Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pazerność rządzących nie zna granic

Rząd mówi o działaniach osłonowych. I dobrze, ale te mają wspierać najbiedniejszych, a nie zabezpieczać interesy zaplecza PiS - mówi Tadeusz Aziewicz, poseł Platformy Obywatelskiej
(fot. Tomasz Kalinowski)


Wzburzył się pan niedawno, pytając na Twitterze o podwyżki dla nominatów pisowskich i czy są one elementem rządowej osłony przed skutkami inflacji? Jakich nominatów miał pan na myśli?

Od dawna przyglądam się temu, co dzieje się w spółkach skarbu państwa, szczególnie w tych pomorskich. I widzę, że PiS w zasadzie nie ukrywa tego, że stanowiska w organach tych podmiotów są obsadzane w efekcie decyzji politycznych. Dominują tam ludzie z politycznego zaplecza posłów PiS. To radni, byli radni, członkowie struktur, a do niedawna nawet teściowa jednego z ministrów. Jeżeli słyszę, że w czasie wysokiej inflacji ich wynagrodzenia mocno poszły w górę, to mam pełne prawo mówić o pisowskich nominatach.

A poszły w górę?

Bezpośrednią przyczyną mojego wpisu była informacja o podwyżce wynagrodzenia prezesa Zarządu Morskiego Portu Gdynia Jacka Sadaja i jego zastępców. Zirytowałem się, bo pamiętam, ile zarabiał za naszych czasów ówczesny prezes portu - Janusz Jarosiński. Na wszelki wypadek potwierdziłem - w końcówce naszych rządów jego miesięczne wynagrodzenie wynosiło niewiele ponad 20 tysięcy złotych brutto. Janusz Jarosiński nigdy nie skarżył się. Uważał, że to dużo pieniędzy. Tymczasem w czerwcu rada nadzorcza portu podniosła wynagrodzenie obecnego prezesa do 48 tys. Przypominam, że Jarosiński był fachowcem w swojej dziedzinie. Przechodził w tej firmie kolejne stopnie kariery, pracował bez konsultantów i doradców, bo o porcie wiedział wszystko. Nie można tego powiedzieć o jego następcach. Warto zauważyć, że podstawowym źródłem przychodów portu są wpływy z dzierżaw. W tym przypadku stabilizacja finansowa, przynajmniej do czerwca 2023 r., została zbudowana przez zarząd funkcjonujący do końca 2015 roku.

Mam świadomość, że rządowe odpowiedzi na interpelacje poselskie są udzielane po wielu tygodniach, a ich jakość na ogół obraża inteligencję pytającego. Wiem o tym, ale nie zamierzam odpuszczać. Od tego jestem, aby patrzeć władzy na ręce i informować opinię publiczną o patologicznych zdarzeniach

Ta informacja o podwyżce zrobiła na panu aż takie wrażenie?

Tak. Bo tu chodzi o zwykłą, ludzką przyzwoitość. Rozmawiamy o ponad dwukrotnie większym wynagrodzeniu i to w czasie szalejącej inflacji, kiedy prezydent Duda namawia ludzi, aby zaciskali zęby. To Jarosiński podejmował kluczowe decyzje w kontekście sprowadzenia do portu poważnych inwestorów, którzy dzierżawią administrowane przez port tereny, co owocuje dzisiaj ogromnym wzrostem przeładunków. W bardzo małym stopniu jest to zasługa nowych prezesów.

Ale obecny prezes w ZPMG jest od roku 2019, więc jakieś doświadczenie już ma.

Kraj jest pogrążony w kryzysie, rząd mówi o działaniach osłonowych. I dobrze, ale te mają wspierać najbiedniejszych, a nie zabezpieczać interesy zaplecza PiS. Są obok nas ludzie, którzy w czasie rosnącej drożyzny mogą nie przetrwać zimy. Jak można w takich okolicznościach myśleć o podwyżce dla prezesa portu? Oczywiście PiS już po przejęciu władzy i odejściu Jarosińskiego, podniósł wynagrodzenie jego następcy do istotnie większego poziomu - ponoć około 35 tys. zł, ale jak widać pazerność rządzących nie zna granic.

I co pan z tym zrobi?

Warto spisywać czyny i rozmowy, więc wysłałem oficjalne zapytanie w tej sprawie. Mam świadomość, że rządowe odpowiedzi na interpelacje poselskie są udzielane po wielu tygodniach, a ich jakość na ogół obraża inteligencję pytającego. Wiem o tym, ale nie zamierzam odpuszczać. Od tego jestem, aby patrzeć władzy na ręce i informować opinię publiczną o patologicznych zdarzeniach. Oczywiście nie czekam biernie, w międzyczasie udało mi się dotrzeć do dokumentów, które potwierdziły informację o podwyżce w zarządzie portu. Okazuje się, że podobną otrzymał także zarząd portu w Gdańsku i – co uważam za jeszcze większy skandal - członkowie rad nadzorczych portów, którym podwyższono wynagrodzenie o połowę - będą teraz zarabiać po około 7 tys. zł! Potwierdza to tezę o kolonizacji i eksploatacji publicznego majątku przez PiS i jej akolitów.

PRZECZYTAJ TAKŻE Kiedyś afery takiego kalibru w polityce kończyły się dymisjami lub nawet upadkiem rządu

Wysokie podwyżki dotyczą tylko portów?

Wiem, że w Orlenie, Enerdze i na gruzach Lotosu płacą zarządom jeszcze więcej. Ale tutaj mamy jaskrawy przykład spółki, która zajmuje się głównie administracją. Jak już wspomniałem, zarządzanie terminalami zostało przekazane prywatnym firmom, dzięki temu mamy w porcie zewnętrznych inwestorów, którzy otworzyli przed nami światowe rynki. Natomiast port za rządów PiS większych sukcesów nie osiągnął. Nie zbudował kluczowej dla jego rozwoju obrotnicy o średnicy 480 metrów, natomiast zaliczył aferę, związaną z otwarciem terminalu promowego. Terminal uroczyście otwarto, a potem zamknięto, kompromitując port i rząd, który licznie stawił się na otwarciu, a tego – jak teraz twierdzą przedstawiciele rządu - ponoć nie było.

Dziennikarze ustalili, że aby otrzymać Collegium Humanum tytuł MBA - konieczny do objęcia funkcji w radach nadzorczych - wystarczy wysłać jakąś pracę i w zasadzie uprawnienie można dostać zaocznie. I jak czytam CV pisowskich nominatów, to większość z nich ma taki tytuł. Łączy to panią Zofię Paryłę z Pcimia, która pełniła funkcję prezesa Lotosu z panem Markiem Dudzińskim z „farmy misiewiczów” ministra Marcina Horały.

Ale opozycja jest bezradna wobec takich spraw. Jak tu kontrolować, skoro nie ma się narzędzi do kontroli?

Fundamentalnym narzędziem, które mają obywatele, jest kartka wyborcza, która pozwoli na powrót do spółek menedżerów, a przegoni politycznych nominatów. Rolą opozycji jest umożliwienie ludziom podjęcia dobrych decyzji. Aby odpowiedzialnie wybierać, muszą oni mieć wiedzę o faktach, dlatego trzeba pytać i informować o dialogu media. Ważne, żeby wirus, którym zarażona jest teraz polska polityka, a szczególnie firmy zależne od skarbu państwa, nie przetrwał i zakończył życie po wyborach. Żeby kolejna władza, która przyjdzie po PiS, nie myślała sobie, że ona też tak może. Będę jeszcze pytał także o to nieszczęsne Collegium Humanum, o którym czytałem w „Newsweeku”. Dziennikarze ustalili, że aby otrzymać tam tytuł MBA - konieczny do objęcia funkcji w radach nadzorczych - wystarczy wysłać jakąś pracę i w zasadzie uprawnienie można dostać zaocznie. I jak czytam CV pisowskich nominatów, to większość z nich ma taki tytuł. Łączy to panią Zofię Paryłę z Pcimia, która pełniła funkcję prezesa Lotosu z panem Markiem Dudzińskim z „farmy misiewiczów” ministra Marcina Horały. Gdyby w tle nie było kolonizacji majątku o wielkiej wartości, byłoby to nawet komiczne. Za komuny w podobny sposób dokształcano się na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu i Leninizmu, który pozwalał uzupełnić formalne luki w wykształceniu tym, których partia chciała delegować do ważnych funkcji.

ZOBACZ TAKŻE PiS boi się, że nasze zwycięstwo będzie kulą śniegową ich kolejnych porażek

Marek Dudziński to jedna z błyskotliwszych, pisowskich karier...

Wspomniany pan Dudziński był ministrantem w jednej z gdyńskich parafii. A zaistniał w świadomości zbiorowej w ramach afery nazwanej „lex Horała” - chodziło o kolonizację przez PiS zależnej od portu w Gdańsku firmy Rezerwa, donosił na Nergala, a w czasie wyborów prezydenckich straszył gdynian, że jeżeli zagłosują na Rafała Trzaskowskiego nie powstanie kluczowa dla rozwoju naszego portu Droga Czerwona. Zbulwersowało mnie, kiedy zobaczyłem, że nadzoruje Stocznię Wojenną, która generuje wielkie straty i wyprzedaje nieruchomości. W ramach prac sejmowej komisji zacząłem wypytywać, skąd on się na tym stanowisku wziął? Czy wygrał konkurs? Czy ktoś go polecił? Okazało się, że to wstydliwy temat, podobnie jak kariera Sławomira Latosa - innego pisowskiego nominata, pod rządami którego w stoczni Nauta przewrócił się dok razem ze statkiem, a teraz pan Latos robi karierę w Polskiej Spółce Gazownictwa. Przedstawiciele rządu zaczęli kręcić. W końcu odpowiedzialność wziął na siebie prezes PGZ, ale z zastrzeżeniem, że kandydaturę tę pozytywnie zaopiniowała rada ds. spółek działająca przy Prezesie Rady Ministrów.

A co to za twór - rada do spraw spółek?

O funkcjonowanie tej rady zapytałem potem premiera. Nazwa rady nawiązuje do pomysłu reformy systemu nadzoru właścicielskiego, opartego o doświadczenia skandynawskie, który był dyskutowany w czasie rządów PO-PSL. Jego autorem był Jan Krzysztof Bielecki. Była to sensowna koncepcja, która wyłączała spółki skarbu państwa spod nadzoru polityków. Szkoda, że tego projektu nie udało się wprowadzić w życie.

Trudno płakać po szkodzie, jak się ma na sumieniu grzech zaniechania.

Wtedy chodziło o bezstronną radę, która miałaby dopilnować, żeby w organach spółek pracowali najlepsi. Rada do spraw spółek z udziałem Skarbu Państwa powołana przez PiS, to ciało kompletnie fasadowe. Rocznie pochłania 800 tysięcy złotych z budżetu państwa, a jej działanie sprowadza się głównie do sprawdzania, czy wnioski spełniają wymogi formalne. Decyzje podejmuje w trybie obiegowym.

Naiwnie sądziłem, że jeżeli ktoś zgłasza pana Marka Dudzińskiego do zarządu Stoczni Wojennej, to kandydat jedzie na rozmowę i osobiście prezentuje swój dorobek, odpowiada na pytania dotyczące spółki. A rada analizuje kondycję, w jakiej jest ta firma i podejmuje decyzję, kierując się strategią spółki oraz interesem, państwa polskiego. Tak na zdrowy rozum, jeżeli spółka generuje potężne straty, to tam powinien być desygnowany ktoś, kto przeprowadził w swoim zawodowym życiu wiele trudnych restrukturyzacji, ma wymierny dorobek w dziedzinie gospodarki morskiej, bezpieczeństwa itd. Takich ludzi na Pomorzu jest wielu. A tu pojawia się człowiek z dyplomem Collegium Humanum, radny Gdyni i jest. Traktuję to, niestety, jako formę kolonizacji majątku publicznego, uwłaszczania się nomenklatury.

Uważam, że powinniśmy dążyć do pełniej jawności wynagrodzeń w organach spółek oraz informacji o dorobku życiowym kandydatów. Ludzie mają swój rozum i wiedzą, że prawdziwy fachowiec wart jest dobrych pieniędzy. Polacy rozumieją, że zarządzanie koncernem paliwowym wymagania wyższych kwalifikacji niż zarządzanie spółką, która sprząta port.

 

A kto jest w tej Radzie do spraw Spółek Skarbu Państwa? Ludzie powołani przez PiS?

Tych ludzi desygnuje rząd, czyli de facto PiS. Pytałem o ich dorobek merytoryczny, ale w odpowiedzi na moją interpelację ten wątek został przemilczany. Nie żałuję pieniędzy menedżerom. W interesie spółek jest zatrudnienie najlepszych, którzy sprawdzili się na otwartym rynku. Decyzje powinny zapadać w konkretnym kontekście, czy spółka rzeczywiście potrzebuje menedżera o dużych ambicjach finansowych i czy zawodnik wart jest tych pieniędzy. Przypomnę tu chociażby Pawła Olechnowicza – byłego prezesa Lotosu. Zanim objął tę funkcję, sprawdził się w prywatnym, międzynarodowym biznesie. Przejmując odpowiedzialność za Rafinerię Gdańską miał kompetencje i wymierną wartość rynkową. On de facto wymyślił i zbudował Grupę Lotos. Chcemy porównywać z nim panią Zofię Paryłę?

ZOBACZ TAKŻE Wrzenie władzy. Takie spojrzenie na kabaret to recydywa PRL

No właśnie, przełóżmy to na nominatów partii rządzącej.

Szkoda słów. Przewodniczącym rady nadzorczej, która odwołała Janusza Jarosińskiego był Waldemar Pawilczus - człowiek, który przyszedł tam ze spółdzielni mieszkaniowej. Szybko został wyrzucony z tej rady, ale na osłodę został prezesem spółki zależnej od portu, gdzie też sobie nie poradził, złożył już rezygnację. Takich przykładów jest wiele. Radni, młodzi działacze, a nawet teściowa jednego z ministrów. Na ogół kwalifikacje mierne, ale oczekiwania finansowe na poziomie najlepszych.

Uważam, że powinniśmy dążyć do pełniej jawności wynagrodzeń w organach spółek oraz informacji o dorobku życiowym kandydatów. Ludzie mają swój rozum i wiedzą, że prawdziwy fachowiec wart jest dobrych pieniędzy. Polacy rozumieją, że zarządzanie koncernem paliwowym wymagania wyższych kwalifikacji niż zarządzanie spółką, która sprząta port.

Niestety, wśród tzw. „misiewiczów” widać rosnącą pazerność. Rośnie inflacja i poczucie, za rok ta władza się skończy, więc trzeba wyszarpać jak najwięcej. Do tego dochodzą jeszcze sytuacje bardzo dwuznaczne, które pokazała stacja TVN. Chodzi o powszechność finansowania kampanii PiS przez wspomnianych „misiewiczów”. Nie jest to zakazane, ale skala zjawiska musi budzić niepokój, dlatego każda informacja o podwyżkach w organach spółek powinna być dostępna opinii publicznej.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama