Sugerując prokomunistyczny wydźwięk piosenki Johna Lennona Babiarz stanął w jednym szeregu z niesławnej pamięci prezydentem Richardem Nixonem, który na początku lat 70. wydał nakaz inwigilacji autora „Imagine” przez FBI i starał się doprowadzić do jego deportacji z USA. Owszem, kreśląc swoją wizję świata bez konfliktów, Lennon marzył o wyeliminowaniu tego, co owe konflikty od zarania ludzkości powoduje: własności, granic państwowych, religii. Jest to w jakimś stopniu zbieżne z teoriami komunizmu utopijnego, przedmarksowskiego. Z drugiej strony nie miał Lennon złudzeń, co tych, którzy mienili się realizatorami tej doktryny. W piosence „Revolution” kierowanej do zrewoltowanych studentów ogarniętych gorączką Maja ‘68 śpiewał wprost: „jeśli macie zamiar maszerować z portretami przewodniczącego Mao, donikąd was to nie zaprowadzi”.
Czy Babiarzowi wolno mieć swoje zdanie o „Imagine”? Oczywiście, że tak. Czy powinien je wygłaszać podczas relacji z otwarcia Igrzysk? Według mnie nie. Kluczem jest tu właśnie słowo „relacja”, która – w znaczeniu dziennikarskim – jest jednak czymś innym niż „komentarz”. Relacjonując, mógł wspomnieć o tym, że wymowa „Imagine” budzi kontrowersje, bo faktycznie u niektórych – choćby samego Babiarza – budzi. Ale narzucanie własnej, subiektywnej interpretacji widzom publicznej telewizji, to o krok za dużo.
Jak to się ma do wolności słowa w mediach? Cóż,w tradycyjnym środku przekazu, jakim jest telewizja, odpowiedzialność za nadawane treści ponosi redaktor naczelny, a więc on decyduje ostatecznie co może trafić na antenę, a co nie. To nie cenzura, ale kwestia takiej a nie innej linii programowej. W 2021 roku, po przejęciu wydawnictwa Polskapress przez Orlen, nowy redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego” zlikwidował mój felieton, w którym, tydzień w tydzień, piętnowałem patologie rządów PiS. Miał do tego absolutne prawo. Tak jak ja miałem prawo nie godzić się na dalszą pracę w redakcji, gdzie za nic ma się podstawowy obowiązek mediów, jakim jest patrzenie władzy na ręce. A że było nas tam – dziennikarzy o podobnym podejściu – więcej, dziś mogą Państwo czytać „Zawsze Pomorze”. Czas pokazał, że gdybyśmy zostali, musielibyśmy się gryźć w język nie tylko pisząc teksty do gazety, ale też zamieszczając wpisy na swoich prywatnych kontach na FB, a nawet lajkując cudze posty. Taka tam panowała wolność słowa. Niech więc teraz propisowskie media rozdzierając szaty w obronie Babiarza, wykażą choć odrobinę wstydu. No dobra – żartowałem.
Ktoś powie – ok, ale TVP to nadawca publiczny, ustawowo zobligowany to prezentacji różnorodnych poglądów. Zgoda, tyle że Babiarz nikomu nie dał szansy do dyskusji. Powiedział swoje, wykorzystując to, że dostał antenę w czasie największej oglądalności. I tyle.
Czy ten występek, niewątpliwie utalentowanego i doświadczonego dziennikarza sportowego, zasługiwał aż na odsunięcie go od relacjonowania całych igrzysk (do czego zresztą ostatecznie nie doszło)? Wydawać by się mogło, że to zbyt surowa kara. Tyle, że – jak słychać z TVP – Babiarz był wcześniej proszony przez szefostwo, by powstrzymał się od wygłaszania kontrowersyjnych opinii. Zrobił to więc z pełną świadomością, godząc się z góry na poniesienie konsekwencji.
I pomyśleć, że kiedyś Starsi Panowie twierdzili, iż piosenka jest dobra na wszystko. No tak, ale to było w 1962, za komuny.
Napisz komentarz
Komentarze