Znów z dnia na dzień wzbiera, być może największa w historii, fala zakażeń koronawirusem spowodowana przez wariant Omikron. Czy to kiedykolwiek się skończy?
W sensie zjawiska epidemicznego – oczywiście tak. Każde zjawisko epidemiczne ma: swoją dynamikę, swój początek, rozwój, apogeum, fazę spadkową, czasami poprzedzoną „wypłaszczeniem”, i koniec. W przypadku pandemii koronawirusa, również możemy się tego końca spodziewać. I – jak sądzę – nie będzie to już trwało bardzo długo. Spodziewamy się obecnie nie tyle największej, co najwyższej fali zakażeń. Mamy już bowiem obserwacje z innych krajów. Ze względu na dość wysoki wskaźnik R, czyli reprodukcji wirusa, będzie się on błyskawicznie rozprzestrzeniał, ale też błyskawicznie po osiągnięciu maksimum zmaleje.
Po tygodniach, czy po miesiącach?
Trudno powiedzieć. Anglikom, jak widzimy z ostatnich danych, zabrało to zaledwie kilka tygodni. Na Wyspach Brytyjskich nie ma już takich dużych wzrostów, obserwuje się tam stabilizację, zarówno w liczbie nowych zakażeń, jak i osób hospitalizowanych, oraz wręcz spadek zajętych respiratorów. Widać już dość wyraźne „wypłaszczenie”. Jest to jednak kraj w dużo większym stopniu bardziej wyszczepiony od Polski. Obawiam się, że u nas będzie trwało to dłużej niż cztery tygodnie. Zwłaszcza że tak naprawdę to się dopiero zaczęło.
A co potem? Nie będzie już szóstej fali?
Wydaje się, że szósta fala już nie wchodzi w rachubę. Chyba, że zaatakuje nas zupełnie nowy wirus, który uniknie krzyżowej odporności, czyli rozpoznawania przez układ odpornościowy człowieka podobnych do siebie patogenów.
Odporność nabywamy głównie dzięki szczepieniom, zwłaszcza szczepionkami mRNA, ale także po przechorowaniu. Po kontakcie z antygenem sam wirus nam nie grozi. Nie jest przy tym wykluczona kolejna mutacja, czy też dryft genetyczny, który pójdzie jeszcze dalej. Albo na podobieństwo grypy, czyli będzie nam co jakiś czas wracał, albo – co nie jest alternatywą wykluczającą – występowania lokalnych ognisk ze względu na poziom odporności w poszczególnych populacjach. Będą zjawiały się w różnych miejscach świata problemy, ale tak dużej, jak obecnie fali pandemicznej z tym wirusem już nie zobaczymy.
Czy to także będzie wiązało się ze zmniejszoną śmiertelnością i mniejszą liczbą pacjentów w szpitalach?
Tak.
Będzie to raczej przypominało powracającą grypę. I to niekoniecznie co rok, ale czasami trochę częściej lub rzadziej. Na pewno koronawirus nie będzie już tak bardzo dezorganizował życia.
Będziemy musieli szczepić się regularnie?
Mimo wielu narzekań, większość społeczeństwa podeszła do szczepień poważnie. Będzie to więc lekcja szerszego stosowania tej dobrej metody zapobiegania chorobom zakaźnym. Widzimy to już na przykładzie szczepień przeciw grypie. Ich dotychczas niski poziom poprawił się podczas pandemii. Mam cichą nadzieję, że tak zostanie. Niewykluczone, że, np. jesienią, będziemy przychodzić po dwie szczepionki – przeciw koronawirusowi i grypie.
Tak, czy inaczej, wyjdziemy z pandemii mocno poobijani. Osoby cierpiące na inne, poza covidem, schorzenia nawet miesiącami nie mogą dostać pomocy. Jak długo będzie trwało przywracanie sytuacji z czasów przedkoronawirusowych?
Na bazie naszych dotychczasowych doświadczeń, musimy liczyć się z tym, że na chociażby częściowe nadrabianie kolejek potrzebujemy dwa, trzy miesiące. Sporo pilnych rzeczy już teraz odłożono na później, a w czasie Omikronu to się jeszcze pogłębi. Dlatego uważam, że pół roku to bardzo optymistyczny termin. Na tyle optymistyczny, że trzeba wziąć pod uwagę nasz system opieki zdrowotnej, który, mówiąc dyplomatycznie, jest bardzo odległy od doskonałości. W dodatku pogłębia się luka kadrowa. To nie tylko kwestia starzenia się medyków, odchodzących na emeryturę, ale także faktu, iż prywatna opieka medyczna staje się alternatywą, nie tylko dla pacjentów, ale też dla personelu. Jeśli ktoś dłużej pracuje w prywatnej opiece medycznej, może dać mniej czasu pacjentom w szpitalach i przychodniach, objętych opieką na podstawie kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia.
Napisz komentarz
Komentarze