Dyskusja nad reformą metropolitalną trwa – ze zróżnicowaną intensywnością – od początków istnienia Trzeciej Rzeczypospolitej Polskiej. W ciągu ostatnich trzech dekad pojawiło się ponad 20 projektów ustaw zakładających potrzebę utworzenia podmiotu o metropolitalnym charakterze. Poraża więc bezskuteczność władzy publicznej, a w szczególności rządu i parlamentu. Nie wdając się w szczegółową analizę przyczyn takiego stanu rzeczy – diagnoza jako interdyscyplinarna wkraczałaby dalece poza założenia prezentowanego tekstu – warto ustalić jakie są szanse na zmianę status quo na dziś dzień. Wydaje się bowiem, że wybory parlamentarne z dnia 15 października 2023 roku otworzyły „okienko pogodowe” na decentralistyczne, prosamorządowe, w tym prometropolitalne reformy. Takie przynajmniej żywię nadzieje, będąc – dodajmy – życiowym niepoprawnym optymistą.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Ustawa metropolitalna. Gdynia zaapelowała do posłów o wznowienie prac
Do reformy metropolitalnej należy jednak – również, a może zwłaszcza dziś, skoro pojawiają się na nią realne szanse – podejść niezwykle delikatnie i wrażliwie, bo jak uczy doświadczenie, temat jest niezwykle delikatny i drażliwy. Jest on drażliwy zarówno dla polityków centralnych, w tym rządzących (którzy np. nie lubią pozbawiać budżet państwa części dochodów podatkowych), jak i dla wielu samorządowców (którzy obawiając się o egzystencję polityczną czy urzędniczą, a często po postu nie rozumiejąc zagadnienia, wyrażają głośne liberum veto). Reformatorzy powinni stworzyć atmosferę zaufania i bezpieczeństwa, i nie „szaleć” w kształtowaniu rozwiązań ustrojowych, bo „wyleją dziecko z kąpielą”. Stąd też proponuję „politykę dwóch aktów”, a więc reformę rozłożoną w czasie i przestrzeni.
Akt pierwszy. Reforma metropolitalna jest potrzebna w trybie natychmiastowym. Brakuje systemu zarządzania największymi obszarami funkcjonalnymi – metropolitalnymi, ale i aglomeracyjnymi. Dla sprawności działania należy stworzyć regulacje ustawowe, które odzwierciedlą i urzeczywistnią wypracowany „kompromis metropolitalny”. Wydaje się bowiem, że od 2015 roku, kiedy to Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił – niestety do końca swych dni „martwą” – ustawę o związkach metropolitalnych, o takowym kompromisie można mówić. Wszystkie inicjatywy legislacyjne od 2015 roku bazowały na ustawie-matce, powielając jej założenia oraz zasadnicze rozwiązania. Wystarczy wspomnieć o ustawie pomorskiej (trójmiejskiej), krakowskiej, łódzkiej, wrocławskiej, poznańskiej, szczecińskiej, by się o tym przekonać. Wszystkie te ustawy bazują na instytucji związku metropolitalnego, a więc zrzeszenia gmin lub gmin i powiatów powiązanych funkcjonalnie (zwłaszcza dojazdami do pracy czy szkoły). Związek metropolitalny zdominował nie tylko dyskurs naukowy czy ekspercki, ale i prace koncepcyjno-legislacyjne. Powyższe usankcjonowała Unia Metropolii Polskich, która w maju 2023 roku przyjęła dokument pt.: „Założenia polityki metropolitalnej Rzeczypospolitej Polskiej” (której jestem współautorem). Decyzję podjął Zarząd Unii Metropolii Polskich, w którego skład wchodzą prezydenci 12 miast metropolitalnych. To najlepsze świadectwo istnienia „kompromisu” wokół instytucji związku metropolitalnego i „pierwszego aktu” reformy.
ZOBACZ TEŻ: Metropolia? Uczmy się na śląskich doświadczeniach
Akt drugi. Reformę metropolitalną należy jednak spostrzegać nie tylko w perspektywie niewydarzonych zaszłości historycznych czy bieżącej sytuacji, ale także w perspektywie bliższej i dalszej przyszłości – a więc w kategoriach planowania strategicznego. Utworzenie związków metropolitalnych to remedium na część obecnie identyfikowanych bolączek, ale o polityce publicznej trzeba myśleć pro futuro. Przeprowadzając reformę „aktu pierwszego” trzeba stworzyć system monitoringu i ewaluacji, by za lat 5 czy 10 wiedzieć, na ile okazała się ona skuteczne. Jednocześnie należy projektować instytucję, która da możliwość dalszego pogłębiania współpracy, przynajmniej tym gminom lub gminom i powiatom, które będą tego oczekiwać. I w tym kontekście pojawia się forma wspólnoty metropolitalnej – metropolitalnej jednostki samorządu terytorialnego, posiadającej demokratyczną legitymację, organy pochodzące z wyborów, szerszy katalog zadań publicznych i silniejszą pozycję w systemie samorządu terytorialnego. Metropolia uzupełniałaby krajobraz gmin, powiatów i województw – przy założeniu, że tam gdzie jest metropolia nie ma powiatu; i odwrotnie. Takie jest także moje marzenie, o którym napisałem w książce pt.: „Normatywny model samorządu metropolitalnego” (Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2020). Koncepcję nazwałem: „MEGApolis”. Ale na to marzenie trzeba jeszcze cierpliwie poczekać.
Autor jest profesorem prawa, adwokatem; przewodniczącym Rady Instytutu Metropolitalnego; dyrektorem zarządzającym „SZLACHETKO konsulting”
Napisz komentarz
Komentarze