Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Toniemy w bagnie, a dna ciągle nie widać. Kiedyś były puste półki, teraz puste głowy

Toniemy w bagnie, a dna ciągle nie widać, podobnie jak respiratorów Szumowskiego czy miliona aut elektrycznych, które obiecał premier. Ciągle jednak w tej szarej i ponurej rzeczywistości znajduję wesołe strony. Bo taką mam naturę - mówi w rozmowie z Ryszardą Wojciechowską Krzysztof Skiba.
(fot. materiał prasowy) 

W jakiej Polsce według ciebie żyjemy?

W Polsce, w której znowu czuje się zapach PRL-u. Z tą tylko różnicą, że wtedy były puste półki, a teraz są puste... głowy. Niebezpiecznie wracają do nas pewne strachy z tamtych lat. 

Jakie strachy?

Ostatnio mówi się, na przykład, o powrocie do powszechnego poboru. O tym, że młodzież jak w słusznie minionych czasach może być brana za karki i wcielana w kamasze. Służy temu podsycana atmosfera wojenna. Atmosfera zagrożenia. Tymczasem to polityka PiS wpakowała Polskę w nie lada kłopoty. Jeszcze sześć lat temu nie mieliśmy konfliktu z Unią, z Izraelem czy Czechami. Dziś mamy chłodne stosunki z USA i konflikty na wielu frontach. Tylko dorsze z Bałtyku nie mają do nas pretensji, ale to tylko kwestia czasu. Polonijni działacze na Białorusi siedzą w więzieniach, a Łukaszenka przez granicę podsyła nam zdesperowanych uchodźców. Poza tym inflacja rozwija się jak za dawnych lat. Pamiętam happening w PRL-u, kiedy z kolegami należącymi do Galerii Działań Maniakalnych biegaliśmy po ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, trzymając w rękach tabliczki z hasłem galopująca inflacja. Zatrzymali nas wtedy milicjanci, a my wydaliśmy komunikat, że kłopoty ekonomicznie Polski właśnie się skończyły, bo galopującą inflację zatrzymała milicja. 

Teraz też można byłoby taki happening powtórzyć?

Zupełnie spokojnie, chociaż od tamtego czasu minęło ponad 30 lat. Zresztą podobne happeningi robi Lotna Brygada Opozycji w Warszawie, której ostatnio w przemarszu pod domem Jarosława Kaczyńskiego zaaresztowano… dynię.

Czytałam. Napisali potem: „dynie wyszły z puszki. Są pokiereszowane ale nie pękły w śledztwie…”.

Gdyby biegali wokół domu Jarosława Kaczyńskiego z tabliczkami Galopująca Inflacja, pewnie ich także by zatrzymano, a nie tylko dynię. W Krakowie z kolei dzieciom zarekwirowano kredę, bo w hasłach pisanych na chodniku, pytały, gdzie są dzieci imigrantów. Kilka lat temu w Legnicy aresztowano gumową kaczkę, bo się władzy politycznie źle kojarzyła. W Muzeum Narodowym w Warszawie usunięto prace znanej polskiej artystki Natalii LL, bo na jej fotografiach z lat 60. modelka w sposób wysoce erotyczny zjadała banany. Skoro gumowa kaczka, kreda, dynia i banan są zakazane, to niedługo wycofają z Biedronki także owoce mango. Wszak przekrojone mango jak nic przypomina kobiecy organ rodny. Można więc powiedzieć, że to jeszcze nie PRL ale mocno nim już cuchnie.

To jest jeszcze śmiesznie czy już strasznie?

I tak i tak. Kiedy napiszę jakiś felieton wykpiwający kolejne absurdy władzy, to coraz częściej czytam komentarze, że to już nie jest śmieszne. I nie w tym sensie, że tekst jest zły, tylko sytuacja w kraju jest tak zła, że nas już nie śmieszy. Rzeczywiście żyjemy w ponurych czasach, można nawet powiedzieć, że w podłych. Toniemy w bagnie, a dna ciągle nie widać, podobnie jak respiratorów Szumowskiego czy miliona aut elektrycznych, które obiecał premier. Ciągle jednak w tej szarej i ponurej rzeczywistości znajduję wesołe strony. Bo taką mam naturę.

W Polsce, w której znowu czuje się zapach PRL-u. Z tą tylko różnicą, że wtedy były puste półki, a teraz są puste... głowy. Niebezpiecznie wracają do nas pewne strachy z tamtych lat. 

Krzysztof Skiba / satyryk, lider Big Cyc

Mówisz, że pachnie PRL-em, ale ciebie za tropienie absurdów i ośmieszanie tej władzy nikt jeszcze nie zatrzymuje.

Ciągle słyszę ten argument, że Skiba tak ostro zaatakował Jarosława i nic się nie stało, a w PRL-u to by go za to zatrzymano. W tamtych czasach też  robiłem żarty. Pod własnym nazwiskiem wydawałem gazetkę satyryczną „Przegięcie pały”, ale za to ciągali mnie tylko na przesłuchania. Owszem posadzono mnie w więzieniu, jednak powód był inny - rozrzucanie ulotek antypaństwowych. Dzisiaj, przypomnę, mam pięć spraw sądowych za krytykę władzy w wypowiedziach publicznych.  I to nie tylko ja. Władza ściga nastolatków za udział w Strajku Kobiet. Kilkoro z nich ma sprawy sądowe. A to zatrzymywanie w Warszawie na demonstracjach ludzi i wywożenie ich kilkadziesiąt kilometrów dalej, żeby przesłuchać, ale przede wszystkim przestraszyć, to jest klasyczna metoda z czasów PRL. Jeszcze nie ma kartek i są pełne półki, bo to w końcu kapitalizm, ale gdyby tak PiS przejął piekarnie, to podejrzewam, że rano bułek może zabraknąć.

Mam wrażenie, że ty się uaktywniasz satyrycznie szczególnie wtedy, kiedy rządzi prawica. Czy może to mylne wrażenie?

Ja wiem czy teraz rządzi nami prawica? To raczej populistyczno -socjalistyczne ugrupowanie, które przypomina jedynie słuszną partię w PRL-u. Ale Big Cyc naśmiewał się w swoich piosenkach ze wszystkich możliwych opcji. Śpiewaliśmy „Nie wierzcie elektrykom” o Lechu Wałęsie, była piosenka o platfusach z Platformy, o Aleksandrze Kwaśniewskim, że „kwas jest żrący i wypali nawet bardzo tęgi mózg”, o Stefanie Niesiołowskim gdy był jastrzębiem w ZCHN. W latach 90. naśmiewaliśmy się okrutnie także z ministra kultury w lewicowym rządzie Cimoszewicza – Zdzisława Podkańskiego, który był z PSL. Urządzaliśmy demonstracje pod ministerstwem kultury, kiedy Podkański przeznaczył miliony złotych na zespoły ludowe, a my żądaliśmy też dotacji na zespoły rockowe. Minister przekonywał wręcz kabaretowo, że ludowym się te pieniądze należą, bo ich stroje są kosztowne. „Złoty warkocz” to była piosenka o Renacie Beger z Samoobrony, gdy opowiadała, że lubi seks jak koń owies. Mógłbym jeszcze długo wymieniać wyśmiewanych przez nas polityków różnych opcji. Ale to fakt, że władza Prawa i Sprawiedliwości dostarcza nam o wiele więcej satyrycznej amunicji, niż poprzednie rządy. Nie ma tygodnia bez wpadki, skandalu. Nie dają nam odetchnąć.

Satyryk ma ten problem, że może nie nadążać?

To prawda. Weźmy chociażby tajne maile ministra Dworczyka, których wysyp był w mediach większy niż wysyp grzybów w sezonie. Ta korespondencja aż się prosi o żarty, bo ujawnia kulisy władzy. Widać tam, na przykład, dbałość o wartości rodzinne. W mailu z prośbą o pracę, ktoś pisze per „Wujku”. Liczy się więc koneksja z „wujkiem”, a nie kompetencje. Okazuje się, że premier Morawiecki ustawia wywiady prezydentowi, w których „narracja” jest już opracowana, trzeba tylko „sprytnego dziennikarza”, który te pytania z kartki przeczyta. Przecież w sensie dziennikarskim to kompromitacja. Słownictwo, które tam się pojawia jest czasem jak z filmów o ferajnie. Kogoś trzeba wykiwać, innego załatwić, jeszcze innego uciszyć czy przyblokować. A przecież mówimy o mailach ministra polskiego rządu, a nie o grypsach jakiegoś opryszka. A wszystko to przez lekkomyślność i brak czujności ministra, bo służbowa korespondencja płynęła z prywatnych kont, które zostały zhakowane. Podobno na stojące przy drogach tirówki mówi się teraz „skrzynki Dworczyka”, bo są tak samo dostępne.

Ostatnio robisz w sieci furorę jako… Krystyna Pawłowicz. Dlaczego zostałeś Krystyną?

Jacek Kawalec poprosił mnie, abym się przeobraził w Krystynę do teledysku z jego piosenką. Nie pada w niej nazwisko tylko samo imię. To piosenka o kobiecie, która ma problemy emocjonalne ze sobą i jest apelem o wyluzowanie się, nabranie dystansu i zejście z poziomu agresji, na poziom miłości do ludzi.  Charakteryzatorka pani Renata Kwiatek wystylizowała mnie fantastycznie. Zrobiono mi zdjęcie i zestawiono Krystynę Skiby oraz prawdziwą Krystynę. To był hit internetu. Miał setki tysięcy wyświetleń i polubień. Ktoś dowcipnie napisał, że tak wygląda znany muzyk Skiba po trzeciej dawce szczepionki. Tę moją metamorfozę skomentowała sama Krystyna Pawłowicz, pisząc na Twitterze: Skiba, jesteś ładniejsza ode mnie.

To prawie tak, jakbyście się zaprzyjaźnili.

O nie. Ja jestem sobą i pani Krystyna jest sobą. Chociaż pojawiły się zarzuty, że w ten sposób ocieplam jej wizerunek, pokazując ją tak elegancko. Po wystylizowaniu mnie na Krystynę, ruszyliśmy na Warszawę. Przygotowałem sobie w plastikowych opakowaniach kilka sałatek sejmowych – charakterystyczny gadżet pani Krystyny. I z tym zapasem udaliśmy się najpierw pod Trybunał Konstytucyjny. Przy tym budynku zastaliśmy pikietę i kontrpikietę. Ci od pikiety od razu wręczyli mi flagę Unii Europejskiej, a ci z kontrpikiety, kiedy zobaczyli jak Krystyna tańczy pod Trybunałem Konstytucyjnym, podwinęli ogon, przestali krzyczeć, że Polska tylko dla Polaków i zwinęli się. Widziałem jak pilnujący pikiety i kontrpikiety policjanci śmiali się pod kominiarkami, które mieli na twarzy.

Nikt nie chciał się z tobą fotografować?

Ależ chcieli turyści, których spotkaliśmy koło Pałacu Kultury i Sztuki. Z kolei przy Pałacu Prezydenckim natknęliśmy się na grupę starszych pań z prowincji, które uznały, że jestem Krystyną Pawłowicz, wskazując mnie palcami i mówiąc: - o, to ta słynna posłanka. A potem ustawiały się do wspólnych zdjęć. A na koniec naszego przemarszu z Krystyną przez Warszawę jakiś pijaczek zaczął wołać za mną: - do Tworek, co to jest, transwestyta jakiś... Odwróciłem się i powiedziałem, że nie jestem transwestytą, tylko kręcimy teledysk z panią Krystyną Pawłowicz i proszę zachować dla niej godność. Koleś wytrzeźwiał od razu. Przetarł oczy, mówiąc: - teraz widzę, ty jesteś Skiba. Jak tak, to jestem za… W ten oto sposób dokonała się teleportacja przekonań.

Słowa prezesa NBP Adama Glapińskiego, który opowiada bajki z Mchu i Paproci, że jesteśmy potęgą gospodarczą, że nawet Niemcy nam zazdroszczą tego skoku ekonomicznego. Tymczasem tego prezesa uznano za jednego z trzech najgorszych prezesów banków narodowych w Europie. Czy to nie jest piękny absurd?

Krzysztof Skiba / satyryk, lider Big Cyc

Co takiego tropiciela absurdów rozbawiło ostatnio?

Słowa prezesa NBP Adama Glapińskiego, który opowiada bajki z Mchu i Paproci, że jesteśmy potęgą gospodarczą, że nawet Niemcy nam zazdroszczą tego skoku ekonomicznego. Tymczasem tego prezesa uznano za jednego z trzech najgorszych prezesów banków narodowych w Europie. Czy to nie jest piękny absurd? Zawsze można liczyć na Marka Suskiego. Ostatnio na stwierdzenie jednego z dziennikarzy, że płacimy wysokie kary za Turów i za nierealizowanie wyroku TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sędziów, on jaśniepańsko oświadczył, a co to jest milion? Miliard to dopiero coś. Ta władza, jak widać lubi sypać milionami ale głównie pod... siebie. Bawi mnie to jak władza tworzy fikcyjne stanowiska tylko po to, aby dać zarobić swoim ludziom. Olga Semeniuk koleżanka ministra Dworczyka (tego od wycieku maili) została ostatnio szefową Rady Polskiej Agencji Kosmicznej. Pani Olga kończyła międzywydziałowe studia wschodniosłowiańskie i z pewnością odkryje Słowian w kosmosie. Tylko czekać kiedy PiS stworzy ministerstwo do spraw kolonii, aby dzieci Sasina zostały kolonistami.

Nie wyrośniesz z natury buntownika?

Nie, jestem zawsze na przekór. Polecam najnowszy serial komediowy pt. "Ekler", który można zobaczyć na kanale You Tube. Gram w nim nadwornego rapera bardzo rozrywkowego biskupa Ryszarda. Rzecz dzieje się w redakcji telewizji Wytrwamy i tylko z pozoru to komedia. Wielu twierdzi, że przypomina film dokumentalny. Film w sposób żartobliwy opowiada o zblatowaniu się hierarchii kościelnej z politykami, czyli o ważnym problemie - korupcji politycznej, który jak gangrena opanował Polskę. Jest to produkcja niezależna i ma charakter protestu obywatelskiego. Obok mnie w serialu grają fantastyczni aktorzy: Piotr Cyrwus, Ola Szwed , Ewa Telega, Katarzyna Ucherska, Jerzy Schejbal, Rafał Rutkowski i Bartek Kasprzykowski. Serial produkuje firma Story Production Beaty Harasimowicz, która przez lata pracowała w TVP i Polsacie. To teraz hit internetu, bo wstydliwego tematu, który opisujemy, przestraszyły się wszystkie stacje telewizyjne w Polsce, a nawet portale internetowe. Zatrudniamy prawników, którzy oglądają każdą scenę aby nie zasypano nas procesami o szarganie świętości. Nie ma z tego żadnych pieniędzy, ale jest satysfakcja.

Nie masz wrażenia, że za to chłostanie władzy satyrą, coś tracisz? Mógłbyś na przykład występować w TVP obok Zenka Martyniuka i „tłuc” pieniądze szybciej, niż mennica…

I tak jak Jakimowicz czy Cejrowski pytać, kiedy Straż Graniczna zacznie strzelać do uchodźców? Nie. Obecnie przebywanie w TVP kojarzy mi się jak najgorzej. Coś pomiędzy pracą przy uboju w rzeźni, a byciem strażnikiem w Guantanamo. Mnie z tej telewizji wyrzucili już na początku rządów PiS. W sumie z korzyścią dla mnie, bo to co prezentuje sobą telewizja Kurskiego, to straszny obciach. Cysterna z końskim nawozem ma więcej lekkości, powabu i elegancji.

Przez wiele lat prowadziłeś w TVP programy, występowałeś często, nie żal?

Jestem sobą. Mam już pewną stabilizację życiową i nie będę robić nic dla pieniędzy przeciw sobie. Niektórzy uważają, że artyści są bardzo podatni na kasę. Mówi się, że są wyznania finansowego. Owszem wielu przełknie każdy scenariusz i zatka nos, byle tylko zaistnieć na szklanym ekranie i pobrać dobre honorarium. Ale w tym środowisku jest wielu też takich, którzy dziś w TVP za nic się nie pokażą. Uważam, że warto mieć pieniądze. Nie będę z siebie robić ubogiego pustelnika. Ale robić coś tylko dla forsy, to dramat większy niż film o katastrofie w Smoleńsku. Podobnie jak robić coś wbrew sobie, swoim przekonaniom i uwiarygadniać potwora jakim jest dzisiejsza TVP. Robienie z siebie szmaty tylko dla pieniędzy jest pewnie wygodne, ale takie żałosne.

Wybrałeś za to jeżdżenie po Polsce i koncerty. Nie odpoczywasz.

Ja to uwielbiam. Nawet podczas pandemii, kiedy nie mogliśmy koncertować, nie siedziałem w bezruchu. Napisałem książkę „Polska bez gaci”, nagrałem kilka teledysków, pełno skeczy, napisałem sporo wierszyków i felietonów. Chciałbym jak Clint Eastwood zagrać przemytnika narkotyków mając 91 lat na karku, czyli chciałbym pracować do końca. Artysta nie umiera nigdy. Bo nawet, jak odejdzie, jego filmy, piosenki, obrazy zostają z nami. Może się zdarzyć, że artysta się wypali i to jest udziałem wielu moich znajomych, którzy zwalniają obroty, bo mają serdecznie dosyć. Mnie jednak ciągle rzeczywistość nakręca do tego, żeby dawać jej kuksańca, żeby ją komentować na występach. Najchętniej występowałbym codziennie po dwa razy. I to nie chodzi o to, żeby dwa razy dziennie zarobić. Nie ma nic fajniejszego od tego, jak ludzie biją brawo, jak śmieją się i tańczą na twoich koncertach. Albo jak piszą, że uwielbiają ten mój styl „ironicznego i inteligentnego sarkazmu”. To jest dla twórcy najważniejsza weryfikacja.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama