Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Globus Polski. Żeby populizm nie wrócił – to troska nie tylko Tuska

W ostatnim felietonie zobowiązałem się przed Czytelnikami, że będę śledzić nowy wieczorny program informacyjny TVP, by sprawdzić na ile jest on wolny, a na ile podatny na wpływy polityczne obecnej koalicji rządzącej. No i mam nauczkę.

Z moim bagażem doświadczeń życiowych, powinienem być bardziej powściągliwy w składaniu obietnic na wyrost. Niestety, w przypadku i9:30 pokonała mnie nuda wiejąca z tego programu i jego – że tak powiem – nienachalny profesjonalizm. W każdym razie odpadłem po wydaniu, w którym dziennikarz tłumaczył widzom na czym polega choroba Alzheimera sadzając przed kamerą swojego kompletnie pogubionego ojca, który nie potrafił powiedzieć ile ma lat i który mamy rok. To już chyba wolałbym oglądać Jerzego Jachowicza i Piotra Nisztora wychwalających rządy PiS za symboliczne – jak właśnie ujawniono – honorarium: 500 złotych od pochlebstwa na antenie.

Czytaj też: Odbicie czy otwarcie mediów publicznych?

Przyznaję więc, że nie wiem co tam słychać o i9:30, poza tym, że cięgi z obozu PiS zebrał Marek Czyż za pytanie do Donalda Tuska: „Siedem milionów [wyborców PiS – red.] nie zniknie. Czy ma pan na ten problem jakiś plan?”. Niezręcznie zabrzmiało? Tak, choć z pewnością nie gorzej niż pytanie Danuty Holeckiej do Andrzeja Dudy na finiszu kampanii prezydenckiej 2020, o to, co trzeba zrobić, żeby to on wygrał. Błędem Czyża było niefortunne sformułowanie, a także nie do końca właściwy adresat pytania. Natomiast samo zagadnienie, które postawił jest jak najbardziej istotne z punktu widzenia przyszłości polskiej demokracji.

Czytaj też: Od samego początku PiS przygotowywało się do roli ofiary i pogłębiania chaosu

Część wyborców na zawsze pozostanie w przekonaniu, że politycy Koalicji 15 Października i ich wyborcy to obcy agenci, którzy tylko dla niepoznaki mówią publicznie po polsku, a w domach szwargoczą po niemiecku, rusku, albo „brukselsku”. To ich widzieliśmy i słyszeliśmy 11 stycznia na ulicach Warszawy. Ale to przecież było nie siedem, ani nawet nawet nie pół miliona obywateli.

PiS w ciągu ośmiu lat rządów tak zmodyfikowało ustrój Polski, że dawna opozycja, której – dzięki ogromnej mobilizacji obywateli – udało się wygrać nierówny wyścig wyborczy, może co najwyżej administrować państwem. Większość narzędzi sprawowania realnej władzy kontrolowana jest bowiem przez organy obsadzone przez ludzi wysłanych tam przez poprzedników i im posłusznych. I nie da się nic z tym zrobić bez zgody Andrzeja Dudy. W dodatku całe to szamotanie się nowego rządu w pajęczej sieci uplecionej przez Jarosława Kaczyńskiego miały recenzować siejące propagandę i nienawiść „media narodowe”.

Sposób w jaki rząd Tuska radzi sobie z rozsupływaniem tego węzła gordyjskiego, to temat na odrębny artykuł. Zakładając, że w końcu uda mu się jednak posprzątać ten bałagan, trzeba już dziś zastanowić się nad trwałością planowanych zmian instytucjonalnych. Innymi słowy rozważyć ryzyko powrotu do władzy PiS (samodzielnie lub w koalicji z innymi antydemokratycznymi siłami) po kolejnych wyborach. I tu właśnie staje kwestia tych wyborców, o których pytał Czyż. Część z nich na zawsze pozostanie w przekonaniu, że politycy koalicji 15 października i ich wyborcy to obcy agenci, którzy tylko dla niepoznaki mówią publicznie po polsku, a w domach szwargoczą po niemiecku, rusku, albo „brukselsku”. To ich widzieliśmy i słyszeliśmy 11 stycznia na ulicach Warszawy. Ale to przecież było nie siedem, ani nawet nawet nie pół miliona obywateli. Od politycznej reorientacji tej reszty może zależeć to czy pozostaniemy państwem stabilnie demokratycznym, czy też drżeć będziemy przed osunięciem się w populistyczny autorytaryzm. I to powinna być troska nie tylko Tuska, ale nas wszystkich.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama