Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

W 7. rocznicę śmierci Güntera Grassa. W poszukiwaniu sensu

Dzisiaj mija siedem lat od śmierci artysty, dla którego obrachunki z wojną stanowiły jeden z tematów, ale nurtujący go przez całe twórcze życie. „Pisarz z Wrzeszcza”, jak pisał o nim Lech Bądkowski, mierzył się z II Wojną Światową, która do 24 lutego 2022 w naszej części Europy stanowiła najpoważniejszą cezurę ostatniego stulecia. Przewróciła ona do góry nogami zastany porządek świata, zniszczyła życie żydowskie w Europie Środkowo-Wschodniej, wyrzuciła z domów kilkadziesiąt milionów ludzi. Podzieliła pamięć uwikłanych społeczeństw i jednostek na czas przed i po.
(fot. Jerzy Pinkas | gdansk.pl)

Co Günter Grass powiedziałby o dzisiejszej wojnie rosyjsko-ukraińskiej, która rzeszami uchodźców i strumieniem wojennych obrazów rozlała się poza granice Ukrainy? Kusi wręcz, by otworzyć jego ulubione wino primitivo z Apulii i odprawić wiosenne dziady z panem Grassem. „Zdania, które pozostają, biegną za mną, są natrętne […].”

Dogłębnie, jak mało kto, empirycznie i teoretycznie zbadał on zaczadzenie ideologiczne społeczeństwa niemieckiego III Rzeszy. Przepełnionego imperialnymi snami o potędze. Narcystycznie zapatrzonego w swojego Führera i we własne odbicie Kulturvolku. I krwawo wprowadzającego w życie wzmacnianą rządową propagandą wiarę w wyższość tzw. rasy aryjskiej.

Doświadczył siły demagogii aparatu państwa, obecnej w kontrolowanych mediach, w radiowych „odbiornikach dla wszystkich”. Wiosną 1945 roku zdążył jeszcze przez kilka tygodni poznać życie frontowe, gdy III Rzesza sięgnęła po pokolenie małoletnich, uzupełniając zasoby mięsa armatniego w Waffen SS. W opowieści Z dziennika ślimaka narrator wyznaje: „Mając siedemnaście lat – trzymany w karbach już tylko przez żołnierski pas – pod stalowym hełmem poznałem strach, później (dla równowagi) głód, a jeszcze trochę później nieprzejrzysty i zamieszkany przez drapieżniki rewir wolności.”

Nie bez przyczyny więc w wietrzeniu narodowych piwnic noblista upatrywał podstawowe zadanie pisarza, którego nazwał „mierniczym zaduchu”. Ten, dla którego sztuka stanowiła medium społecznego dialogu, głosił: „Szukać trupa we własnej piwnicy, nazywać. Pisarz, dzieci, to ktoś, kto kocha zaduch, żeby móc go nazywać, kto żyje w zaduchu, nazywając go; warunek życiowy, od którego nos człowiekowi rogowacieje.”

W „bagażu uciekiniera” niósł utratę dzieciństwa dziecka wojny, dla którego jej wybuch stanowi „nieodwracalnie datowany koniec”, niezależnie od tego, po której stronie frontu się znajduje.

Odarty z sentymentalizmu żył na co dzień z bólem tych, którzy w wyniku wojny tracą swój dom, mieszkanie, małą ojczyznę. Dla niego „pisanie z obsesji pamiętania” stanowiło „kontakt językowy z utraconymi przedmiotami”.

Rozgryzał moc pamięci i mechanizmy wspominania. W autobiograficznej powieści Przy obieraniu cebuli pisał: „Wspominanie lubi zabawę dzieci w chowanego. Kryje się. Ma skłonność do upiększania i chętnie koloryzuje, często bez potrzeby”, którą raz po raz należy weryfikować „po to, żeby to i owo uzupełnić. Po to, żeby w sposób aż nadto rzucający się w oczy czegoś nie zabrakło. Po to, żeby było wiadomo, kto kiedy i co zawalił […]”.

Bez iluzji patrzył zza żelaznej kurtyny, z kraju, gdzie „teorię stawia się wyżej niż praktykę” na komunizm, „który stwarza pozory wewnętrznej harmonii i obiecuje bezbolesne przejścia”, określając jego skutki jako „spacyfikowane bytowanie”.

Po syzyfowemu wierzył w siłę literatury, że to ona jest w stanie zmieniać świat. A jego słowa ryte ostrym dłutem – jak te w Blaszanym bębenku czy wierszu Co musi zostać powiedziane − wywoływały zawsze kontrowersje, burze i skandale. Jednocześnie nie miał złudzeń: "To się nie kończy. To się nigdy nie skończy” – brzmią ostatnie słowa noweli Idąc rakiem.

***

Zdawało nam się do niedawna, że wojnę zostawiliśmy w przeszłości. A tu przeszłość nas dogoniła i nie chce odpuścić.

Na obecnej wojnie sztuka ukraińska jest wszechobecna. Kształtuje postrzeganie świata i projektuje naszą przyszłość. Słowa Jurija Andruchowycza, Oksany Zabużko czy Serhija Żadana objaśniają nam istotę ukraińskiego DNA oraz meandry relacji ukraińsko-rosyjskich czy też polsko-ukraińskich. Sztuka jest tam, gdzie słowa zawodzą. Wyraża wdzięczność za wsparcie. Podtrzymuje na duchu i przynosi choć chwilowe ukojenie. Zarówno cywilom w podziemiach charkowskiego metra i w blokowiskach ukraińskich miast pod ostrzałem, jak i żołnierzom ukraińskim na tyłach frontu i uchodźcom szukających bezpieczeństwa poza ojczyzną. A także nam, przyklejonym przez kolejne tygodnie dzień w dzień do ekranów telewizorów i smartphonów, scrollujących jak w malignie informacje z frontu.

Co dzieje się ze sztuką rosyjską? Tę, co wspiera zbrodniczy plan Putina, widzimy w działaniu na wiecach i w prorosyjskich mediach. Pod publiczną presją wycofuje się rakiem tylko z co poniektórych galerii, z prestiżowych posad w teatrach i operach świata.

A może tej krytycznej, zaangażowanej sztuce rosyjskiej po Mariupolu, Buczy i Irpieniu odjęło mowę? Chyłkiem zostawia nieliczne ślady na rosyjskich murach? Tworzy do szuflady? Czai się na emigracji wewnętrznej, aby przetrwać koszmarny czas?

Rosja potrzebuje swojego Grassa, który zejdzie do rosyjskich piwnic pamięci i przypomni znaczenie słów wina i wstyd kolejnym pokoleniom Rosjan – dzisiejszym dzieciom. „To prawda: wy jesteście niewinne. […] Tylko gdybym ja chciał zapomnieć, gdybyście wy nie chciały wiedzieć, jak powoli do tego doszło, mogłyby nas dopędzić dwu- i jednosylabowe słowa: wina i wstyd; także one, te dwa niewzruszone ślimaki, nie do powstrzymania.” – tak Grass-narrator tłumaczył odpowiedzialność za Holokaust swoim dzieciom pół wieku temu w Z dziennika ślimaka.

Grass o wojnie powiedział nam wiele: „Czego nie lubię: ludzi uzbrojonych w słowo ‘bezwzględnie’. (Kto nie myśli zwyczajnie, lecz myśli bezwzględnie, ten też bezwzględnie postępuje.) […] Czuję odrazę do każdego, kto potrafi subiektywne bezprawie przekręcić na obiektywne dobro. […Ponieważ znam wojnę – z rozmysłem [muszę] utrzymywać pokój; bo i on, dzieci, należy do rzeczy, które lubię.”

Wiedząc z autopsji, o czym mówi, zaznaczał jednocześnie: „Idee zapowiadają przemoc, im można się oprzeć. Zatem opór musi się zacząć, zanim idee zyskają przemoc”.

Warto wracać do tych słów i w naszej rzeczywistości. W debiutanckiej powieści Blaszany bębenek Grass wbrew duchowi czasu umiał scalić narracje dotyczące przeszłości swojego rodzinnego miasta Gdańska, zarówno skonfliktowanych narodów – niemieckiego i polskiego, jak i marginalizowanych mniejszości – kaszubskiej i żydowskiej. Jego słowa zostawiły żyzny humus do dialogów z przeszłością odmiennych pamięci na pograniczu. Czerpiemy z nich po dziś dzień, pragnąc uniknąć bratobójczych wojen.

Po II Wojnie Światowej Rosja, jak widać, takiej lekcji nie przerobiła. A wielu z dotychczas ślepo zauroczonych rosyjską duszą Niemców, którymi dzisiaj kieruje strach, że wojna może zapukać i do drzwi ich domów, niestety przerobiło taką lekcję tylko teoretycznie.

* cytaty pochodzą z polskich wydań tekstów Güntera Grassa Z dziennika ślimaka, Idąc rakiem i Przy obieraniu cebuli w przekładzie Sławomira Błauta

Miłosława Borzyszkowska - Szewczyk, Uniwersytet Gdański i Stowarzyszenie Güntera Grassa w Gdańsku


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama