To „Johnny” na 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych skradł serca widzów. I dostał od nich najważniejsze trofeum, czyli nagrodę publiczności. Nic dziwnego. Historia, którą napisało samo życie jest zgrabnie opowiedziana. Film dostrzegli także festiwalowi jurorzy.
Piotr Trojan otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora gdyńskiego festiwalu, choć równie dobrze mogła ona trafić w ręce Dawida Ogrodnika, który zagrał fenomenalnie księdza Jana Kaczkowskiego. A za najlepszy debiut wyróżniono Martę Stalmierską,również występującą w tej produkcji. 23 września „Johnny” wchodzi do kin.
Reżyser Daniel Jaroszek dla którego „Johnny” to debiut fabularny (wcześniej kręcił teledyski i reklamy) mówi, że od samego początku chciał stworzyć film mądry, czyli taki, który zostaje z widzem na dłużej. Skłania go do refleksji.
- Największym wyzwaniem dla mnie i dla ludzi, z którymi nad tym filmem pracowałem, było stworzenie obrazu, który nie przygnębi widza. Lecz sprawi, że pomimo, iż lwia część filmu dzieje się w hospicjum, a bohaterami są ludzie, których koniec jest namacalnie bliski, będzie pełen pozytywnych emocji i żartów.
I to się udało. Bo na „Johnnym” można się wzruszyć i pośmiać.
- Jeszcze dwa lata temu nie przypuszczałem, że będę realizował film fabularny. Wtedy o reżyserowaniu nie miałem wielkiego pojęcia i nie wiem, czy mam do dzisiaj. Dla mnie to była ogromna przygoda, a ten plan filmowy reżyserskimi studiami – mówił Jaroszek.
To historia nie tylko o zmarłym przed kilkoma laty charyzmatycznym księdzu, pochodzącym z Trójmiasta – Janie Kaczkowskim. To także prawdziwa historia Patryka Galewskiego, który z lokalnego puckiego opryszka, mającego zatarg z prawem, trafia za karę do hospicjum jako wolontariusz i tam po długiej drodze i pod wpływem księdza Kaczkowskiego zmienia swoje życie.
„Johnny” to przede wszystkim film dwóch aktorów – Dawida Ogrodnika i Piotra Trojana. Obaj już wcześniej na gdyńskim festiwalu dostawali nagrody za aktorskie kreacje. Tym razem też mistrzowsko i bez przerysowania zagrali dwie, prawdziwe postaci.
Dawid Ogrodnik to wybitny specjalista od grania autentycznych bohaterów. Aktor – kameleon. Wcześniej był filmowym Tomkiem Beksińskim w "Ostatniej rodzinie", Rahimem w "Jesteś Bogiem" czy Mietkiem Koszem w "Ikarze". Był także Zdzisławem Najmrodzkim w "Najmro" oraz Danielem Rycharskim w nagrodzonym w ubiegłym roku Złotymi Lwami filmie "Wszystkie nasze strachy".
CZYTAJ RÓWNIEŻ: 47. FPFF. Fenomenalny Dawid Ogrodnik jako ksiądz Jan Kaczkowski w filmie "Johnny"
Na moje pytanie – czy nie bał się wejść po raz kolejny do tej samej rzeki, grając prawdziwą postać, odpowiedział, że nie miał żadnych obaw przed przyjęciem tej roli.
- Pamiętam okoliczności, w których przyjąłem tę rolę. Szykowałem się na trening i odebrałem telefon. Pierwsza informacja, którą usłyszałem była taka, że mam zagrać księdza. Druga, że będzie to ksiądz Jan Kaczkowski. Moja wiedza wówczas była o nim mocno okrojona do powierzchownych wiadomości. Ale ponieważ tematy około kościelne i wiary zawsze były dla mnie ważne, od razu się zgodziłem. I usłyszałem: - Ale jak to? Już, tak od razu? Tak, odparłem. Potem były różne zawirowania w związku z projektem. Przechodził z rąk do rąk. Następnie przyszła pandemia i dopiero po trzech latach ponownie ruszyliśmy w tę „Janową” przygodę.
Na pytanie o konstruowanie postaci – czy to było jak bułka z masłem dla niego, odparł: - To nigdy nie jest bułka z masłem, kiedy próbuje się przechwycić czyjąś osobowość.
I opowiadał, że praca nad rolą przebiegała wielotorowo. Ćwiczył m.in. charakterystyczny sposób mówienia Jana Kaczkowskiego i pracował nad sylwetką.
- Pizza i penne w dużych ilościach. Ale to te przyjemniejsze strony pracy nad rolą. A najwartościowsze były doświadczenia hospicyjne z fantastycznymi ludźmi z hospicjum św. ojca Pio w Pucku i w podwarszawskim hospicjum.
Jedną z zalet filmu jest humor, który pojawia się od czasu do czasu. Dzięki temu „Johnny” choć jest o bardzo trudnych sprawach, nie boli tak, jak mógłby boleć.
- Staram się bohatera, którego mam grać, przekazać poprzez siebie w pełni. Jedną z wielu zalet Jana była inteligencja i poczucie humoru często duża ironia, czasami zgryźliwość. To cechy, które sobie w człowieku szalenie cenię. Nie wyobrażałem sobie, że będę interpretował Jana w inny sposób – tłumaczy Dawid Ogrodnik.
Aktor dodaje, że o wyjątkowości Jana stanowiło, w tym dobrym tego słowa znaczeniu, prostolinijne patrzenie na religię, która przede wszystkim oparta jest na szacunku, niepogardzaniu istotą ludzka i tym co najważniejsze, czyli na działaniu z miłości do drugiego człowieka.
Dawidowi Ogrodnikowi partneruje w tym filmie Piotr Trojan (przed kilkoma laty nagroda w Gdyni za rolę Tomka Komendy w filmie "25 lat niewinności"). Jego Patryk Galewski to też postać prawdziwa – chłopak, który zaprzyjaźnił się z księdzem Janem Kaczkowskim. Pod pod wpływem duchownego zmienia całkowicie swoje życie.
Powiedzielibyśmy historia hollywoodzka, gdyby nie to, że absolutnie prawdziwa.
ZOBACZ TEŻ: Piotr Trojan: Scenariusz do "Johnny'ego" napisało samo życie
Piotr Trojan wspomina pierwsze spotkanie ze swoim bohaterem.
- Spotkaliśmy się z Patrykiem w Pucku, na rynku. Oprowadził mnie po mieście, po restauracji, w której pracuje. Potem pojechaliśmy na Hel. Nie ukrywam, że poznałem go już w czasie, kiedy był fajnym kolesiem, kimś innym, niż bohater, którego grałem. Bo ja grałem Patryka z czasów, kiedy był jeszcze ćpunem i chuliganem. Pamiętam, że kierowca, który przyjechał mnie odebrać z tego spotkania, widząc jak się żegnam z Patrykiem, stwierdził: - odwiedził pan brata. Dlaczego brata? - spytałem. - Bo wyglądacie podobnie.
Na konferencji prasowej po filmie, obecny także Patryk Galewski żartował, mówiąc do Trojana: - Ty jesteś zdecydowanie bardziej przystojny, a ja lepiej gotuję, czym rozbawił publiczność na sali.
- Ostatnio jestem często pytany, jak się czuję z tym, że powstał film na bazie historii z mojego życia. Delikatnie chcę powiedzieć, że mój udział w tej opowieści o tak pięknym człowieku, jakim był Jan, jest tylko cząstką. Oglądałem już film dwukrotnie. I on dotyka mnie głęboko. To dzięki Janowi jestem w takim momencie życia, w jakim jestem - dodał Galewski.
Ks. Jan Kaczkowski jest dla mnie świętym, bo pokazał, że cud można i trzeba wypracować. Cud przemiany, cud zawrócenia z drogi ku przepaści. Że nigdy nie jest za późno na dobre życie. O tym jest film „Johnny”. Chciałem napisać historię, która da nadzieję i przepis na taki cud
Daniel Jaroszek / reżyer filmu "Johnny"
Maciej Kraszewski – trójmiejski autor scenariusza do filmu „Johnny” opowiadał mi jeszcze przed pokazem o tym filmowym projekcie.
- Łatwo wpaść w metafizyczną pułapkę, bo faktycznie okoliczności mojej znajomości z Janem są niesamowite. Kto kogo wybrał? Dobre pytanie. Od pierwszych sekund znajomości z księdzem wiedziałem, że trafiłem na człowieka jednego na milion. Charyzma? Pasja? Wiara? Poczucie humoru najwyższej jakości? Odpowiedź brzmiała – wszystkie te cechy. I teraz dodajmy drugą, tak ważną dramaturgicznie stronę - kontekst i osobisty dramat. Kontekst to hospicjum, miejsce, do którego trafiają ludzie na „ostatniej, krótkiej prostej” życia. A osobisty dramat, to śmiertelne choroba księdza Jana. Chyba nie muszę tłumaczyć, że to bardzo filmowy potencjał.
Podczas pierwszego spotkania miał wrażenie, że obcuje ze… świętym.
- Nie miałem wątpliwości wtedy, nie mam ich dziś. Jan Kaczkowski – Santo Subito! Nie dlatego, że zamienił herbatę w szkocką whisky. Nie dlatego, że pstryknął palcami i komuś zniknęły hemoroidy. Nie dlatego, że ujrzał przyszłość albo przemówiła do niego Matka Boska. Jest dla mnie świętym, bo pokazał, że cud można i trzeba wypracować. Cud przemiany, cud zawrócenia z drogi ku przepaści. Że nigdy nie jest za późno na dobre życie. O tym jest film „Johnny”. Chciałem napisać historię, która da nadzieję i przepis na taki cud - mówił.
Opowiadał, że pomysł na to aby w taki sposób tę historię napisać, narodził się podczas pierwszej edycji nagrody Okulary Księdza Jana Kaczkowskiego. Wtedy po raz pierwszy zobaczył Patryka, który wbiegł energicznie na scenę, a potem zawołał swojego synka, który ma na imię Jan.
- I wtedy pomyślałem, że mam tę historię.
Podczas pierwszego spotkania miał wrażenie, że obcuje ze… świętym.
- Nie miałem wątpliwości wtedy, nie mam ich dziś. Jan Kaczkowski – Santo Subito! Nie dlatego, że zamienił herbatę w szkocką whisky. Nie dlatego, że pstryknął palcami i komuś zniknęły hemoroidy. Nie dlatego, że ujrzał przyszłość albo przemówiła do niego Matka Boska. Jest dla mnie świętym, bo pokazał, że cud można i trzeba wypracować. Cud przemiany, cud zawrócenia z drogi ku przepaści. Że nigdy nie jest za późno na dobre życie. O tym jest film „Johnny”. Chciałem napisać historię, która da nadzieję i przepis na taki cud - mówił.
Opowiadał, że pomysł na to aby w taki sposób tę historię napisać, narodził się podczas pierwszej edycji nagrody Okulary Księdza Jana Kaczkowskiego. Wtedy po raz pierwszy zobaczył Patryka, który wbiegł energicznie na scenę, a potem zawołał swojego synka, który ma na imię Jan.
- I wtedy pomyślałem, że mam tę historię.
Napisz komentarz
Komentarze