- Ten obraz ma historię nadającą się na bardzo dobry scenariusz filmowy - mówi dwa dni po ujawnieniu informacji o odnalezieniu obrazu Brueghla proszący o anonimowość znawca tematu. - I proszę nie skupiać się się tylko na okolicznościach kradzieży, ale także na wydarzeniach, do których doszło kilkadziesiąt lat wcześniej i kilkadziesiąt lat później...
Na początku tego tygodnia holenderski "De Telegraaf" jako pierwszy przekazał, że osoby zarządzające Muzeum Gouda w Holandii oraz detektyw Arthur Brand poinformowali o odnalezieniu „Kobiety niosącej żar” Pietera Brueghla Młodszego. Niewielki, pochodzący z XVII w. obraz został skradziony (wraz z "Ukrzyżowaniem" Antoona van Dycka) wiosną 1974 r. z Muzeum Narodowego w Gdańsku i od tego czasu znajdował się na liście najbardziej poszukiwanych dzieł sztuki w Polsce.
- Obraz „Kobieta niosąca żar" Pietera Brueghla odnaleziony w Holandii jest dziełem skradzionym w latach 70. XX w. z Muzeum Narodowego w Gdańsku - potwierdza biuro prasowe Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Jesteśmy w tej sprawie w stałym w kontakcie ze stroną holenderską, w tym z holenderską policją. Podejmujemy wszelkie działania, by dzieło trafiło do macierzystej kolekcji. Trwają stosowane w tych przypadkach procedury. Po ich zakończeniu będziemy informować o przekazaniu obrazu.
- Informacja o znalezieniu obrazu jest najlepszą wiadomością ostatnich lat - uważa inspektor Janusz Skosolas, który w 2005 r. był kierownikiem zespołu Archiwum X, policyjnej grupy, zajmującej się nierozwiązanymi sprawami sprzed lat.
CZYTAJ TEŻ: Cenny obraz skradziony w Gdańsku odnalazł się w Holandii. Uda się dotrzeć do sprawców?
Holendersko-gdański ślad
Zanim przypomnimy sensacyjne okoliczności kradzieży z Muzeum Narodowego, warto cofnąć się do czasów II wojny światowej, kiedy to dzieło Brueghla trafiło do Gdańska.
Jak pisał w magazynie o sztuce „Art Sherlock” Mariusz Pilus, prezes Fundacji Communi Hereditate, wcześniej obraz znajdował się w kolekcji H. Weijersa w Tilburgu w Holandii. Weijers w latach 30. XX wieku miał być zdecydowanym przeciwnikiem reżimu nazistowskiego. W listopadzie 1940 r. jego dom w Tilburgu został zarekwirowany przez siły okupacyjne. W kwietniu 1943 r. i w lutym 1944 roku Weijersowi grożono podobno więzieniem. Ostatecznie holenderski kolekcjoner stopniowo wyprzedał cały swój zbiór dzieł sztuki w latach 1940–1944.
W katalogu nabytków Stadtmuseum w Gdańsku (poprzednika Muzeum Narodowego) za lata 1940/41 nie ma wzmianki o dziele Brueghla. Ówczesny dyrektor muzeum, Willi Drost kupił go prawdopodobnie pod koniec wojny.
Po wejściu do Gdańska Armii Czerwonej „Kobieta niosąca żar”, jak setki innych dzieł sztuki, została uznana za łup wojenny i trafiła do Związku Radzieckiego. Obraz wrócił do Gdańska w 1956 r. w ramach rewindykacji.
Spadkobiercy H. Weijersa, przedwojennego właściciela obrazu, przed 18 laty uznali, że sprzedaży kolekcji w czasie wojny „nie można uznać za dobrowolną”. W 2007 r. złożyli w Restitutions Committee (Komitecie Doradczym ds. oceny Wniosków o Restytucję Obiektów o Wartości Kulturalnej i Drugiej Wojny Światowej) wnioski z roszczeniem w sprawie restytucji dziewięciu obrazów z Netherlands Art Property Collection.
Ostatecznie jednak roszczenie, które nie obejmowało obrazu Pietera Brueghla, znajdującego się na liście zaginionych dzieł sztuki, zostało odrzucone.
Milicjanci i złodzieje
Przenieśmy się teraz do lat 70. XX wieku. Czasu żniw dla złodziei dzieł sztuki w Polsce. Pod koniec 1973 r. w kaliskiej katedrze pw. św. Mikołaja spłonął ołtarz, na którym wisiał obraz Petera Paula Rubensa „Zdjęcie z Krzyża". Zostały tylko resztki ramy z resztkami wyprutego płótna... Wiele wskazuje, że podpalenie miało tylko ukryć wcześniejszą kradzież. Dziwnym trafem dowód na to, czyli ramy, zaginęły w prokuraturze.
Rok 1974 był rekordowy. Wtedy to z państwowych muzeów ukradziono aż 14 cennych dzieł. Za najbardziej bezczelną uznano kradzież z Muzeum Narodowego w Gdańsku.
24 kwietnia 1974 r. Henryk Makarewicz, kierownik muzealnej stolarni usłyszał od dziewczyny zatrudnionej w charakterze „pomocy muzealnej”, że ze ściany spadło bardzo cenne, niewielkie tondo [określenie w sztuce obrazu lub płaskorzeźby w kształcie koła – red.] o średnicy 17 cm, namalowane olejno na desce przez Petera Brueghla Młodszego – czyli właśnie „Kobieta niosąca żar”. Kiedy jednak nachylił się nad obrazem, zauważył, że prawdziwą „Kobietę...” zastąpiła kopia. Jak się później okazało, wycięta z miesięcznika „Polska”, wypożyczonego przez parę młodych ludzi w gdańskiej czytelni PAN. Ukradziono także „Ukrzyżowanie” van Dycka, które zastąpiono nieudolnym szkicem.
Kiedy doszło do podmiany? Do dziś tego nie ustalono.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Gdańsk: „Sąd Ostateczny” przejdzie badania. To kolejny etap konserwacji
Przed niespełna 20 laty udało mi się porozmawiać z żyjącymi jeszcze świadkami tamtych wydarzeń. Jak wspominał Janusz Wąsowicz, ówczesny dyrektor Muzeum Narodowego - śledztwo było prowadzone nieco dziwnie. Początkowo milicjanci nie znaleźli żadnych śladów włamania.
- Dopiero wieczorem, tuż przed opuszczeniem budynku jeden z nich zasłonił okno, coś przy nim pogrzebał, a potem triumfalnie stwierdził, że haczyk blokujący ramę został odchylony i dzięki temu złodzieje weszli przez rusztowania - opowiadał dyrektor.
Śledztwo szybko umorzono. Prokurator, który podpisał się pod umorzeniem, szybko zmienił zawód i został radcą prawnym. Potem wyjechał do USA.
W Gdańsku huczało od plotek. Mówiono, że kradzieży musiał dokonać „swój” człowiek, dobrze znający muzeum. - Jakim cudem od razu nie zauważono podmiany? - zastanawia się dziś mój rozmówca. - Jakość reprodukcji z miesięcznika „Polska” była wyjątkowo marna. Może trzeba byłoby sprawdzić, czy przed kradzieżą ktoś nie zlecił wymiany żarówek na takie o mniejszej mocy?
Pojawiły się także wątki dotyczące służb specjalnych. Późniejszy dyrektor, Tadeusz Piaskowski opowiadał, że „opiekujący” się muzeum z ramienia Służby Bezpieczeństwa funkcjonariusz miał mu zdradzić, że ktoś znaczny zbił w Gdańsku fortunę na tej kradzieży, a SB miało chronić go przed zdemaskowaniem.
Śledztwo, które w połowie lat dwutysięcznych zostało wznowione na wniosek Wojciecha Bonisławskiego, ówczesnego dyrektora Muzeum Narodowego, nie przyniosło rezultatów.
Celnik, który wiedział za dużo?
Z kradzieżą z Muzeum Narodowego wiąże się także inna opowieść. Przekazał ją kapitan Bogdan Klauza, instruktor żeglarstwa i jachtingu motorowodnego, który w 2015 r., po przeczytaniu mojej książki „Największe tajemnice Pomorza”, postanowił uzupełnić wątek kradzieży sprzed lat.
Jego przyjaciel, gdyński celnik Romuald Werner, był osobą niezwykle uczciwą. Niedoszły zakonnik, któremu zdrowie uniemożliwiło posługę, harcmistrz, społecznik. Werner w pierwszej połowie lat 70. XX wieku alarmował ministra kultury o wywozie dzieł sztuki przez gdyński port. Potem zginął w tajemniczych okolicznościach, zaledwie dwa dni po odkryciu, że z Muzeum Narodowego zniknęły cenne obrazy.
26 kwietnia 1974 r. Werner został wezwany na milicję, by złożyć zeznania w sprawie nielegalnego wywozu dzieł sztuki. Termin przesłuchania wyznaczono na godzinę 12, a już o godz. 10 pod dom celnika w Gdyni Orłowie podjechał milicyjny gazik z propozycją „podwózki”. Werner odmówił.
Niestety, celnik nie dotarł do Komendy Milicji przy ul. Portowej. Pracujący na budowie przy ul. Legionów robotnicy usłyszeli krzyk, a potem zobaczyli na terenie Cmentarza Żołnierzy Radzieckich płonącego człowieka. Podbiegli z kocami, ale nie zdążyli go uratować. Śledztwo umorzono już po dwóch miesiącach.
Dotarłam do bratanic celnika, które powiedziały, że w rodzinie zawsze wiedziano, że Romuald został podpalony i zamordowany. Wspominały o dziwnych telefonach do rodziny. - Ojcu powiedziano, że jeśli chce, by on sam i jego rodzina żyli w spokoju, powinien się wstrzymać z poszukiwaniem winnych śmierci wuja - opowiadała jedna z nich.
W tej sprawie pojawia się jeszcze jeden wątek, wymagający dokładnego sprawdzenia. Jedna z osób, z którą miałam okazję rozmawiać na temat nierozwikłanej zbrodni, sugeruje, że powiązane ze służbami gangi, kradnące dzieła sztuki, mogą mieć coś wspólnego ze środowiskiem związanym z późniejszą o kilkadziesiąt lat aferą reprywatyzacyjną.
- Podobnie jak celnik, o którym pani pisała, zginęła w Warszawie Jolanta Brzeska - mówi. - To kolejna nieodkryta zbrodnia. - Na pewno nie zrobiły tego osoby przypadkowe - uważa doświadczony policjant. - Takie akcje wymagają doświadczenia i przygotowania do profesjonalnego popełnienia przestępstw. A pewne mechanizmy działania mogą się powtarzać.
Wracamy do Holandii
W 2019 r. pojawiły się pierwsze doniesienia o „Kobiecie niosącej żar”. Mariusz Pilus, wspomniany już prezes Fundacji Communi Hereditate, współpracujący z MKiDN od 2011 r., od dziesięcioleci przeszukuje aukcje na całym świecie w poszukiwaniu zagrabionych w Polsce dzieł sztuki.
To właśnie Pilus w dwutomowym katalogu dzieł Brueghla autorstwa Klausa Ertza, wydanym w 2000 r., znalazł informację, że w 1992 r. „Kobieta przenosząca żar” znajdowała się w kolekcji prywatnej w Holandii. Informacja obiegła media, ale wobec braku szans na dotarcie do prywatnego właściciela - ucichła.
Ostatecznie na skradziony obraz natrafili w 2024 r. dziennikarze holenderskiego magazynu artystycznego „Vind”. Okazało się, że tondo zostało wypożyczone z prywatnej kolekcji do Muzeum w Goudzie.
Holenderska policja jest już pewna w 100 procentach, że to ten sam obraz, który zniknął z Muzeum Narodowego w Gdańsku w 1974 roku. Dlaczego holenderskie muzeum nie sprawdziło, czy obraz znajduje się na liście skradzionych zabytków? Okazuje się, że nie jest to standardowa procedura przy wypożyczaniu dzieł sztuki. Holenderskie media informują, że według zapewnień Muzeum Gouda wystawienie „Kobiety niosącej żar” miało miejsce w dobrej wierze, a obecni właściciele obrazu najprawdopodobniej odziedziczyli go w sposób, który nie wzbudził podejrzeń.
POLECAMY TAKŻE: Remont odsłania kolejne tajemnice kościoła św. Mikołaja
Będzie kolejne śledztwo?
Pojawił się jednak cień nadziei, że prześledzenie losów obrazu w ostatnich latach pozwoli - po nitce do kłębka - dojść do odpowiedzialnych za zniknięcie obrazów, a być może także za zabicie Romualda Wernera. I jest to możliwe. W rozmowie z holenderskim detektywem Arthurem Brandem autorzy podcastu "Piąte: nie zabijaj" ustalili, że dzieło Brueghla zostało zakupione przez ojca ostatniej właścicielki od jednego z handlarzy sztuką na pewno ponad 45 lat temu. - Obecna posiadaczka obrazu twierdzi, że został on zakupiony przez jej ojca 40-50 lat temu od sprzedawcy sztuki. Chcemy z nią o tym porozmawiać i dowiedzieć się jak weszli w posiadanie tego obrazu. Pewnym jest to, że obraz opuścił Polskę w 1974, 1975 roku i trafił na zachód - do Holandii - powiedział Brand.
Ta informacja znacznie skraca poszukiwania.
Jak poinformował nas rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Mariusz Duszyński, w najbliższym czasie możemy spodziewać się komunikatu, informującego o dalszych krokach prokuratury w tej sprawie.
- Niewykluczone, że zapadnie decyzja, by potraktować śmierć celnika jako zbrodnię komunistyczną, która nie ulega przedawnieniu - mówi insp. Janusz Skosolas.- Jestem oczywiście za tym, ale pozostaję realistą. Sprawa jest bardzo słaba dowodowo, a po 51 latach osoby odpowiedzialne za ten czyn mogą już dawno nie żyć.
Tak czy inaczej, poczucie sprawiedliwości wymaga wskazania winnych oraz upamiętnienia ich ofiary. I być może wtedy pojawi się trop, który doprowadzi śledczych do kolejnego zaginionego dzieła - „Ukrzyżowania” Antoona van Dycka.
Napisz komentarz
Komentarze