Minister zdrowia zapowiedział, że już w czwartek, 16 grudnia ruszą powszechne szczepienia przeciw COVID-19 dla dzieci między 5. a 11. rokiem życia. To dobry pomysł?
Najlepszy! Szkoda, że tak późno, ale obwarowania związane z wpuszczeniem nowej szczepionki na rynek są zawsze mocno obostrzone. Zwłaszcza, jeśli chodzi o dzieci. Dziś zarówno pediatrów, jak i zakaźników cieszy, że szczepionka staje się ogólnie dostępna w Europie, mimo lekkiej zwłoki – wiemy, że Kanada, Stany Zjednoczone oraz Izrael już od jakiegoś czasu szczepią dzieci.
Dla części rodziców sprawa jest nie do końca oczywista. Obawiają się długofalowych skutków szczepień, problemów zdrowotnych, które mogą pojawić się za kilka lat, wskazują, że szczepionki nie są do końca przebadane. Czy jest pani w stanie ich uspokoić?
Takich wahających się rodziców trudno jest uspokoić. Są to zapewne ci sami dorośli, którzy do tej pory też nie poddali się szczepieniom. Ci, którzy są już zaszczepieni, nie mają takich wątpliwości. W odpowiedzi na pani pytanie, mogę opowiedzieć o odległych konsekwencjach covidu. U jednego zakażonego dziecka na tysiąc występuje PIMS, czyli wieloukładowy zespół zapalny. Mało tego, mamy doniesienia w przypadku osób dorosłych borykających się po covidzie (dziś nazywa się to post-covid) nie tylko z niewydolnością układu oddechowego czy sercowego, ale także z problemami w sferze psyche.
U trzydziestoletnich pacjentów występują objawy demencji, pojawia się tzw. mgła covidowa. Jeśli to ekstrapolujemy na pacjenta dziecięcego, to naprawdę bym nie chciała, by moje dziecko, jako jedyne w klasie, nie było w stanie nauczyć się wierszyka na pamięć.
A tego możemy się spodziewać, bo takie objawy mogą wystąpić również u dzieci z większym prawdopodobieństwem niż odległe o kilkanaście lat w czasie odczyny poszczepienne. Te ostatnie najprawdopodobniej w ogóle się nie wydarzą. Metoda mRNA, na której opiera się szczepionka dla dzieci, znana jest od dawna. Wiele terapii antynowotworowych opartych jest o tę technologię. I, póki co, onkolodzy nie zgłaszają żadnych strasznych powikłań u pacjentów. Natomiast żyją wśród nas pacjenci wyleczeni z poważnych schorzeń dzięki tej metodzie.
Ile dzieci z covid obecnie jest leczonych na prowadzonym przez panią oddziale?
Oddział liczy 15 łóżek i wszystkie są zajęte. Bardzo nas wspomógł szpital w Tczewie z 24-łóżkowym oddziałem, który w połowie listopada, jako drugi na Pomorzu, zaczął przyjmować dzieci zakażone wirusem SARS-CoV-2. Widzę ogromną, na niekorzyść, różnicę w porównaniu z wiosną tego roku. W poprzedniej fali nie było konieczności hospitalizowania tak dużej liczby dzieci. Teraz obłożenie jest stuprocentowe i jak się zwalnia łóżko, natychmiast na to miejsce pojawia się nowy pacjent.
W jakim wieku są chorujące dzieci?
Od zera do 18. roku życia. Bardzo dużo jest niemowląt. Wynika to z faktu, że część mam, zapewne z obawy o zdrowie swoje i dziecka, albo wskutek niedoinformowania przez lekarzy ginekologów, nie zaszczepiło się w ciąży i nie szczepią się, karmiąc piersią. Stąd napływ pacjentów kilkutygodniowych.
Wirusem można zarazić się przez mleko matki?
Wręcz przeciwnie. Jeśli matka jest zaszczepiona, przeciwciała przekazuje w czasie ciąży przez łożysko, a później trafiają one do dziecka z mlekiem matki. Dlatego zachęcamy do karmienia piersią, tłumacząc, że w mleku kobiecym są gotowe przeciwciała chroniące dzieci w najbardziej newralgicznym okresie, czyli po porodzie. Wracając do wieku naszych pacjentów, w przypadku nieco starszych dzieci bywa, że nawet jeśli rodzice są zaszczepieni, to kilkulatek z przedszkola czy też żłobka przynosi zakażenie do domu. Konfiguracje są różne, aczkolwiek trzeba przyznać, że większość rodziców małych pacjentów to osoby niezaszczepione. Wśród chorujących nastolatków przeważają także niezaszczepieni. Czynnikami ryzyka są też otyłość i występowanie innych schorzeń. Są to pacjenci w najbardziej poważnym stanie, wymagający leczenia specyfikami przeciwcovidowymi, takimi jak remdesivir. Jest gorzej, w poprzedniej fali wystarczało leczenie objawowe.
Na początku grudnia dziesięciolatek z covidem w ciężkim stanie trafił pod respirator w Szpitalu Dziecięcym Polanki w Gdańsku. Czy któryś z pacjentów waszego oddziału także potrzebował respiratoroterapii?
Dzięki Bogu, nie. I mówię to bardzo poważnie, bo nie mamy na Pomorzu oddziału intensywnej terapii dla dzieci z COVID-19. Zdarzył się jednak przypadek, gdy dziecko bezpośrednio z izby przyjęć naszego szpitala zostało przekierowane do szpitala im. Mikołaja Kopernika przy ul. Nowe Ogrody w Gdańsku. Na szczęście, wszystko się dobrze skończyło.
W czasie poprzedniej fali inne dziecko w ciężkim stanie było transportowane na OIOM aż do Grudziądza. Jesteśmy województwem, gdzie jest dramatycznie zbyt mało oddziałów OIT dla dzieci (czekają na nie jedynie pojedyncze łóżka na OIOM-ie w szpitalu Copernicus i kilka łóżek w szpitalu na Polankach), i trudno w tej marności wygospodarować miejsce dedykowane pacjentowi z SARS-CoV-2.
Nikt nic w tej sprawie nie robi?
Od kilku lat o powołanie takiego oddziału walczy profesor Barbara Kamińska, pomorski konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii. Z kraju dochodziły do nas smutne informacje o zgonach zakażonych dzieci. Na Pomorzu nie mieliśmy szczęśliwie takiego przypadku. Trzeba podkreślić, że na największe ryzyko narażeni są albo pacjenci obciążeni innymi chorobami, albo – tak jak bywa w przypadku dorosłych – dzieci, które trafiają do szpitala zbyt późno.
Co powinno szczególnie uczulić rodziców zakażonych dzieci, by nie dopuścić do zaostrzenia choroby?
Najważniejsze jest potwierdzenie, że dziecko jest zakażone. Rodziny unikają zgłaszania się na testy – nie chcą być na kwarantannach, izolacjach, dzieje się tak zwłaszcza w przypadku rodziców przeciwnych szczepieniom. Patrząc na liczbę zakażeń i przypadków śmiertelnych w Polsce, w porównaniu z danymi europejskimi, wyraźnie widać, że się nie testujemy. Oznacza to, że zakażonych osób w Polsce jest bardzo, bardzo dużo. Jeśli do tego dołożymy jeszcze niechęć do szczepień i niewiele ponad pięćdziesięcioprocentowe wyszczepienie populacji, która może być szczepiona, daje nam to obraz całości.
Wracając do chorych dzieci, oprócz testowania rodzice nie powinni ulegać propozycjom teleporad. Pod koniec poprzedniej fali lekarze pierwszego kontaktu byli już zaszczepieni i współpraca z nimi lepiej się nam układała. Teraz pomoc ambulatoryjna spada na lekarzy izby przyjęć i SOR-ów, bo podstawowa opieka zdrowotna znów z lekka się zamknęła i bazuje na teleporadzie. Tymczasem każde dziecko, z którym jest kłopot, powinno być zbadane, a nie leczone przez telefon.
Czy dzieciom, podobnie jak dorosłym, trzeba mierzyć saturację?
Starszym tak. Maluchy potrzebują specjalnego pulsoksymetru, innym nie da się wykonać badania. Nie warto jednak bazować na samej saturacji. Kiedy dziecko nie reaguje na leki przeciwgorączkowe, nasila się kaszel, powinien zbadać je pediatra. I on zadecyduje, czy jeszcze jest ten moment, gdy możemy sobie poradzić ambulatoryjnie, czy musimy przekazać pacjenta do leczenia w szpitalu.
Możemy spodziewać się szczepionki dla dzieci przed piątym rokiem życia?
Ta szczepionka już jest. Trwają badania kliniczne i za jakiś czas szczepienia przeciw SARS-CoV-2 zapewne wejdą do kalendarza szczepień pacjentów od 6. miesiąca życia, podobnie jak szczepienia przeciw grypie. Mam nadzieję, że długo na to czekać nie będziemy.
Napisz komentarz
Komentarze