Jak wojna wpływa na kwestie równości płci?
Wojna niejedno nierównościowe ma imię. Począwszy od jednego z najbardziej traumatycznych, okropnych i okrutnych narzędzi niszczenia przeciwnika, jakim od tysięcy lat jest gwałt dokonywany na kobietach. To nie tylko zbrodnia wojenna zadawana na ciałach i duszach kobiet. Robi się to z premedytacją, żeby „zanieczyścić” krew, ale też by pokazać niższość przeciwnika, przez to, że możemy sobie na to gwałcenie pozwolić. Wojna to także czas, który rodzi poczucie zagrożenia, a w takiej sytuacji wracamy do bardzo tradycyjnego obrazu kobiecości i męskości. To może powodować, że kobiety będą szukały wsparcia w „męskich” mężczyznach, bez których – jak sądzą – nie dadzą sobie rady.
Bo to mężczyźni walczą.
Tak, tylko nieliczne kraje dopuszczają kobiety do armii, w związku z tym wojna może być podświadomie postrzegana, jako arena, na której można wykazać się męskością lub nawet tę męskość odzyskać, jakoby zagrożoną przez liczne ruchy równościowe. Już nie trzeba być „słuchającym” mężczyzną. Teraz można podążyć ścieżką wojownika. A wojownicy mogą, przy akceptacji społecznej, stosować przemoc. W walce wszystkie chwyty są dozwolone, bo bronujmy granic swojego terenu. Akceptacja przemocy i wartości z tym związane, które niesłusznie są utożsamiane z prawdziwą męskością, to drugi aspekt wojny: powrót typowego macho – wojownika, który jest najbardziej wartościowy i potrzebny.
Czy z równościowego punktu widzenia obecność kobiet w niektórych armiach należy uznać za sukces?
Jako naukowczyni nie badałam tego zjawiska, a jako pacyfistka nie wspieram takich działań i mentalnie jest mi do nich bardzo daleko. Niemniej pozbawianie jakiejkolwiek grupy dostępu do pewnych obszarów zawodowych – a wojsko jest też pewnego rodzaju obszarem zawodowym – jest znakiem nierównego traktowania. Obecność kobiet w armii jest więc sygnałem, że idziemy w kierunku równościowym. Wiem z rozmów z różnymi osobami, które pracują w służbach wojskowych, m.in. w NATO, że jeszcze jest jeszcze sporo do zrobienia, jeżeli chodzi zarówno o otwartość i akceptacją obecności kobiet w armii, bo jednak wojsko to zawsze była arena męskiej dominacji. I teraz ta obecność kobiet jest dla niektórych ciągle curiosum, zagrożeniem.
To, że w Ukrainie wprowadzono zakaz wyjazdu dla mężczyzn, a kobiety wyjeżdżają bez przeszkód, niektórzy wykorzystują jako argument za „naturalną” nierównością płci.
Kiedy mówimy o stanie wojny, wracamy do tradycyjnych podziałów mówiących, że kobiety (i oczywiście dzieci) trzeba chronić, a mężczyzn wysyłać do boju. W momencie zagrożenia wracamy do tego, co nam najbardziej znane – wojna, podobnie jak pandemia może spowolnić albo nawet odwrócić to co udało się dla równości płci osiągnąć. W pandemii to kobiety zostały bardziej dotknięte bezrobociem, i to ich kariera uległa spowolnieniu, bo to one były tymi co zajmowały się wspieraniem dzieci w nauce zdalnej. Podobnie może być z wojną, która niszczy szansę na godne życie dla wielu. Uchodźczynie, które uciekają przed wojną, najprawdopodobniej w tych krajach, do których przyjechały nie będą pracowały zgodnie ze swoimi kwalifikacjami, kompetencjami, ale w mniej płatnych, niskostatusowych zawodach, bo pewnie innej pracy dla nich nie będzie.
Z drugiej strony, kiedy mężczyźni są na froncie, kobiety zajmują ich miejsca pracy w przemyśle, administracji, biznesie, jak to miało miejsce np. w USA w czasie II wojny światowej.
Tak, w historii USA to był ważny moment, pokazujący, że kobiety bardzo dobrze odnajdują się w wojennej rzeczywistości,, są zaradne, sprawcze i mogą utrzymywać swoje rodziny. To był dobry czas dla feminizmu w USA – w zasadzie ważny moment dla emancypacji zawodowej kobiet. Ale też i w Polsce w czasie okupacji, kobiety były mocno zaangażowane w działalność podziemną, różnego rodzaju odważne działania wspierające walkę. Jako budzące mniej podejrzeń niejednokrotnie brały na siebie bardzo niebezpieczne zadania. To pokazuje, że w obliczu zagrożenia kobiety też stają odważnie do walki – jednak o ich bohaterstwie wciąż mało się mówi.
Można powiedzieć, że PR nie nadąża za rzeczywistością.
Ale czyj PR? Kobiety są skromne, wychowuje się je w poczuciu, że nie należy się chwalić, a zadaniem męskim – stereotypowo – jest mówienie o swoich bohaterskich czynach. Widać to nawet na poziomie języka: kobieta raczej będzie podkreślać zespołowość swoich dokonań: „razem to zrobiłyśmy”, podczas gdy męska narracja to: „ja”, „bohater”, „dałem radę”, „zrobiłem”, „osiągnąłem”.
Często słychać głosy, że gdyby kobiety miały więcej władzy, w świecie byłoby mniej agresji. Tymczasem obserwując wiele pań, którym udało się osiągnąć sukces w polskiej polityce, trudno zauważyć u nich więcej empatii czy łagodności, niż u polityków-mężczyzn.
Kobiety, które wkroczyły w świat męskiej dominacji (a polityka z pewnością areną męskiej dominacji jest) mają często poczucie, że ich pozycja w nim nie jest pewna – wokół sami mężczyźni, środowisko pełne rywalizacji, zatem muszą sobie w nim poradzić. I stają bardziej męskie i twarde, niż mężczyźni – stają się tzw. „Królowymi Pszczół”. Kiedy badamy kobiety, które stają się częścią męskiego świata i są w nim nieliczne, to dostrzegamy w ich sposobie opisywania siebie chęć odcięcia się od kobiecości. Podkreślają, że bliżej im do mężczyzn. I uważają, że skoro one sobie poradziły, to inne kobiety też muszą się namęczyć, by dojść tam, gdzie one. Oczywiście dotyczy to tylko niektórych kobiet, i środowisk w których naczelnymi wartościami są rywalizacja i walka. Dlatego tak ważna jest równa reprezentacja mężczyzn i kobiet w różnych sferach, by kobiety nie musiały mierzyć się z faktem, że są tymi jedynymi, by miały poczucie wzajemnego wsparcia. Wiemy z licznych badań, że jeżeli zarządy organizacji są zróżnicowane pod względem płci to organizacje te są bardziej innowacyjne. Jeśli chcemy korzystać z zysków posiadania zarówno kobiet, jak i mężczyzn w gremiach decyzyjnych, to jedni i drudzy muszą mieć równą moc.
Kiedy badamy kobiety, które stają się częścią męskiego świata i są w nim nieliczne, to dostrzegamy w ich sposobie opisywania siebie chęć odcięcia się od kobiecości. Podkreślają, że bliżej im do mężczyzn. I uważają, że skoro one sobie poradziły, to inne kobiety też muszą się namęczyć, by dojść tam, gdzie one.
dr hab. Natasza Kosakowska-Berezecka / psycholożka społeczna
Czy fakt, że na skutek wojennej imigracji w ostatnich miesiącach znacząco zmieniły proporcje płci w Polsce, może mieć wpływ na nasze społeczeństwo?
Z pewnością fakt, że wokół siebie słyszymy teraz nie tylko język polski, że w każdej przestrzeni publicznej – w szkołach, w sklepach, w miejscu pracy, a nawet na klatce schodowej - spotykamy osoby z Ukrainy może pomóc nam stać się społeczeństwem nieco bardziej otwartym na wielokulturowość. Nieco.
Jeszcze niedawno część mężczyzn z Europy Zachodniej szukało żon z Polski, licząc że będą mniej wyemancypowane i bardziej skłonne do przyjęcia tradycyjnej roli w małżeństwie. Czy teraz Polacy nie będą z tego samego powodu interesować się Ukrainkami?
Nasze emigrantki w Wielkiej Brytanii czy w Norwegii, a więc krajach bardziej równościowych niż Polska, rzeczywiście są uznawane za dobre kandydatki na żony. I rzeczywiście partnerów czy partnerek do życia poszukujemy raczej wśród osób o podobnych wartościach i poglądach na życie – w tym na podział ról w rodzinie. I tu pewne istotne sygnały docierają do nas z frontu badań nad poglądami politycznymi wśród młodzieży. W grupie młodych kobiet mogą dominować poglądy liberalne i równościowe, natomiast wśród młodych mężczyzn dostrzegamy coraz więcej konserwatyzmu. Ten stan może sygnalizować, że będziemy mieli do czynienia z pewnym rozdźwiękiem, kiedy to pokolenie będzie się łączyło w pary. Niektórzy z nich mogą mieć bardzo odmienne poglądy na to, co robi idealny partner czy partnerka. Pod tym względem osoby z krajów o mniej równościowych tradycjach niż Polska (np. z Ukrainy) mogą okazać się potencjalną „niszą”, zadowalającą matrymonialne potrzeby niektórych polskich panów.
Od osób goszczących u siebie uchodźczynie zdarza się słyszeć, że telefonicznie konsultują one niemal wszystkie decyzje z partnerami w Ukrainie, tak jakby nie były przyzwyczajone do samodzielnego podejmowania decyzji.
Pierwsza grupa uchodźczyń, która do nas przybyła, to najczęściej przedstawicielki grupy o wysokim kapitale społecznym, kobiety dobrze wykształcone, z dobrymi doświadczeniami zawodowymi. Są zaradne, niezależne i bardzo dzielne. A ten wzmożony kontakt z partnerami niekoniecznie wynika z przekonania, że „mąż wie lepiej”. One po prostu, mimo rozdzielenia przez wojnę, chcą też zachować poczucie, że nadal razem żyją i razem się wspierają – mogą po prostu najzwyczajniej w świecie za sobą tęsknić – pamiętajmy o tym, że często żyją w permanentnym lęku o życie i zdrowie swoich mężów. Z drugiej strony z wcześniejszych badań prowadzonych wśród migrantek z Ukrainy wiemy, że migracja do Polski stanowiła dla nich ważny krok w ich emancypacji. Cenią swoją niezależną pozycję w Polsce, czują swoją nowo zdobytą sprawczość. Jest to też jeden z powodów, dla których wiążą z Polską swoje dalsze życie.
Mówiliśmy o zagrożeniach, jakie niosą dla polityki równościowej wojna i jej skutki. Ale przecież to nie jedyny problem. W Polsce krucjata przeciw tzw. ideologii gender trwa w najlepsze, przy wsparciu rządu.
Tzw. pokolenie Y, a więc dzisiejsi trzydziestoparolatkowie, ale też i dwudziestolatkowie, niezależnie od tego czy mówimy o Wielkiej Brytanii, Polsce, czy powiedzmy Turcji, wychowani było jednak w coraz bardziej obecnym i dostrzegalnym duchu równości i wolności. Dla nich nawet używanie żeńskich końcówek stało się normą. Coraz częściej też dostrzegają, że świat wcale nie jest taki binarny ja go opisują. Niezależnie od tego, co będzie się działo na poziomie naszego polskiego podwórka, te zmiany, w których mówimy głośno, że równość to nasza wspólna sprawa, na której korzystają wszystkie osoby, kobiety i mężczyźni, mają ogólnoświatowy charakter i nie da się ich już zatrzymać. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Dr hab. Natasza Kosakowska-Berezecka jest profesorką Uniwersytetu Gdańskiego, kierowniczką Zakładu Psychologii Międzykulturowej i Rodzaju. Prowadzi międzynarodowe badania dotyczące postrzegania kobiet i mężczyzn w różnych rolach społecznych.
Napisz komentarz
Komentarze