Zespół powstał w 1967 roku w Luton, jako grupa blues-rockowa. Na jej czele stanęli Ian Anderson i Mick Abrahams. Anderson był lepszym wokalistą i komponował ciekawsze piosenki, ale uwaga publiczności początkowo skupiała się na Abrahamsie, który jawił się wówczas jako jeden z najzdolniejszych i najoryginalniejszych brytyjskich gitarzystów. Anderson by zwrócić na siebie uwagę zamienił gitarę rytmiczną na flet. Podobno pierwszy raz odważył się wyjść z nim na scenę po ledwie dwóch tygodniach nauki gry. - Każdy kolejny występ, to była dla mnie nowa lekcja - wspominał.
Przepustką do sławy stała się dla nich seria koncertów w słynnym londyńskim klubie „Marquee” oraz udany występ na National Jazz and Blues Festival w Sunbury-on-Thames w sierpniu 1968 roku. W tym czasie zespół nagrywał już materiał na swoją pierwszą dużą płytę „This Was”, wciąż bardzo bluesową, zdominowaną przez brzmienie elektrycznej gitary. Jednak niedługo po jej wydaniu Abrahams odszedł, by założyć własny zespół. Zastąpił go Martin Barre, gitarzysta może nie tak oryginalny, ale bardziej wszechstronny, dzięki czemu Anderson mógł realizować swoją wizję: miks hard rocka z rockiem progresywnym i elementami brytyjskiego folku, a nawet dworskiej muzyki renesansowej i barokowej.
Nagrany na wiosnę 1969 roku album „Stand Up” trafił na szczyt brytyjskiego zestawienia najlepiej sprzedających się longplayów, a pochodząca z niej jazzująca transkrypcja bouree e-moll Jana Sebastiana Bacha, do dziś pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych i najbardziej lubianych utworów grupy.
Kolejne albumy: „Benefit”, „Aqualung” i „Thick as a Brick” umocniły ich pozycję, jako jednego z czołowych zespołów brytyjskiej sceny progresywnej. Przyczyniły się do tego także koncerty i niezwykły image grupy. Muzycy na scenie nosili ekscentryczne, często pseudo-historyczne kostiumy: trubadurów, błaznów, piratów. Anderson w przerwach między piosenkami zabawiał publiczność żarcikami, grał na flecie stojąc na jednej nodze, a śpiewając - żywiołowo gestykulował i robił dziwne miny przewracając przy tym oczami. Jako jedni z pierwszych Jethro Tull wykorzystywali też podczas występów na żywo techniki wideo.
Lata 80. nie były już tak udane. Usiłując nadążyć za duchem czasów, Anderson wprowadził do składu syntezatory i elektroniczną perkusję, co spotkało się dezaprobatą krytyków. Kiedy Jethro Tull wrócili do bardziej gitarowego brzmienia, zarzucono im, że kopiują Dire Straits. A kiedy w 1987 dostali Grammy za najlepszy album heavy metalowy, podniósł się krzyk, że przecież nie grają metalu. - Rzeczywiście, czasem gramy na naszych mandolinach naprawdę głośno - ironizował Anderson.
Kolejne dekady to zdecydowane zmniejszenie aktywności grupy. Ostatnią płytę z premierowym materiałem wypuścili na rynek w 1999 roku. Od 2012 Ian Anderson koncertował i nagrywał pod własnym nazwiskiem. Plotki o reaktywacji Jethro Tull, a raczej nadaniu tej nazwy grupie towarzyszącej Andersonowi pojawiły się w 2017, w 50. rocznicę powstania zespołu. Pierwotnie koncert grupy w „Starym Maneżu” miał się odbyć 20 września 2020 roku. Niestety pandemia koronawirusa pokrzyżowała te plany. W styczniu br. Jethro Tull wydali swój 22. album studyjny „The Zealot Gene”. Płyta spotkała się z generalnie pozytywnym przyjęciem, choć niektórzy krytycy narzekali na zauważalny brak Martina Barre w składzie. Dziś wieczorem będzie zatem okazja by wysłuchać kilku z tych nowych piosenek, a także niezapomnianych klasyków, takich jak „Aqualung”, „Too Old to Rock’n’roll, Too Young to Die”, „Songs From the Wood”. „Locomotive Breath”, czy bachowskiego „Bouree”.
Napisz komentarz
Komentarze