Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Małżeństwo jako instytucja nie przeżywa kryzysu. Kończy się natomiast racja bytu małżeństwa patriarchalnego

Wyobrażacie sobie, że decyzja o tym, za kogo wyjść za mąż, jest jednocześnie decyzją, jaki wybrać zawód, gdzie się zatrudnić i na ile wziąć kredyt? Tym właśnie było małżeństwo dla kobiety 150 lat temu – przekonuje Alicja Urbanik-Kopeć, autorka książki „Matrymonium. O małżeństwie nieromantycznym”.
ślub

Autor: Narodowe Archiwum Cyfrowe

We wstępie do „Matrymonium” stawia pani sprawę jasno: „Opowieść o małżeństwie w XIX wieku jest tak naprawdę narracją o pieniądzach”. Ale czy to nie dotyczy małżeństwa w każdych czasach? Przecież wcześniej, a i później, było nie inaczej.

Oczywiście, decyzja o małżeństwie w różnych czasach to decyzja w dużym stopniu podyktowana względami pozaemocjonalnymi, takimi jak połączenie rodzin, przekazanie nazwiska, przekazanie ziemi czy różnego rodzaju inne decyzje biznesowe, podejmowane nawet nie przez małżonków, ale ich rodziny. Również dzisiaj, rozważając małżeństwo, myślimy o takich rzeczach, jak, na przykład, zdolność kredytowa.

Chciałam napisać o tamtych konkretnych czasach, dlatego że to taki okres w historii, kiedy różne przyczyny, dla których ludzie zawierają małżeństwo, zaczynają się trochę zmieniać i jednocześnie wytwarzają się nowe sposoby mówienia o małżeństwie. Wiek XIX to moment, w którym patriarchalny system społeczny, gdzie rodzice decydują o dzieciach, w dużym stopniu zaczyna się kruszyć i rozpadać. Zaczyna się większa wolność związana z podejmowaniem decyzji małżeńskich. W dalszym ciągu jest to jednak okres, w którym dla wielu osób, szczególnie dla kobiet, decyzja o małżeństwie jest decyzją ekonomiczną. Wyglądało to trochę tak, jakby dzisiaj decyzja o tym, za kogo wyjść za mąż, była jednocześnie decyzją, jaki wybrać zawód, gdzie pracować i na ile wziąć kredyt.

Alicja Urbanik-Kopeć (ur. 1990) – badaczka historii literatury i kultury polskiej XIX wieku. Pisze o spirytyzmie, wynalazkach, emancypacji i klasie robotniczej

W opisywanych przez panią przypadkach, tych sprzed 100-150 lat, małżeństwo jest przedstawione jako tak duże wyzwanie finansowe, i to praktycznie dla obu stron, że można się zastanawiać, po co w ogóle je zawierano?

Ludzie zawierali i nadal zawierają małżeństwa również z powodów pozaekonomicznych: emocjonalnych, związanych z religią, z tradycją, z kulturą. Natomiast ja skupiam się na aspekcie ekonomicznym, ponieważ dla mnie jest on bardzo ciekawy i bardzo dużo mówi o organizacji ówczesnej kultury. Ludzie z klasy robotniczej zawierali związki małżeńskie między innymi dlatego, że dwie osoby, pracujące fizycznie, zarabiające niewielkie pieniądze, bo takie wówczas były realia finansowe, po zawarciu związku małżeńskiego mogły razem wynająć mieszkanie, miały więcej pieniędzy na życie, na jedzenie. Miały też rodzaj ubezpieczenia, polegający na tym, że jak jedna osoba nie mogła w pewnym momencie pracować, to druga przynosiła jakieś pieniądze, bo mówimy o czasach, kiedy płatne urlopy zdrowotne nie istniały.

Natomiast dla kobiet i mężczyzn z klas wyższych małżeństwo również było, w pewnym sensie, korzystne, chociażby właśnie z powodu zabezpieczenia finansowego na przyszłość dla kobiet.

PRZECZYTAJ TEŻ: Kolekcja sukien ślubnych ze Starogardu Gdańskiego podbija świat. „Kociewie przewija się przez całe moje życie”

Małżeństwo wiązało się też z posiadaniem dzieci, i te dzieci znowu – jeżeli rozpatrywać sytuację tylko ze strony ekonomicznej – były zabezpieczeniem starości, odpowiednikiem funduszu emerytalnego.

No ale z drugiej strony, kobieta, wychodząc za mąż w tamtych czasach, częściowo traciła swoją podmiotowość, czy to w kwestiach ekonomicznych, czy wręcz obywatelskich.

W pewnym sensie tak, bo prawodawstwo w XIX wieku zakładało, że kobieta, która ma męża, oddaje większość swoich praw majątkowych oraz praw obywatelskich pod jego, tak zwaną, asystencję. To znaczy, że ona może podejmować różne decyzje, ale mąż musi to zatwierdzać swoim podpisem.

Natomiast nie należy zapominać o tym, że los samotnych kobiet, szczególnie jeśli chodzi o kobiety z klas wyższych, był nie do pozazdroszczenia. Więc młode panny, z jednej strony nie były świadome, jak wygląda ich pozycja prawna i społeczno-ekonomiczna w małżeństwie oraz bez małżeństwa, bo to nie był element edukacji kobiet, a z drugiej strony, wiedziały, że kobieta, która nie wyjdzie za mąż, jest bardzo odsuwana społecznie. Jej życie jest postrzegane jako porażka i na każdym kroku spływa na nie krytyka społeczna.

A jednak pisze pani o tym, że – paradoksalnie – samotność czy staropanieństwo, również te spowodowane brakiem urody, pozwalały kobietom na łamanie konwenansów.

Tak, to też oczywiście się zdarzało. Z jednej strony, mamy narrację na temat starych panien, która zresztą w niektórych sytuacjach pokutuje do dzisiaj, że z kobietą, która nie znalazła męża, coś jest nie tak. Jednocześnie bycie samą, bez męskiej kontroli, faktycznie pozwalało na różnego rodzaju transgresje. Oczywiście, pod warunkiem, że ta kobieta miała niezależne źródło dochodów albo posiadała jakiś majątek po rodzicach.

W książce cytuję listy młodej dziewczyny, która pisze, że rodzice zostawili duży spadek i ona, w związku z tym, nie będzie wychodziła za mąż za pierwszego lepszego, a, być może, w ogóle nigdy, dlatego że nie potrzebuje, żeby ją mężczyzna utrzymywał, więc może sobie spełniać swoje ambicje i marzenia. Ale to była sytuacja stosunkowo rzadka.

Jeszcze na początku XX wieku przeważały głosy, że dziewczyna na temat seksu nie powinna wiedzieć absolutnie nic do momentu, w którym wyjdzie za mąż. I wtedy mąż jej wszystko wytłumaczy

Materialny aspekt zawierania małżeństwa wiązał się z wcześniejszą deklaracją swoich możliwości finansowych przez obie strony. I tutaj, nierzadko, dochodziło do oszustw. Ktoś przedstawiał się jako bogatszy niż jest faktycznie, i dopiero potem wychodziło to na jaw. Czy takie nadużycie mogło być podstawą do tego, żeby taki związek unieważnić?

Nie, nie było takiej możliwości. Od 1836 roku w Królestwie Polskim, czyli pod zaborem rosyjskim, prawo małżeńskie było podporządkowane prawu wyznaniowemu. To oznaczało, że sprawy ewentualnych rozwodów regulowały dane grupy wyznaniowe. I tak, na przykład, wyznawcy judaizmu mogli się rozwodzić, bo tam jest dopuszczalny religijny sposób anulowania ślubu. A dla katolików dostępne było tylko coś, co funkcjonuje do dzisiaj, czyli stwierdzenie nieważności małżeństwa. Poprzedzał to bardzo długi i bardzo męczący proces kościelny, w którym trzeba było udowodnić, że zawarło się związek małżeński z wadą, jak, na przykład, bigamia, zatajona choroba psychiczna, zatajona niepłodność czy bycie innego wyznania niż katolicyzm.

Niemniej, jeśli takiego naciągacza, który udawał, że ma jakieś środki finansowe, koneksje, nazwisko, ale tak naprawdę chciał się ożenić z młodą dziewczyną, żeby uzyskać jej pieniądze, udało się szybko zdemaskować, to czasami rodzice dziewczyny występowali o unieważnienie małżeństwa, na przykład pod pozorem, że nie zostało ono skonsumowane. Ale sam fakt, że ktoś kogoś oszukał na pieniądze, nie mógł być podstawą do stwierdzenia nieważności małżeństwa. Zawsze wyciągano jakieś inne powody. Bardzo często wsparte argumentacją finansową.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wyjątkowy dzień w oryginalnej oprawie, czyli Alternatywne Targi Ślubne

Jak wspominała Eliza Orzeszkowa, która sama przeszła proces unieważnienia małżeństwa: jeździła od biskupa do biskupa – jednych błagała, drugim groziła, a trzecim bardzo dużo płaciła. I w końcu jakoś się udało.

Jakie cechy były najbardziej cenione u panien? Bo chyba nie zaradność, skoro – jak pani pisze – edukacja dotycząca prowadzenia domu, przynajmniej na ziemiach polskich, długi czas była zaniedbywana.

Tradycyjne wychowanie młodych panien w pierwszej połowie XIX wieku, szczególnie tych z wyższych klas, zakładało, że one mają robić dobre wrażenie. Popularna była zatem nauka podstawowych umiejętności, jak: czytanie, pisanie, liczenie, historia, geografia i języki obce, a do tego rozwijano talenty – uczono: grania na pianinie, tańca, śpiewu, malowania, rysowania. Słowem, różnych umiejętności artystycznych, które przydatne są na spotkaniach towarzyskich. W ten sposób taka dziewczyna miała przyciągać potencjalnego męża.

W pewnym momencie, zorientowano się jednak, że niekoniecznie dobrze to wszystko funkcjonuje, i nadszedł moment zmiany. Wpłynęły na to różnego rodzaju procesy ekonomiczne. W latach 70. i 80. XIX wieku mieliśmy ogromny krach finansowy w Europie Środkowej. Wcześniej, na skutek wojny secesyjnej, doszło do zapaści na rynku bawełny. Tradycyjny w klasach wyższych model utrzymywania żony, dzieci, wielkiego domu ze służbą był dostępny dla coraz węższej grupy. Zaczęto się wtedy zastanawiać, że, być może, należałoby młode panny nauczać jakichś bardziej przydatnych rzeczy. Do tego dochodził cały nurt związany z ruchem emancypacyjnym, który mówił, że powinniśmy kobietom pozwolić na wolność edukacji. Niech studiują, pracują, trenują profesjonalne umiejętności, niech idą do wyspecjalizowanych zawodów inteligenckich, i wtedy będą miały równe szanse w życiu.

PRZECZYTAJ TEŻ: Jubileusze małżeńskie w Miastku. Medale prezydenta dla czterech par

Eliza Orzeszkowa była propagatorką poglądu, że młoda dziewczyna powinna się kształcić wyżej niż na poziomie średnim. Powinna – przed wyjściem za mąż – mieć możliwość popracować trochę, pożyć samodzielnie, wyrobić sobie odruchy niezależności. Dzięki temu, jak już zostanie żoną, będzie umiała reagować na różnego rodzaju problemy życiowe w rozsądny sposób.

Był też i drugi nurt, bardziej konserwatywny, który mówił, że edukacja wyższa i te wszystkie umiejętności są niekoniecznie potrzebne młodym kobietom. Owszem, powinniśmy je uczyć, ale w bardziej pragmatyczny sposób: jak zarządzać domem, jak opiekować się dziećmi, gotować i całej tej home economics, a więc gospodarowania budżetem domowym, podstaw księgowości, a nawet różnych rzeczy związanych z prowadzeniem dworu na wsi, uprawą roślin, opieką nad zwierzętami. A wszystko po to, żeby być podporą i pomocą swojemu mężowi, który musi ciężko pracować.

Jestem zdania, że małżeństwo jako instytucja w ogóle nie przeżywa kryzysu, chociażby dlatego, że na całym świecie, również i w Polsce, widzimy dążenia do tego, żeby pary jednopłciowe mogły zawierać związki małżeńskie. To pokazuje, jak istotna jest instytucja małżeństwa jako związku cywilnego dwóch osób dla ich funkcjonowania w społeczeństwie.

Czy są jakieś dokumenty historyczne, które mogłyby podpowiedzieć, jak istotnym motywem, w przypadku decyzji zawierania małżeństwa, był seks? Szczególnie w przypadku kobiet, bo wiadomo, że mężczyźni mieli akceptowalne społecznie furtki do pozamałżeńskiego zaspokajania swoich potrzeb w tej dziedzinie.

To temat, który rzadko był opisywany. Trafiłam natomiast na bardzo ciekawą dyskusję w „Dobrej Gospodyni”. To było pismo dla kobiet, które stanowiło takie forum, zachęcało czytelniczki, którymi, na ogół, były kobiety z mieszczaństwa i z ziemiaństwa, do pisania listów ze swoimi opiniami. W 1904 roku prowadzono tam dyskusję na temat, kiedy należy „uświadamiać” panny, i w jaki sposób prowadzić edukację seksualną dla dziewcząt. Opinie były różne. Niektórzy uważali, że takie informacje powinny być podawane w szkołach. Inni twierdzili, że to tylko rodzice, a konkretnie matki powinny o tym informować. A niektórzy – i tych osób było bardzo dużo – że dziewczyna na temat seksu nie powinna wiedzieć absolutnie nic do momentu, w którym wyjdzie za mąż. I wtedy mąż jej wszystko wytłumaczy. A gdyby się dowiedziała wcześniej, tylko by ją to przestraszyło albo sprawiło, że będzie miała jakieś głupie pomysły. Generalnie, panowała duża obawa przed „rozerotyzowaniem” dziewcząt w ten sposób.

Ale była też duża presja młodych, niezamężnych kobiet, które pisały do „Dobrej Gospodyni”, że to jest niesprawiedliwe, przeciwskuteczne, że wytwarza problemy małżeńskie, bo taka żona jest, po prostu, przerażona i nie wie, co się dzieje.

Słyszymy i czytamy dziś często o kryzysie małżeństwa, atakach na rodzinę i o potrzebie jej obrony. Jak się pani wydaje, jaki rodzaj małżeństwa mają na myśli autorzy tych apeli? Czy aby nie ten, jaki pani opisuje w swojej książce?

To jest dobre pytanie: Jaki rodzaj małżeństwa mają ci autorzy na myśli? Jestem zdania, że małżeństwo jako instytucja w ogóle nie przeżywa kryzysu, chociażby dlatego, że na całym świecie, również i w Polsce, widzimy dążenia do tego, żeby pary jednopłciowe mogły zawierać związki małżeńskie. To pokazuje, jak istotna jest instytucja małżeństwa jako związku cywilnego dwóch osób dla ich funkcjonowania w społeczeństwie. Dowodzi, że małżeństwo jest aktem nie tylko emocjonalnym czy religijnym, ale też związanym z ekonomią: z łączeniem majątków, dziedziczeniem, opieką. To, że małżeństwo jako instytucja jest istotne, nie podlega więc żadnej dyskusji.

Jeśli mowa o jakimś kryzysie małżeństwa, to właśnie takiego patriarchalnego, w którym rolą kobiety są urodzenie dzieci oraz zajmowanie się organizacją codziennego życia rodzinnego, a rolą mężczyzny są praca zawodowa i dostarczanie pieniędzy na utrzymanie tej rodziny, ale bez szczególnego zainteresowania jej codziennym funkcjonowaniem. Powodów dla kryzysu takiego rodzaju związku małżeńskiego jest bardzo wiele. Część z nich wynika na pewno ze zmian obyczajowych. Ale ono już pod koniec wieku XIX przestawało mieć rację bytu. Sytuacja, w której mężczyzna jest jedynym dostarczycielem pieniędzy dla rodziny, jest w dzisiejszych czasach ekonomicznie bardzo rzadko możliwa, niezależnie od tego, czego by chcieli entuzjaści takich bardzo „tradycyjnych” relacji.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama