Nie żyje Tina Turner. Wokalistka odeszła po długiej chorobie. Wspominamy jej koncert w Sopocie
Na sopocki hipodrom 15 sierpnia 2000 roku przyszło ponad 60 tysięcy fanów. Nic dziwnego. Zapowiadano, że Tina Turner tą trasą koncertową kończy swoje występy. Olbrzymia scena z wysięgnikami i efektami świetlnymi robiła wrażenie. Ale jeszcze większe wrażenie robiła sama artystka, która przez ponad dwie godziny nie tylko śpiewała, ale też poruszała się tanecznie na scenie. Mimo że gwiazda skończyła 60 lat, zobaczyliśmy po raz pierwszy, co znaczy być prawdziwym wulkanem na scenie.
Z tego koncertu, który jako reporterka relacjonowałam, pamiętam fantastyczny kontakt Tiny z publicznością. No i jeszcze jej kreacje, które zmieniała po serii kilku piosenek, a które więcej odsłaniały niż zasłaniały. Jej nieprawdopodobna witalność wzbudzała ogólny zachwyt.
Dziennikarz Tomasz Gawiński, który był rzecznikiem sopockiego festiwalu, uczestniczył w tym koncercie od kulis. Wspomina, że kiedy Tina przyjechała na hipodrom, mógł jej niemal dotknąć.
To co zapamiętam na zawsze, to uśmiech Tiny Turner. Wyjątkowy. Ale nie tylko. Tina była chodzącą energią. Pamiętam, jak podczas koncertu weszła na wysięgnik, który się przemieszczał nad publicznością, a artystka, śpiewając, wykonywała w nim taneczne ruchy. Publiczność szalała z zachwytu. Kiedy przeczytałem, że Tina Turner nie żyje, wzruszyłem się. Wydawała się być przecież nieśmiertelna.
Tomasz Gawiński / dziennikarz
Podobnie o niej mówi Grzegorz Furgo, współorganizator koncertu. Dla niego ten występ był niesamowity jeszcze z innego powodu.
– Mieliśmy tylko trzy tygodnie na przygotowanie go. Jak na gwiazdę z takim rozmachem, był to bardzo krótki czas. Ale wszystko się udało. To był pierwszy tak duży koncert na sopockim hipodromie. Największe wydarzenie roku – tłumaczy.
To była megagwiazda, kobieta instytucja. A przy tym niezwykle normalna. Mimo tej gwiazdorskiej rangi, żądania przed koncertem miała zupełnie standardowe.
Grzegorz Furgo / współorganizator koncertu Tiny Turner w Sopocie
Eugeniusz Terlecki, były dyrektor Bałtyckiej Agencji Artystycznej w Sopocie, który organizował ten koncert, opowiada, że to było ogromne przedsięwzięcie logistyczne i finansowe. Scena składała się z kilku pięter, były wysięgniki. Budowano ją przez kilka dni. Sprzęt do postawienia scenografii przywiozło 19 tirów.
– Jestem szczęśliwy, że mogłem zorganizować ostatni koncert Tiny w Polsce. Podziwiałem ją, bo to była wielka artystka, ale z trudnym życiem. Nie poddawała się jednak. I kiedy wydawało się, że nareszcie los się całkowicie do niej uśmiechnął, kiedy ułożyła sobie życie w Szwajcarii, to wtedy zaczęły spadać na nią choroby: udar, rak jelita grubego czy choroba nerek, która zakończyła się przeszczepem. Zawsze lubiłem słuchać Tiny. Mam jej wszystkie płyty. Wcześniej, przed Sopotem, byłem na zaproszenie jej managementu na koncercie w Goeteborgu. U nas artystka przyjechała w dniu występu z lotniska wprost na hipodrom. Przed koncertem przyjęła grupkę fanów. A po koncercie nocowała w dawnym hotelu Marina. Mieliśmy ogromną przychylność jej managementu. Pozwolili, co nie było wtedy standardem, na transmisję jej występu w TVP na żywo. Pamiętam, jak zapowiadano w telewizji ten koncert, mówiąc, że w Sopocie nastąpi wielkie trzęsienie ziemi.
Mogę się pochwalić, że Tina Turner siedziała na mojej kanapie. Bo wstawiliśmy do jej garderoby dwie kanapy z gabinetu, w którym urzędowałem. Obie czarne i skórzane. To, zresztą, były słynne kanapy, które stanęły też w garderobie Whitney Houston i Bryana Adamsa podczas ich występów w Operze Leśnej.
Eugeniusz Terlecki / były dyrektor Bałtyckiej Agencji Artystycznej
Napisz komentarz
Komentarze