Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

„Spędziłem z tymi obrazami wiele godzin. Wychodziłem z muzeum z lekkim zawrotem głowy”

Dzieła, które stworzył w Stanach Zjednoczonych i sprzedał do kolekcji prywatnych, wracają. Polski rynek sztuki je „zasysa”, bo osiągają tu ceny rekordowe. To jeden z najdroższych malarzy w Polsce – mówi Wojciech Zmorzyński, kurator wystawy „Fangor. Poza obraz”.
Wojciech Fangor, Janówek pod Warszawą, 1944 rok
Wojciech Fangor, Janówek pod Warszawą, 1944 rok

Autor: MNG

Ponoć lubił wiśnie w czekoladzie.

Nie wiedziałem.

Czym zaskoczył pana Wojciech Fangor, gdy przygotowywał pan wystawę jego prac w Pałacu Opatów?

Chyba skalą talentu. Tych dobrych prac było tak dużo, że trudno było wybrać. Nasza wystawa rozgrywa się w 17 salach! To wędrówka przez życie i twórczość wybitnego malarza. Artysty niezwykle pracowitego. I to od wczesnej młodości. Zaczął tworzyć bardzo wcześnie, a gdy miał 12 lat, jego matka zaangażowała do nauki studenta warszawskiej ASP Tadeusza Kozłowskiego. Większość prac malarskich, a także rysunków, mimo wojny i późniejszej emigracji, zachowało się.

Wyjechał z kraju w 1961 roku, ale zostawił te wczesne dzieła w pracowni, niektóre trafiły także do muzeów. Te, które stworzył w Stanach Zjednoczonych i sprzedał do kolekcji prywatnych, wracają. Polski rynek sztuki je „zasysa”, bo osiągają tu ceny rekordowe. To jeden z najdroższych malarzy w Polsce.

Fascynuje chyba nie tylko dlatego?

Jego sztuka wciąż żyje, jest aktualna, choć to malarz podręcznikowy. Dość wcześnie okrzyknięto go legendą. Odniósł duży sukces jeszcze przed wyjazdem z kraju. W opracowaniach z zakresu historii sztuki II połowy XX wieku pisano o obrazach z okresu socrealizmu, o płótnie „Matka Koreanka” czy o plakatach propagandowych i filmowych. Oczywiście, analizowano także jego słynne „Studium przestrzeni”, które stworzył wspólnie ze Stanisławem Zamecznikiem, i zaprezentował w Warszawie w 1958 roku. Celem wystawy było pokazanie zależności przestrzennych między obrazami. Było to pionierskie dzieło sztuki environment – to technika artystyczna, która polega na aranżowaniu przestrzeni w taki sposób, aby widz poddany był działaniu ze wszystkich stron.

Rzecz jasna, sensacją była jego wystawa w nowojorskim Muzeum Guggenheima w 1970 roku. Wciąż jest jedynym Polakiem, który miał tam swoją indywidualną ekspozycję. Kiedy w 1999 roku przyjechał ze Stanów Zjednoczonych do Polski na stałe, jego malarstwo spotkało się z dużym zainteresowaniem i wróciło także do galerii.

Kiedy po raz pierwszy zobaczył pan obraz Fangora?

Ponad dwadzieścia lat temu. Przyjąłem do muzeum jego płótno z 1968 roku, „M 25” – jedno z tych słynnych kół Fangora. To depozyt kolekcjonera z Paryża, co ciekawe, obraz był eksponowany właśnie na wystawie w Nowym Jorku w 1970 roku.

PRZECZYTAJ TEŻ: Tłumy na wernisażu wystawy dzieł Wojciecha Fangora

Zachwycił pana natychmiast?

Tak naprawdę doceniłem w pełni jego twórczość w 2012 roku, gdy zobaczyłem ogromną retrospektywę w Muzeum Narodowym w Krakowie, którą zresztą zaaranżował sam Fangor. Znakomita wystawa, swoisty labirynt, lecz dla mnie nie było w niej oddechu, nie było tych 17 sal...

Te sale w Pałacu Opatów to prezentacja niemal 80 lat twórczości mistrza. To też etapy jego bogatego życia. Który okres pana fascynuje szczególnie?

Jego twórczość uwikłana była w wydarzenia historyczne. II wojna światowa to czas okupacyjnej rzeczywistości i związane z nią traumatyczne doświadczenia, takie jak łapanka i ucieczka przed rozstrzelaniem w 1942 roku w Warszawie. W 1946 roku Fangor maluje obraz „Rozstrzelanie”, którym symbolicznie uwalnia się z wojennej traumy.

Paradoksalnie, interesujący jest dla mnie okres socrealizmu. Powstają malarsko dobre obrazy, takie jak „Matka Koreanka”. Jednakże około 1953 roku Fangor zaczyna malować obrazy „do szuflady”, dla siebie, płótna, których nie mógł wtedy wystawić, jak choćby „Pałac Kultury” z iglicą wbitą w starą tkankę miasta, w ulicę Pankiewicza, gdzie miał swoją pracownię. Dosłowność zastąpił groteską i nadrealizmem.

Ucieczką od socrealizmu było dla niego także tworzenie plakatów filmowych. Stworzył ich ponad 90, jest uważany za jednego z czołowych twórców polskiej szkoły plakatu.

Najważniejszy dla mnie to jego okres abstrakcyjny, lata 60. i początek lat 70. XX wieku. Od 1966 roku mieszkał już w Stanach Zjednoczonych, wykładał na Uniwersytecie Fairleigh Dickinson w Madison (New Jersey), miał dobrego marszanda Arthura Lejwę. Mógł sobie pozwolić na finansowy luz, dużą pracownię. Tworzył bez ograniczeń. Powstały wówczas prace najlepsze, które wpisały go w główny nurt malarstwa abstrakcyjnego.

Całe życie pasjonuje się astronomią. Na równi ze sztuką.

Zgłębiał ją od dziecka. Budował lunety i teleskopy. Obserwację nieba traktował niezwykle poważnie. Gdyby nie brak talentu do nauk ścisłych, pewnie zostałby astronomem. W Stanach Zjednoczonych na farmie w Summit zbudował profesjonalne obserwatorium astronomiczne – ośmioboczny budynek zwieńczony kopułą z rozsuwalną szczeliną. Zamontował w nim teleskop o średnicy 17,5 cala. Pasjonował się obserwacją nieba nieustannie, na przykład w 1991 roku pojechał do Meksyku obserwować jedno z najdłuższych w stuleciu zaćmień słońca. Obrazy abstrakcyjne w pewnym sensie nawiązują do jego astronomicznych zainteresowań.

PRZECZYTAJ TEŻ: 100 obrazów na wyjątkowej wystawie

Są ponoć efektem długiego patrzenia na Słońce lub Księżyc.

Możliwe, jednak, czy to nie za duże uproszczenie? Ale ta jego teoria pozytywnej przestrzeni iluzyjnej, te koła emanujące światłem i energią...

Żyją!

I to tak, że od patrzenia na nie „wiruje w głowie”. Jest odwrotnie niż w tradycyjnym malarstwie, gdzie perspektywa wciąga widza do środka obrazu.

Na płótnach Fangora jest efekt energii, która rozchodzi się w stronę widza, ma wpływ na przestrzeń wokół dzieła.

Ale inspiracji obserwacją Księżyca, planet i gwiazd rzeczywiście można się w tych pracach doszukać!

Niektórzy dali się tym obrazom zahipnotyzować. Pan też?

Niebywałe, może nawet trochę niebezpieczne doświadczenie. Przygotowując wystawę, spędziłem z tymi obrazami wiele godzin. Wychodziłem z muzeum z lekkim zawrotem głowy! Chyba że, wziąć to na karb zmęczenia… Fangorowi na takich reakcjach w jakimś sensie zależało. Eksperymentował z kolorami, z grubością pierścieni, kształtami, wszystko, by uzyskać jak najlepszy efekt. Ale co ciekawe, w pewnym momencie miał odwagę powiedzieć: Koniec, teraz interesuje mnie coś innego. Nigdy nie tworzył pod presją rynku sztuki.

Na wystawie możemy zobaczyć, na przykład, jak uczłowieczył krzesła.

W domu w Santa Fe w Nowym Meksyku, gdzie przeprowadził się w 1989 roku, miał całą ich kolekcję, potem przenosił ich wizerunki na płótno. Portretował je. Tak powstał cykl „Krzesła”. Na wystawie jest też jego domowy, wiejski stół, pomalowany w barwne motywy i wzory.

Głosił: Sztuki nie uprawia się w bólu i męce, twórczość to pożądanie prowadzące do rozkoszy.

Miał łatwość tworzenia. Uważał, że to głowa maluje, nie ręka. Nie czekał na natchnienie, malując, potrafił szybko podejmować decyzje.

Udało się panu poznać Mistrza?

Niestety, nie. Poznałem jego żonę Magdalenę Szummer-Fangor, dziś ma ponad 90 lat, też maluje. Bardzo sympatyczna, ciepła osoba. Kiedy się spotkaliśmy, dręczyły mnie pewne pytania, nie wiedziałem, czy je zadać...

Co to za pytania?

Nierozsądne, typu, dlaczego Fangor w Stanach Zjednoczonych w późniejszych latach nie osiągnął już tak dużego sukcesu. Ale w sumie sam sobie na nie odpowiedziałem. Dzieła w Muzeum Guggenheima udało się wystawić dzięki dobremu marszandowi. Po śmierci Arthura Lejwy w 1972 roku Fangor nie znalazł kolejnego dobrego marszanda. Może nie szukał. Często galerie próbują kształtować malarzy, narzucać im sposób malowania.

PRZECZYTAJ TEŻ: To Fibak teraz maluje obrazy?

Był uparty, wiedział, czego chce.

Tworzył na własnych zasadach. Często podejmował ryzyko, ale to malarz spełniony. Koleżanka spytała mnie, czy był romantyczny?

Co pan odpowiedział?

To nie był, z pewnością, typ malarza cyganerii artystycznej. Realnie patrzył na życie. Jednakże wpływowy krytyk New York Times'a John Canaday nazwał go wielkim romantykiem Op-artu. Był artystą odwołującym się nie do reguł, lecz do intuicji, nie do rozumu, lecz do tęsknoty za tajemnicą. Więc pytanie o ten romantyzm u Fangora ma jednak sens.

Wystawę można oglądać do 5.02.2023 roku  w Oddziale Sztuki Nowoczesnej Muzeum Narodowego w Gdańsku, Pałac Opatów w Oliwie, Gdańsk ul. Cystersów 18.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama