Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Komu będzie łatwiej, a komu trudniej głosować?

Termin tegorocznych wyborów nie jest jeszcze znany, coraz więcej wiadomo natomiast o zasadach, według których będą przeprowadzane i o ludziach, którzy będą czuwać nad prawidłowością ich przebiegu. Zdaniem ekspertów i publicystów, nie jest to wiedza radosna dla opozycji.
Komu będzie łatwiej, a komu trudniej głosować?

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

131 zmian w kodeksie wyborczym przyniosła jego nowelizacja przegłosowana w Sejmie na początku marca przez rządzącą większość. Niektóre z nich w połączeniu z ostatnimi zmianami personalnymi w rządzie przyniosły dość zaskakujące skutki. I tak na przykład okazuje się, że jedną z kluczowych postaci odpowiedzialnych za przygotowanie i przebieg wyborów będzie Janusz Cieszyński, były minister zdrowia, zdymisjonowany w sierpniu 2020 r. za tzw. aferę respiratorową, kiedy to ministerstwo kupiło po zawyżonych cenach sprzęt do walki z koronawirusem. Nie przeszkodziło to Mateuszowi Morawieckiemu w powierzeniu mu obecnie funkcji ministra cyfryzacji.

To właśnie jego resort, a nie Krajowe Biuro Wyborcze, w myśl nowych przepisów nadzorować będzie Centralny Rejestr Wyborców, czyli system teleinformatyczny służący do przeprowadzania wyborów.

Trzy lata temu w wyborach prezydenckich za granicą głosowało około pół miliona Polek i Polaków i większość poparła Rafała Trzaskowskiego. Czy to przypadek, że teraz odebrano im możliwość głosowania korespondencyjnego?

To do resortu Cieszyńskiego obowiązkowo trafią też filmiki nagrane w lokalach wyborczych przez mężów zaufania i obserwatorów (nowe przepisy dały im możliwość nagrywania przebiegu głosowania). Przy czym sami autorzy filmów – w ciągu 24 godzin – muszą skasować je ze swoich nośników. Oznacza to, że w przypadku gdyby takie nagranie miało stanowić dowód ewentualnych nieprawidłowości podczas głosowania, tylko ministerstwo będzie jego dysponentem.

Wybory 2023. Profrekwencyjnie, ale tylko dla swoich

To tylko jeden z licznych aspektów zmian kodeksu wyborczego. Najgorętsze komentarze, już na etapie przygotowania nowych przepisów, budziło zwiększenie liczby punktów głosowania w tzw. miejscowościach kościelnych (powyżej 200, a nie jak do tej pory 500 mieszkańców). Oznacza to zwiększenie liczby lokali wyborczych o kilka tysięcy (a według niektórych szacunków nawet o 10 tys.). To z pewnością jest działanie profrekwencyjne, ale – jak zwracają uwagę komentatorzy – akurat na tym terenie, gdzie tradycyjnie więcej jest wyborców PiS niż partii opozycyjnych. Niektórzy szacują, że może to przynieść rządzącym dodatkowe kilkaset tysięcy głosów.

Odwrotnie nowa ordynacja traktuje wyborców mieszkających bądź przebywających czasowo za granicą. Trzy lata temu w wyborach prezydenckich głosowało tam około pół miliona Polek i Polaków i większość poparła Rafała Trzaskowskiego. Czy to przypadek, że teraz odebrano im możliwość głosowania korespondencyjnego, co często oznacza – np. w Kanadzie czy USA – konieczność kilkugodzinnego lotu samolotem do najbliższego punktu wyborczego? Tych punktów za granicą jest zresztą coraz mniej, choć to już nie skutek nowej ordynacji, ale decyzji poszczególnych konsulów. Do tego jeszcze w tych wyborach do głosowania nie wystarczy sam polski paszport – trzeba będzie wylegitymować się dowodem osobistym.

Malo tego, nawet decydując się na nietanią podróż do najbliższego punktu wyborczego, nie mamy pewności, że nasz głos zostanie w ogóle uwzględniony. Nowe przepisy dają bowiem komisji 24 godziny na policzenie głosów. A to znaczy, że jeśli komisja nie zmieści się w tym terminie, wszystkie oddane tam głosy przepadną. Dodatkowo w tych wyborach obowiązuje zakaz liczenia w podgrupach. Wszystkie głosy muszą zostać policzone przez wszystkich członków komisji. To akurat utrudni ewentualne oszustwa, ale wydłuży sam proces. Jak wykazały wstępne symulacje w większych ośrodkach polonijnych, np. w Londynie, komisje nie zdążą policzyć wszystkich głosów w ciągu doby.

Ważne, kto liczy i zatwierdza

Zaufanie do uczciwości polskiego systemu wyborczego osłabiają także wcześniejsze zmiany (z 2018 roku), dopuszczające do składu Państwowej Komisji Wyborczej osoby nie będące sędziami. Powoduje to, że apartyjność tej instytucji stała się wątpliwa.

W uchwale z 27 marca br. PKW powołała 93 nowych komisarzy wyborczych. Zrobiła to na podstawie listy przygotowanej przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. Jak podaje portal OKO.press - są na niej głównie sędziowie związani z obecną władzą: m.in. prezesi sądów z nominacji min. Zbigniewa Ziobry, neo-sędziowie (czyli sędziowie nominowani przez upolitycznioną KRS), a także osoby powiązane z tzw. aferą hejterską w Ministerstwie Sprawiedliwości.

Zmienia się też skład rejonowych i okręgowych komisji wyborczych. Tam także, obok zawodowych sędziów, dopuszczono osoby z wykształceniem prawniczym.

Rządząca większość całkowicie ignoruje natomiast sugerowaną przez PKW od 2014 roku konieczność korekty liczby mandatów, przypisanych do poszczególnych okręgów. Wynika ona ze zmian demograficznych: jedne okręgi się wyludniają, inne zagęszczają.

Kolejny kłopot polega na tym, że oceną ważności wyborów i rozpatrywaniem protestów wyborczych ma się zajmować Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, która w całości obsadzona jest przez neo-sędziów. Pominąwszy zastrzeżenia co do politycznej bezstronności jej członków, niepokój musi budzić wątpliwy status prawny tej izby. Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że nie jest ona sądem ustanowionym przez prawo. Co w takim razie z ważnością wyborów, o których ona orzeka?

A jednak głos głosowi nierówny

Rządząca większość całkowicie ignoruje natomiast sugerowaną przez PKW od 2014 roku konieczność korekty liczby mandatów przypisanych do poszczególnych okręgów. Obecnie – wedle szacunków PKW – w 22 z istniejących 41 okręgów wyborczych powinno dojść do odjęcia, względnie dodania mandatu (a w jednym wypadku nawet dwóch). Wynika to ze zmian demograficznych: jedne okręgi się wyludniają, inne zagęszczają.

Prof. Robert Alberski z Uniwersytetu Wrocławskiego w rozmowie z OKO.press podał przykład okręgu Warszawa 2 (tzw. podwarszawskiego obwarzanka), gdzie zamieszkuje mniej więcej tyle samo osób, co na Lubelszczyźnie, którą reprezentuje dwóch posłów więcej. Zdaniem politologa podważa to konstytucyjną zasadę równości wyborów, bowiem głosy niektórych wyborców „ważą” więcej niż innych.

Projekt stosownych zmian leży w sejmowej zamrażarce. Czy dlatego, że według nowego przelicznika posłów straciłyby okręgi tradycyjnie popierające PiS, a zyskały ośrodki wielkomiejskie, gdzie więcej głosów zbiera opozycja?

Wybory są coraz mniej uczciwe

Adwokat Marcin Wolny z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka pytany przez zawszepomorze.pl, które ze zmian w ordynacji są jego zdaniem najbardziej wątpliwe, czy wręcz niebezpieczne z punktu widzenia uczciwości wyborów, zwraca przede wszystkim uwagę na to, że nowelizacja została wprowadzona bardzo późno.

- Międzynarodowy standard zakłada, że tak istotnie zmiany dotyczące prawa wyborczego nie powinny być dokonywane mniej niż na rok przed wyborami, chociaż Trybunał Konstytucyjny dopuszcza sześć miesięcy. W każdym razie podstawowym problemem jest to, że ktoś gmera przy wyborach tak późno i narusza regułę przedwyborczej ciszy legislacyjnej.

Zmiany profrekwencyjne nie są kompleksowe. Wygląda, jakby miały punktowo poprawić geografię wyborczą na rzecz obozu rządzącego.

Marcin Wolny / Helsińska Fundacja Praw Człowieka

Dopytywany o konkretne zapisy, Marcin Wolny w pierwszym rzędzie wymienia sposób powoływania rejonowych i okręgowych komisji wyborczych. Do tej pory w ich składzie musieli zasiadać sędziowie. Teraz wystarczy mieć wykształcenie prawnicze, a już doświadczenie w stosowaniu prawa – niekoniecznie.

– Zastępuje się doświadczonych sędziów, którzy „zjedli zęby" przy organizacji wyborów, osobami, które wcale nie muszą się legitymować takim doświadczeniem. To krok w kierunku osłabienia niezależności organów wyborczych i skuteczności nadzoru nad procesem wyborczym – uważa prawnik.

Druga kwestia, na którą zwraca uwagę, to brak uwzględnienia sygnalizowanych od dawna przez PKW zmian demograficznych przy ustalaniu liczby mandatów poselskich przypadających na poszczególne okręgi. Przez to stale powiększa się dysproporcja w liczbie wyborców stojących za wyborem posłów w poszczególnych okręgach. W okręgach, w których rośnie liczba ludności, wyborcy wybierają po prostu zbyt mało posłów.

Marcin Wolny zgadza się z tezą, iż można odnieść wrażenie, że ustawodawca przygotował nowelizację „pod siebie".

– Większość tych zmian jest w jakiś sposób sprzyjająca kandydatom władzy. Zmiany profrekwencyjne nie są kompleksowe. Wygląda, jakby miały punktowo poprawić geografię wyborczą na rzecz obozu rządzącego. To wszystko powoduje, że te wybory są coraz mniej uczciwe, bo coraz mniejszym stopniu odzwierciedlają wolę narodu – kończy.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama