Prezes Jarosław Kaczyński podczas objazdu po Polsce coraz częściej lubi sypnąć żartem w swoim stylu...
Można złośliwie powiedzieć, że Prezes sypie dowcipami mocniej niż łupieżem. Podczas tych spotkań mylił już Mejzę z Brejzą, lotnisko Heathrow nazywał „Haroł”, i to było w pewien sposób zabawne. Ale widać, że ostatnio stand-uper jest już zmęczony, bo coraz częściej pojawiają się sytuacje, w których nawet ta wyselekcjonowana i dowożona na występy publiczność reaguje na żart prezesa konsternacją, a nie śmiechem.
Tak było po tym, kiedy prezes powiedział o wniosku, jaki się pojawił po jego dyskusji z „najwybitniejszymi filozofami politycznymi i politologami amerykańskimi” w 2005 roku. „Przedstawiłem im program, powiedzieli, że dobrze, ale Europejczycy na pewno go nie zrealizują. Tam tak niedopowiedziane było – w końcu ja też Europejczyk – że są za głupi" – mówił ze śmiechem.
Właśnie. W takiej sytuacji, kiedy publiczność nie reaguje właściwie, ulega dezorientacji, powinno się wprowadzić, wzorem programów talk show, plansze z napisami: śmiech, oklaski albo burza oklasków. I kiedy prezes skończy wypowiedź, wystarczy podnieść odpowiednią planszę. Ale ja podczas tych spotkań zwracam uwagę jeszcze na inną rzecz. Na bogatą oprawę, która śmieszy bardziej niż żarty prezesa. Te stand-upy Jarosława Kaczyńskiego ubogacone są, wzorem PRL, z czasów Edwarda Gierka zwłaszcza, w kobiety z zespołów ludowych czy kół gospodyń wiejskich. Ale widziałem już na tych spotkaniach pielęgniarki, a także strażaków w galowych mundurach.
Na bogato…
To ma sugerować, że nie tylko sami działacze partyjni przychodzą na te stand-upy. Ale dlaczego nie pójść dalej i nie doprosić do tego grona np. kominiarzy? Też mają piękne stroje z cylindrami…
A każdy mógłby się łapać za guzik, na szczęście.
Powinni być także kolejarze, górnicy. I to będzie ładny obraz z widowni.
Kiedy słucham prezesa, przypomina mi się cytat z „Misia” o prawdzie czasu i prawdzie ekranu. Niedawno prezes mówił, że w 1998 roku ludzie zbierali po lasach kartofle zasadzone dla dzików. Śmiać się czy oburzać?
Prezesa nikt nie kontroluje. Coś od kogoś usłyszy, coś doda, i tak powstają te jego bajki z mchu i paproci. A że jakaś część widowni Jarosława Kaczyńskiego to dzieci, więc może stąd te baśniowe opowieści o… dzikach. Chociaż one wolą bajki o wróżkach albo o smokach, a nie o ludziach, którzy wyjadają zwierzętom kartofle.
Ale mnie podobała się inna historia prezesa, o tym, że jak pojechał na początku lat 90. do Wiednia, to poczuł się tam obco kulturowo. Wiedeń – miasto Mozarta, Straussa i innych wielkich artystów, a prezes czuje się obco kulturowo. Bo to nie disco polo i festyny ludowe.
Czasami to, co prezes mówi, obraca się w czarny humor. Kiedy powiedział, że można palić wszystkim, poza oponami, niektórzy wzięli to sobie do serca. Mieszkaniec Wejherowa palił odpadami, a przyłapany, tłumaczył, że Jarosław Kaczyński na to pozwolił. Nie ustrzegło go to przed karą.
Śmieciarze informują, że jest coraz mniej plastiku, ponieważ ludzie gromadzą go na zimę do palenia. Bo jak będzie sroga zima, a węgla ni ma, to zostanie chociaż plastik. A wtedy... siwy dym. Cała ta walka o zielone płuca weźmie w łeb. Podobnie jak rządowy raport „Stop smog”.
WIĘCEJ O MIESZKAŃCU WEJHEROWA PRZECZYTASZ W ARTYKULE: Palił odpadami w Wejherowie. Twierdził, że Jarosław Kaczyński mu pozwolił
To pokazuje bezsens, w jakim PiS się porusza. Bo z jednej strony, walczy się o czyste powietrze, a z drugiej strony, prezes z trybuny ogłasza, że palić można wszystkim, tylko nie oponami.
W Siedlcach prezes bawił się inaczej: „Wiecie państwo, jak w 1968 roku nazywano pałkę milicyjną. Używano wtedy określenia: gumowe przedłużenie konstytucji”. To w kontekście zachowań niektórych policjantów podczas Strajku Kobiet też nie jest śmieszne.
To są żarty, które mu chyba Jan Pietrzak wymyśla. Na pałkę mówiono „Lola” i to określenie krążyło w obiegu społecznym. Ale prezes robi z siebie bohatera podziemia, którym nie był, o czym można przeczytać w wielu książkach polskich publicystów. Mówiąc łagodnie, prezes lubi ubarwiać swój życiorys.
Albo swoje stand-upy zasłyszanymi opowieściami…
Niebezpieczne jest to, że jego żarty często uderzają w konkretnych ludzi. Jak te z rechotem sali o osobach LGBT… że trzeba to leczyć, że nie może tak być, że do 15.00 jest chłopiec, a po 15.00 dziewczynka. To dowcipy pijanego wujka z wesela. Poziom starego dziadka, człowieka, który nic nie wie o świecie i ludziach. System nienawistnych żartów jest równie groźny, jak inna metoda prezesa, w stylu – ja coś o tym panu wiem, ale nie mogę powiedzieć. Ale sugestia, że to coś złego, już się przykleja do człowieka.
No dobrze, to zapytam satyryka wprost – czy Prezes ma poczucie humoru, jak twierdzą jego akolici, czy nie?
Jeśli to poczucie humoru, to... stolikowe, jak podczas spotkania z kumplami przy piwie. Wtedy można się ze wszystkiego śmiać, bo jest się w swoim towarzystwie.
Ale na forum publicznym takie dowcipy powinny bawić tylko przygłupów.
Dla mnie sam Prezes jest śmieszny w wygłaszaniu swoich teorii. Bo jak traktować teorię o tym, że ludzie zabierali dzikom kartofle? To miał być dramatyczny opis sytuacji za czasów Tuska, ale ta wypowiedź spowodowała salwy śmiechu w Internecie.
Dzik by się uśmiał, można powiedzieć.
Prezesowi brakuje intuicji komika. Ludzie śmieją się wtedy, kiedy on mówi poważnie, a kiedy „żartuje” o LGBT, jest to smutne. Ale to sam Prezes jest takim katalizatorem żartów. To człowiek żart. Wygląda jak z gangu Olsena, plecie androny, myli miejsca, w których jest, nazwiska, opowiada niestworzone rzeczy, i to samo w sobie jest śmieszne. Wiesz, dlaczego prezes jeździ na spotkanie w asyście trzech limuzyn?
Nie.
Bo w pierwszej jedzie Prezes, w drugiej kot, a w trzeciej łupież. Podobno jeden facet w Warszawie utopił się, oglądając Prezesa w telewizji, bo wystąpienia lidera PiS zrobiły mu wodę z mózgu.
Napisz komentarz
Komentarze