Czym jest slasher?
Geneza slasherów jest trudna do zdefiniowania. Jedni mówią, że podwaliny nurtu już w 1939 roku stworzyła Agatha Christie w powieści „Dziesięciu małych Murzynków”, inni że zapoczątkował je Alfred Hitchcock. Na pewno można mówić o włoskim nurcie giallo jako najbliższemu slasherom, z którego później czerpali amerykańscy twórcy, windując filmy o morzu krwi i stosach trupów do mainstreamu. Wszystko zaczęło się od „Halloween” Johna Carpentera, a pozycję nurtu ugruntował „Piątek, trzynastego” Seana Cunninghama.
Dziś slashery przeżywają drugą młodość. Produkcji tego typu pojawia się coraz więcej, ale tylko nieliczne oferują coś nowego, świeże spojrzenie na gatunek. Tym samym do kanonu gatunku wejdzie tylko kilka tytułów. Ale, nie oszukujmy się, w tych filmach nie chodzi o fabułę. Chodzi o jatkę.
Oto pięć najlepszych slasherów na Halloween i nie tylko.
„Terrifier” – trylogia
Ten film, cała seria, jest fenomenem I jednocześnie pokazaniem, że robienie niezależnego kina niskobudżetowego ma sens. Damien Leone stworzył postać klauna Arta. Klauna, który nic nie mówi, jest mimem. Klauna ubranego i wymalowanego na biało-czarno, chodzącego z wielkim workiem na śmieci, w którym nosi wszelkiego rodzaju narzędzia tortur.
Terrifier przekracza wiele granic dobrego smaku, serwując widzom absurdalnie wręcz brutalne i groteskowe sceny mordów. Dla wielu to za dużo i stąd głośne nagłówki o mdlejących czy wymiotujących w salach kinowych widzach. Tak, to nie jest film dla każdego. Ale ci, którzy mają wysoki próg obrzydliwości odnajdą tu nie tylko masę frajdy, czarnego humoru i radochy, ale też mnóstwo smaczków, które Leone przemyca do nurtu slasherów.
Reżyser nie boi się balansować na granicy świata snu i realnego, chętnie korzysta z komiksowych rozwiązań, które znamy z różnych serii o superbohaterach, ale przede wszystkim przełamuje najważniejszy schemat slashera. Otóż morderca nie korzysta z jednego narzędzia. Nie ma swojego ulubionego noża. On ma cały zestaw, łącznie z biczem zakończonym różnego rodzaju ostrymi akcesoriami, ale - co najistotniejsze - sięga także po pistolet czy karabin. Tego jeszcze nie było.
Jeśli niestraszne wam obrzydliwości, powinniście poznać klauna Arta. To wariat, ale nie da się go nie lubić.
„Teksańska masakra piłą mechaniczną”
Ale ta pierwsza, z 1974 roku. Film Tobe’a Hoopera uznawany jest za jeden z najbardziej kultowych w dziejach kina w ogóle, a także za pierwszy oficjalny slasher. Akcja dzieje się w Teksasie nieprzypadkowo. To stan, w którym mnóstwo jest legend, ale i prawdziwych historii o mordercach i pokracznych rodzinach.
To typowy slasher. Grupa znajomych jedzie przez pustkowie, trafia na dziwnego autostopowicza, później na jeszcze dziwniejszy dom na odludziu i zaczyna się jatka. Niejaki Leatherface, noszący maskę z ludzkiej skóry zaczyna swój morderczy bieg z piłą mechaniczną, zabijając kolejne dzieciaki.
Tutaj też po raz pierwszy mamy do czynienia z postacią typu „final girl” - bo to zawsze dziewczyna lub kobieta była największym wrogiem psychopatycznego mordercy. Stawiała mu się, uciekała, walczyła. Nierzadko wygrywając, ale wielokrotnie filmy tego nurtu kończą się niedopowiedzeniem. Wygrała? Przegrała? Czy będzie ciąg dalszy?
„Halloween”
Chyba najbardziej znana seria slasherów. Powstało aż dziesięć części - powiązanych ze sobą mniej lub bardziej, ale to właśnie ta pierwsza wywindowała do mainstreamu. Michael Myers natomiast stał się jedną z najbardziej ikonicznych postaci horroru.
Mówimy tu o kimś, kogo można zdefiniować jako zło wcielone. Myers jako dziecko morduje swoją siostrę, następnie trafia do zakładu psychiatrycznego, z którego po wielu latach ucieka i zaczyna prześladować Laurie Strode (w tej roli chyba najbardziej znana final girl w historii, czyli Jamie Lee Curtis).
Myers nic nie mówi, jest potwornie silny, nosi maskę i posługuje się wielkim nożem kuchennym. Takim, jakim zabił swoją siostrę. Dużo mamy w tym filmie suspensu. To nie jest taki typowy slasher, w którym krew nieustannie zalewa ekran. Jest tu sporo z klasycznego horroru, dlatego film przypadł do gustu tak szerokiej publiczności. Na pewno trzeba ten tytuł znać.
„Piątek, trzynastego”
Kilkanaście części aż powstało o przygodach Jasona Voorheesa. I, znów, skupmy się na początku, czyli roku 1980. Później można sięgnąć po dwie kolejne części, ale resztę raczej bym sobie darował, ponieważ szkoda czasu.
Nie chcę zdradzać za wiele, jeśli ktoś nie oglądał wcześniej tego filmu, ale powiedzmy, że znów nie wiemy do końca co jest jawą, a co snem. Zwłaszcza w kontekście postaci Jasona, który tutaj jeszcze nie jest w pełni główną postacią. Obejrzyjcie, a zrozumiecie.
Ten film, cała seria, nie wzięła się znikąd. Jest oparta na zdarzeniach z 1977 roku, kiedy to doszło do wielokrotnego morderstwa skautek na obozie w Oklahomie.
„Koszmar z ulicy Wiązów”
Oj, kto nie zna Freddy’ego!? Freddy Krueger - jedna z najbardziej demonicznych postaci w horrorach. Oszpecony, poparzony, ze słynna rękawiczką, do której miał przytwierdzone ostrza. Niby zmarł, ale potrafił przedostać się do świata żywych.
Trochę demon, trochę człowiek. Nawiedzał młode osoby w snach i tam je mordował. Warto obejrzeć cała oryginalną trylogię, ponieważ w każdej dowiadujemy się czegoś nowego. Każda przynosi nowe ciekawostki.
Wes Craven, który wyreżyserował pierwszą część, stworzył film, który łączył w sobie najlepsze punkty horroru i najlepsze slashera. Znalazł złoty środek na połączenie gatunków, co pozwoliło stworzyć jedną z najbardziej ikonicznych serii w historii kina. Później jednak sam te slashery i ich schematyczność bardzo inteligentnie wyśmiewał w „Krzyku” (który też zresztą warto zobaczyć).
Mało? Jest w czym wybierać!
Jeśli komuś będzie mało, zawsze może sięgnąć po inne tytuły. Jest ich mnóstwo. Bo przecież był i „Koszmar minionego lata”, i „Walentynki”, i „Laid to rest”, i „The Burning”, „Pieces”, „Slaughter High”, Blood Rage”. W ostatnich latach całkiem zabawna i udana „Opiekunka” czy absurdalne i złe przygody morderczego leniwca, a nawet… Kubusia Puchatka.
Każdy znajdzie coś dla siebie. Jednak zanim sięgniemy po ekstrema rzędu „Terrifiera”, warto sprawdzić swoją wytrzymałość na klasykach gatunku, później podnosząc poprzeczkę sięgając po gore („Piła” koniecznie!), a następnie dopiero powoli oswajać się z obrzydliwą wręcz przemocą mniej i bardziej niezależnych slasherów.
Napisz komentarz
Komentarze