoniecznie sympatyzują z PiS-em. Być może, lider Platformy chciał, żeby ten symboliczny akt przywołał skojarzenia z przysięgą Kościuszki, natomiast nie było w nim niczego rewolucyjnego. Dał do zrozumienia, że nie będzie zmian, które naruszałyby codzienny modus vivendi, natomiast będą takie, które są oczekiwane przez kluczowe grupy wyborców. Zapowiedzi rozliczeń były adresowane do tych, którzy trwali przez osiem lat i oczekują zadośćuczynienia. Jednocześnie padały słowa o pojednaniu z wyborcami PiS-u.
Klucz do zwycięstwa nie leży w zapowiedziach rewanżu, bo nim może żyć tylko aparat partyjny. Grupy, od których wszystko będzie zależeć, to te, które odejdą od PiS-u. Zapewnienie, że nie stracą na tym, co się stanie po wyborach, jest kluczem do wyborczej wygranej, bo daje szanse, że nie wrócą już pod skrzydła PiS-u.
Opozycja dojedzie na marszowym entuzjazmie do wyborów?
Polska polityka jest jak samochód elektryczny: mało dynamiczna, jedzie powoli i statecznie, co ma swoje zalety w postaci mniejszego prawdopodobieństwa wypadku. W tym sensie, nie spodziewam się wielkich zmian po tym marszu. Opozycja jest w położeniu ogrodnika, który musi przystrzyc, trochę podlać i na pewno nie rzucać się na szaleńcze akty, które miałyby wywrócić wszystko do góry nogami. Przed wyborami w 2019 r. to opozycja była w sytuacji, gdy musiała wywrócić stolik, ponieważ PiS miał strukturalną przewagę. Nie potrafiła tego zrobić. Natomiast teraz jest dokładnie odwrotnie. To PiS musi zmienić istniejąca sytuację. Problem w tym, że nie ma do tego instrumentów. To jest sedno owej zmiany, jaka dokonała się na przestrzeni tej kadencji.
Napisz komentarz
Komentarze