W bibliotece można wypożyczyć Biblię?
Wyjdę na szewca, co to bez butów chadza. Przyznam, że nie wiem. Biblię mam w domu, nawet w paru przekładach, nie muszę jej wypożyczać.
Biblia jest do wypożyczenia. Sprawdziłam.
Miło usłyszeć. (śmiech) Jako dyrektor biblioteki na księgozbiór patrzę raczej z punktu widzenia statystyki wypożyczeń…
Po Biblię tłumy się nie ustawiają.
To akurat mnie nie dziwi, nie żyjemy w czasach masowej lektury Biblii. Ale – z drugiej strony – nadal są ludzie, którzy w tę wędrówkę w głąb Świętej Księgi chcą wyruszyć. Biblia nie porosła kurzem na dobre. Wciąż jest inspiracją. Nie tylko religijną, ale też kulturową, życiową nawet.
Z twoich wierszy wynika, że Biblia jest w naszym życiu wszechobecna. Jest wszędzie.
A może raczej jest wszystkim? Tak to przynajmniej wygląda w mojej książce „Wiersze wersetów”. Biblia jest tu jedynym źródłem wszystkich inspiracji. Można by, posługując się wersetem Psalmu 81, powiedzieć: Wszystkie moje źródła są w Tobie. A więc wszystkie źródła tych moich wierszy są w Biblii. Zdałem sobie sprawę, że to jest możliwe, w trakcie pracy nad tą książką, książką, która zresztą całkowicie mnie zaskoczyła. Nie pisywałem wcześniej takich obrazków lirycznych. Same do mnie przyszły. Na czas pisania. Zorientowałem się zatem, że jest możliwe napisanie książki poetyckiej, w której wszystkie inspiracje mają korzenie w Biblii. To znaczy, że jednak Biblia jest całym światem. Wystarczy do opisania całej rzeczywistości.
Nie żyjemy w czasach masowej lektury Biblii. Ale – z drugiej strony – nadal są ludzie, którzy w tę wędrówkę w głąb Świętej Księgi chcą wyruszyć. Biblia nie porosła kurzem na dobre. Wciąż jest inspiracją. Nie tylko religijną, ale też kulturową, życiową nawet.
Jarosław Zalesiński
Wybrany cytat z Biblii jest tytułem każdej z tych poetyckich miniatur. Opowiadają o zwykłym, codziennym życiu.
To są na przykład moje historie domowe. Taka próba przełożenia Biblii na język codzienności. To notabene kierunek inny niż ten, jaki przyjął Czesław Miłosz, gdy zajął się przekładami biblijnymi. Kiedy wyjaśnia we wstępie do swoich przekładów Psalmów, czemu właściwie się tym zajął, mówi między innymi, że poezja ma ocalić wysoki język literatury. A wysoki język literatury może pomóc w odczuwaniu dostojności, sakralności świata. Tymczasem język literatury zszedł z tego wysokiego diapazonu, ów jest dziś dla poezji niedostępny, bo też tylu mamy dziś poetów - ironistów, którzy lękają się powagi i na każdym kroku muszą się dystansować od wszystkiego, co wers wcześniej napisali. Miłosz uważał, że w poezji powinno być zachowane odczucie powagi świata. Zajął się przekładaniem Biblii, by wypraktykować dla siebie, jako dla poety, możliwy dziś do zaakceptowania wysoki język poezji. Ja poszedłem sobie jednak inną ścieżynką.
Co to za ścieżynka?
Spacerowała nią sobie już Emily Dickinson.To próba połączenia rzeczywistości duchowej z doświadczaniem spraw codziennych, historii z mojego życia.
Świętości szukałeś na przykład pod stołem.
(śmiech) Gdy zastanawiałem się, jak oddać w tych poetyckich obrazkach temat pokory, uniżenia, oczyszczenia z tego, co zbędne, kenozy, spojrzałem na podłogę. Przy stołowej nodze leżał sobie okruszek, jak to zwyczajnie przy stołowej nodze: coś zawsze pozostaje tam niedosprzątane. Schyliłem się, by przyjrzeć się okruszkowi. Żona, zaciekawiona, pyta z kanapy: Co ty tam robisz? A ja na to, spod stołu: Wiersz piszę! (śmiech) I tak powstał tekst o pokorze. Sugerowałem się obrazkiem tego, co najniższe, na co nie zwraca się uwagi, czego się nie dostrzega. Nagle okazało się, że w ścieżynce wśród tych nikomu niepotrzebnych brudków tuż przy stołowej nodze można znaleźć zeschnięty okruszek chleba. Okruszek, który - gdy weźmie się go do ust - odsłania ukrytą w sobie słodycz i pożywność. Słodycz i pożywność pokory i uniżenia.
Wersety, jak się okazuje, pasują do historii o pleśniejących wekach, czy o temperowaniu ołówka, Biblia mówi do nas odgłosem hydraulicznego siłownika na ramieniu koparki. Albo poprzez widok z okna. To twoje okno?
Mieszkam w domu na Żuławach. Nad płaskością krajobrazu biegnie niewidoczny dla oczu kanał powietrzny, którym samoloty schodzą do lądowania. To niesamowity widok, te przesuwające się co chwila dostojne odrzutowce, które suną, obniżając swój lot. Majestat. Wysoki ton. Poezja. Można się tym zachwycić! Ale w miniaturce, która się odnosi do tego obrazka, puenta mówi o tym, że jakkolwiek, ponad wszelką wątpliwość, obraz tego sunącego ponad ziemią samolotu jest wzniosły, to jednak bardziej wzniosłe jest przyziemienie. Moment lądowania, kiedy ktoś z obsługi lotniska, w słuchawkach na uszach, odcięty od hałasu, chaosu tego świata, skupiony tylko na odrzutowcu, przywołuje go do sobie, a ów - jak wierny pies - wsuwa mu pysk kadłuba pod kurtkę. Miniaturka odnosi się do biblijnej sceny Dawida tańczącego przed Arką, a powiedzieć miała tyle, że krokiem dalej w odkrywaniu sakralności świata jest to, co w Biblii nazywane jest otwartością, pozbawioną lęku ufną bliskością. Owa bliskość wydaje mi się głębszym stopniem poznania tego, co wzniosłe, niż sama wzniosłość. Dlatego wolę samolot stojący już na ziemi niż ten przesuwający się majestatycznie w obłokach.
Kuchenny stół, okno, skąd jeszcze czerpałeś inspiracje?
Jeden z tych obrazków to pewne wspomnienie z dzieciństwa. Dziecko, jak to dziecko, niewinnie grzeszy. Tego dnia nie chciało mi się iść do szkoły. Udawałem, że mam gorączkę, by podwyższyć temperaturę, wsadziłem termometr do szklanki z herbatą. Przesadziłem. Termometr pękł. Rtęć rozlała się na podłogę i zaczęło się… Okazało się, że wysprzątanie rtęci, która jak żywe srebro wymyka się wszystkiemu, to wyczyn. I tak oto dziecięcy mały grzeszek przekłada się w tej opowiastce na opowieść o tym, że wciąż uciekamy przed tym, by nas ukształtowała ręka Opatrzności, a nie nasze własne o sobie wyobrażenie. To my chcemy być własną formą. Prorok Jonasz był tu inspiracją. Gdy usłyszał od Jahwe, że ma do spełnienia ważną religijną misję, jak wiemy, wziął nogi za pas, choć na koniec zrozumiał, że i tak nie ucieknie od tego, co jest planem Najwyższego wobec jego życia. Trzeba, niestety, zaufać.
Co łatwe nie jest.
Trzeba zaufać, że Wyższa Instancja ma lepsze, niż my sami, pojęcie, kim tak naprawdę jesteśmy, jaki kształt naszego życia jest dla nas najlepszy, zgodny z naszym głębokim Ja. W taki zatem sposób z tych „codziennych” opowiastek ze sfery profanum staram się wydobyć sens duchowy, o którym każda z tych miniaturek chce opowiedzieć.
Duchowość... Szukamy jej wysoko, a ona jest w okruszku pod stołem.
Grecy rozdzielali te dwie sfery. To, co cielesne i to, co duchowe. A Żydzi myśleli inaczej. Biblia nie tworzy przeciwstawnych światów. Biblia to nie Platon. Biblia to Biblia. Przywołam tu Teresę z Ávili. Trudno o osobę bardziej uduchowioną niż ta święta. Przecież lewitowała!
I to nad garnkami w kuchni!
Ale nie tylko. Przy okazji poświęcenia kolejnego klasztoru siostry, z Teresą na czele, szły w procesji przez nowo otwartą świątynię. Teresa raptem czuje, że za chwilę znów uniesie się nad ziemię i będzie skandal. Więc pada na podłogę, a siostry, które znały problem, padają na świętą, by nie dopuścić do uniesienia. Ponoć i tak nie pomogło… (śmiech) To moja ulubiona święta. Jak ta mistyczka była praktyczna i pragmatyczna! Jak potrafiła użyć nawet swojej kobiecej kokieterii, by kolejnych fundatorów przekonywać do finansowania klasztorów. Mistycy byli ludźmi ziemi i ducha. Taka jest Biblia.
„Każdy poeta pisze swoją własną Biblię”, ktoś powiedział.
Nigdy nie ośmieliłbym się zrównać mowy poetyckiej ze słowem biblijnym. Kiedyś długo zastanawiałem się nad wersem angielskiego poety George’a Herberta, który zwraca się do Stwórcy: „Wiersz to coś, w czym mogę z Tobą przebywać”. To bardzo zuchwałe zdanie. Ja nie napisałem „swojej Biblii” i wiem, że jej nie napiszę. Słowo poetyckie nie ma takiej mocy jak słowo biblijne, a poeta nigdy nie będzie prorokiem. W każdym razie ja nim nie będę. Skromnie, przy nodze stołowej, wśród okruchów - to jest miejsce poety.
Gdy zastanawiałem się, jak oddać w tych poetyckich obrazkach temat pokory, uniżenia, oczyszczenia z tego, co zbędne, kenozy, spojrzałem na podłogę. Przy stołowej nodze leżał sobie okruszek, jak to zwyczajnie przy stołowej nodze: coś zawsze pozostaje tam niedosprzątane. Schyliłem się, by przyjrzeć się okruszkowi. Żona, zaciekawiona, pyta z kanapy: Co ty tam robisz? A ja na to, spod stołu: Wiersz piszę!
Jarosław Zalesiński
Dlatego do jednego z wersetów nie ma tekstu. Zostawiłeś puste miejsce.
Raz już dokonałem podobnego zabiegu, tylko nikt tego nie zauważył. W „Wierszach poprzednich i ostatnich”, po wzorowanym na Silesiusie dystychu: „O Bogu rozprawiają ci, co go nie słyszą, ci, co milczą, już wiedzą, jaką jest On ciszą”, po tych słowach nastały trzy karteczki ciszy. Niezadrukowane miejsce.
Czytelnicy pewnie myśleli, że to błąd drukarni.
A ja myślę, że nikt na to nie zwrócił uwagi, bo też dziś się ciszy nie słyszy. Cisza staje się rzadkim dobrem. I coraz rzadziej też pożądanym. W „Wierszach wersetów” ów „milczący” wiersz jest takim momentem ciszy, ciszy, gdy nie dodaję do słowa biblijnego ani słowa. Może to zachwyt, który powoduje, że już niczego nie chce się tu dodawać? Może pokora? Nabieram wody w usta i milczę.
Ale opowieść toczy się dalej.
Historia rozwijana przeze mnie w całej tej książce, od Księgi Rodzaju do Apokalipsy, to opowieść o tym, że pewnego dnia Stwórca wpadł na szalony pomysł stworzenia czegoś poza sobą samym. Przecież nie musiał. Żadnej dziury w sobie nie łatał, nie zapełniał. Stworzył rzeczywistość z nadmiaru. Tak zaczęła się ta niełatwa relacja między Stwórcą i stworzeniem, relacja, którą komentuje się dzisiaj, że to Stwórca opuścił człowieka. Że milczy wobec całego oceanu zła, jakim napełniona jest rzeczywistość. W swojej książce opowiadam, że według mnie sprawy mają się dokładnie na odwrót. To człowiek opuścił swojego Stwórcę. Odwrócił się od Niego. To jest geneza oceanu zła.
I na to masz swój poetycki, wzięty z życia obrazek.
Zamykający książkę, nawiązujący do Apokalipsy. Pewien Ktoś nad ranem nasłuchuje w tym wierszu odgłosów domu, w którym mieszka. Mieszkańcy zjeżdżają windą, zbiegają po schodach, dźwięki kolejnego, rozpoczynającego się dnia. Zamęt, nieuważność, pośpiech. Po jakimś czasie dom pustoszeje. Główny Lokator pozostał sam. Przez wszystkich opuszczony. Ma zatem pełne prawo, by trzasnąć drzwiami, cóż z tego jednak, skoro jeśli nawet to zrobi, drzwi i tak odskoczą od futryny. Nie można ich zatrzasnąć, bo między owym Lokatorem a mieszkańcami domu, którzy tego poranka pobiegli każdy w swoją stronę, jest – o czym w Biblii mówi się od Ozeasza - Miłość. Miłość nie jest zdolna zatrzasnąć drzwi. Choćby nie wiem, co się działo. Pobrzmiewa w tym zamykającym książkę obrazku myśl o powszechności zbawienia. Że jakkolwiek każdy z nas pobiegnie w swoją stronę i odbiegnie nie wiem jak daleko, to ów Główny Lokator będzie na nasz powrót czekał bez końca. Jeśli ta teoria, nazywana apokatastasis, ma swoje podstawy, to myślę, że koniec świata prędko nie nastąpi (śmiech). Nie garniemy się do powrotu. Stwórca będzie jeszcze nas długo wyglądał.
Napisz komentarz
Komentarze