Gazowana z musztardówki
Dzisiaj idąc do sklepu z elektroniką i AGD pod tą nazwą spotykamy urządzenia bardzo kompaktowe, które zajmując niewiele miejsca w kuchni są w stanie zapewnić ich właścicielowi wodę gazowaną. Kilkadziesiąt lat temu, gdy z centrum miasta ruszał pochód, który miał dotrzeć w rejon opery, partia (jedyna) mobilizowała znacznie poważniejszy sprzęt w postaci wózków na kołach jak z motocykla, które wyposażono w system dystrybucji wody gazowanej, system dozowania soków (zwykle były to dwa zbiorniki, ale z racji braków zaopatrzeniowych jeden sok), parasolkę zapewniającą obsłudze odrobinę cienia, drążek do przewożenia urządzenia w inne miejsce. Czy to wszystko? Nie, do kompletu trzeba dodać ciężką ciśnieniową butlę z gazem CO2, której rolą było gazowanie wody ciągniętej gumowym wężem z pobliskiej studzienki.
Możliwość spożywania zapewniały szklanki w typie musztardówek. W trakcie pracy stały na blacie z blachy nierdzewnej, w którym zamontowano urządzenie do ich płukania, a na noc były zamykane w metalowej szafce w wózku. Mimo dość siermiężnego traktowania naczyń, nie pamiętam żadnej informacji o kontestowaniu takiego działania przez Sanepid. Poważna zmiana zaszła w połowie lat 70. ubiegłego wieku, gdy pojawiły się pierwsze kubeczki jednorazowe, choć mówiło się, że obsługa wózków potrafiła odzyskiwać kubeczki z koszy i po przepłukaniu sprzedawać je jeszcze raz.
Kiełbasa na papierowej tacce
Saturatory pomagały zmęczonym codzienną pracą, wszak w czasach PRL był tylko jeden dzień wolny od pracy, dojście do czoła pochodu, gdzie była trybuna z ludźmi władzy, a następnie do strefy najważniejszej. Strefy, w której, w rejonie między czołgiem a operą, na terenach zielonych stało wiele ciężarówek Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu Wewnętrznego, w których w licznych termosach, z których wydobywały się kłęby pary, czekały na demonstrujących gorące kiełbaski i parówki. Podawano je na papierowych tackach z musztardą i chlebem. Było to coś wyjątkowego, szczególnie w okresie kartkowym.
CZYTAJ TAKŻE: Grillowanie w Trójmieście. Gdzie robić to legalnie? Lista miejsc
Na placu przy operze palić ognisk nie było jak, choć pojawiać się miały również duże ruszty, na których smażono kiełbasy. Szaszłyk był w tych czasach raczej ciekawostką, którą poznali ludzie jeżdżący na budowy do Kraju Rad, a o hamburgerach nikt nie myślał, bo ci, którzy jeździli do krajów, gdzie były one znane nie chodzili na pochody. Pewien wyłom w kulturze kulinarnej Trójmiasta stanowił kebab, który sprzedawano przy domu towarowym w Sopocie. Osoby w wieku dojrzałym z pewnością pamiętają tasiemcowe kolejki i wielogodzinne oczekiwanie by w dniu uroczystym, majówkowym spożyć to znamię luksusu.
W innych samochodach, w drucianych koszach czekały na spragnionych oranżada żółta i czerwona, woda pod nazwą Perła Bałtyku i piwo z wrzeszczańskiego browaru sprzedawane w butelkach przypominających granaty. Bywało też, że pojawiał się napój firmowy w foliowych woreczkach z przyklejoną słomką, którą należało wbić w woreczek by dostać się do cytrynowej zawartości.
Mówi się również, że w niektórych ciężarówkach stały wagi, a panie z obsługi ciężarówki niestrudzenie układały na nich kolejne partie bananów lub pomarańczy, po które ustawiały się kolejki kobiet. Wiedziały, co robią – nie wiadomo, kiedy na rynek rzucona zostanie kolejna partia egzotycznych owoców. Podobno były też ciężarówki, w których rzucano rajstopy. Wszystko, by lud pracujący dobrze się bawił - władza ludowa dbała o swoich obywateli.
Słynne gdańskie Calypso
A w dni, które były pełne słońca, a pamiętam, że 1 maja nieraz biegaliśmy po podwórku w krótkich spodenkach, były jeszcze lody. Słynne gdańskie Calypso produkowane przez Gdańskie Chłodnie Składowe, a sprzedawane z busów marki Nysa należących do Gdańskich Barów Mlecznych pojawiły się na początku lat 60. ubiegłego wieku. Pojawienie się ich w pobliskim sklepie lub z wózka, bądź sklejkowego termosu komisantów (osoby, które na zlecenie sprzedawały obchodnie lody, zawsze było sporą atrakcją. Szczególnie, że lody miały bardziej egzotyczne smaki niż te kulkowe z nielicznych prywatnych wytwórni.
W 1975 roku wprowadzono do produkcji lody familijne w trzech smakach. Uwielbiałem je i z przyjemnością zjadłbym je po tylu latach. W pewnym okresie produkowano je również w kulistej formie robiąc konkurencję cukierni hotelu Grand w Sopocie, który oferował lody kasate.
Dziś z 1-majową celebracją często wiąże się również golonki i kiełbasy z ogniska. Oczywiście wydaje się to logiczne, bo kiełbasa i golonka są doskonałym elementem biesiady, ale pytaniem jest to, kiedy w czasach PRL znajdowano na to czas, wszak święto 1 maja trwało zaledwie jeden dzień.
Śledzik i galareta z nóżek
Osoby, które wróciły do domu z pochodu około południa nie miały wszak zbyt wiele czasu na to, by wyjechać na piknik (wszak liczba samochodów nie dorównywała małemu ułamkowi tego, co mamy dzisiaj). Golonkę można było, więc zjeść w domu pod warunkiem, że żona wystała ją w 100-metrowej kolejce. Dobrze ugotowana do miękkości, a następnie podpieczona bądź gotowana w wodzie z dodatkiem piwa i warzyw, stanowiła przysmak panów, którego zwykle nie dotykały kobiety.
CZYTAJ TAKŻE: Majówka 2024. Smukła belona i inne pyszności z górnego rusztu
Dla kobiet odpowiednim pożywieniem była parówka, sałatka jarzynowa i jajka na twardo popijane leciutkim alkoholem, a z racji czasów często bimbrem aromatyzowanym różnymi cukierkami, sokami, które nazywano nalewkami.
Oczywiście, na stole popołudniowej imprezy pojawiał się śledzik i galareta z nóżek wieprzowych. Jeżeli oprócz sprzedaży do konsumpcji na miejscu, w trakcie pochodu zakupiono kiełbasę, mogła pojawić się również i ona. Ci, którzy mieli rodzinę na wsi często serwowali, jako przekąskę do alkoholu za zdrowie obecnych i uroczystość, peklowane, wędzone boczki i soloną słoninę.
Biesiada na placu przy operze musiała być wydarzeniem dość nieprzyjemnym akustycznie. Z pobliskiej ulicy, którą maszerował pochód dochodził dźwięk z wysokich głośników ustawionych na przyczepach, które mogłyby przewozić spore działa, więc konsumujący dobra doczesne rzucone przez władzę musieli słuchać marszów socjalistycznych i pozdrowień z trybuny. Nie była to, bowiem przyjemna zabawa ludowa (niezależnie od tego, czy miejska, czy wiejska), a demonstracja pochwały ustroju narzuconego nam w wyniku takiego, a nie innego rozstrzygnięcia II Wojny Światowej.
Rytmy majówki
Na rytmy w typie „Flames of love” lub „I’m the woman, you are the man”, a nawet „One way ticket”, czas przychodził dopiero w domach. Ba, bywały też dobre polskie kawałki Czerwonych Gitar czy Skaldów. A nawet, gdy ktoś w czasach minionych latach lubił posłuchać historii malowanego dzbanka, to co z tego… My w wieku pamiętającym lata, gdy nie było smartfonów do dziś pamiętamy każdą z tych melodii w przeciwieństwie do szybko ulatujących współczesnych przebojów.
Muzyka odtwarzana z magnetofonów szpulowych lub pierwszych kasetowych sprawiała, że uczestnicy biesiady czuli się lepiej. Zupełnie nie tak, jak ci, którzy (niestety) następnego dnia wstaną i staną do pracy w stoczni lub innym zakładzie pracy.
Jeżeli Wasza majówka przedłuży się do późna, namawiam do tego, by przypomnieć sobie występ w Sopocie w 1978 genialnego głosu, którym obdarzony był Garry Brooker. Nights in white satin będą lepsze przy sentymentalnej majówce niż współczesne utwory.
CZYTAJ TAKŻE: Nie chodzi o to, by się najeść, ale o to, by cieszyć się życiem
Żyjemy u końca pierwszego kwartału XXI wieku. U jego zarania i przez jakiś kolejny czas na wszystkich obiadach, poczęstunkach organizowanych przez gastronomię dominowała kuchnia pęsetowo-teksturowa, która zastąpiła warzywne torty zdobione kwiatami z marchewki i pomidora, do których dołożono liście z pora, ale na szczęście obecnie żyjemy w czasach, w których filozofia przedstawiania konsumentowi (nawet tej plenerowej majówki) 20 talerzy degustacyjnych, na których ułożono nieznane publiczności produkty, wychodzi powoli z mody. Wracamy do świata prostych kompozycji smakowych, jak te parówki z musztardą podawane w rytm marszowych pieśni „spontanicznej” majowej demonstracji.
Posłużmy się pewnym symbolem. Jeżeli kiełbaski sprzedawane z ładowni samochodu marki Star obsługującego sklepy mięsne, były przebojem majówki, a może przez przypadek pamiętasz smak kiełbas z lat 70., gdy kiełbasa smakowała i pachniała jak kiełbasa, a nie wyrób przypominający kiełbasę znaną starszym ludziom, to może zdecyduj się, że przed tegoroczną majówką nie będziesz studiować gazetek promocyjnych sklepów prześcigających się cenami za produkty wysoce ekonomiczne w produkcji, bo z potrzeb marketingowych tanie.
Smak sprzed 40 lat
Chcesz poczuć smak sprzed 40 lat, udaj się do sprawdzonego masarza i wydaj kupę pieniędzy na kiełbasę, którą na spotkaniu grillowym ugotujesz lub usmażysz na patyku. To nie MOM zawarty we współczesnych kiełbasach, nie karmel barwiący je na kolor kiełbasy i koncentrat dymu wędzarniczego, w którym są zamaczane dla słynnego „aromatu tradycyjnej kiełbasy”, stanowią o ich wartości. Ich wartością jest to, że wykonano je metodą tradycyjną i z dobrego mięsa, a następnie poddano powolnemu podsuszaniu, a następnie wędzeniu w czasie adekwatnym do składu danego wyrobu garmażeryjnego.
Cóż oznacza ta metoda tradycyjna? Ano to, że należy stosować określone gatunki i klasy mięsa, bo to właśnie ich kompozycja stanowi o smaku całości, ale daje niezwykle przyjemne efekty przy nagryzieniu kawałków, które mają charakterystyczny smak. Oznacza, że jałowcowa rzeczywiście czaruje aromatem jałowca. Oznacza to, że w trakcie nagryzania kiełbasy pod zębami będziemy odkrywali wybuchające aromatami kawałki tłuszczu bądź ziarenka gorczycy. Oznacza to, że przy okazji majówki kiełbasa z czosnkiem niedźwiedzim będzie smakować świeżym czosnkiem niedźwiedzim, a nie jego suszoną lub liofilizowaną wersją.
Jakość jest ważniejsza niż cena. Twoje doznania związane z jakością powinny polegać wyłącznie na oblizywaniu warg ze smaku.
Znawca smaku, twórca jego biblii – Anthelme Brillat Savarin napisał w Fizjologii smaku - „Smakoszostwo jest aktem naszej władzy sądzenia, którym przyznajemy pierwszeństwo temu, co naszemu smakowi miłe, nad tym, co nie ma tej zalety”.
Wszystkim czytelnikom życzę znalezienie swojego smaku. Smaku, który zaakceptują i będą w stanie zrozumieć, zaakceptować i cieszyć się nimi z przyjaciółmi. Pamiętajcie przy tym, że skomplikowanie dań, pójście w kierunku czegoś znanego z programu z gotującym celebrytą nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, bo dobre powtórzenie zaawansowanego dania widzianego w tv może skończyć się niepowodzeniem i wstydem. Lepiej zaskoczyć swoich gości menu, które znają z młodości. Najprostszym przykładem niech będzie podanie na deser klasycznych lodów calypso, które znamy my i nasi rówieśnicy. Czy jakiekolwiek ozdobne desery lodowe znanych firm zwyciężą z sentymentalnym wspomnieniem za dzieciństwem? Jestem gotów postawić pieniądze za wynik głosowania.
Napisz komentarz
Komentarze