- Jestem starym grzybiarzem - mówi pan Piotr, który od 30 lat każdy sezon grzybowy traktuje jak wyzwanie, planując pod niego swój termin urlopu.
Grzyby od małego zbierały jego dzieci, nadal kontynuują tę pasję, a pierwszy sezon zaczyna jego czteroletnia wnuczka. Właśnie szykuje się na kolejne wyprawy, wypatrując bardziej mokrych dni (aura sprzyja, chyba będzie udany weekend). Jego zapał nie gaśnie, ale z każdym rokiem rośnie rozczarowanie, bo lasy, po których wydeptał już kilkaset kilometrów, głównie w Borach Tucholskich, z każdym rokiem go zawodzą.
- Mam, a właściwie miałem wiele „swoich” miejsc, gdzie niezależnie od pogody, punktu sezonu, las mnie zawsze zaskakiwał, a nasza rodzina wychodziła z niego z niemałymi zbiorami - zaznacza. - Ta sielanka kończyła się za każdym razem, gdy wchodzili do niego leśnicy, robiąc tak zwane przycinki i zostawiając obcięte gałęzie na terenach iglastych czy w brzozowych zagajnikach. W niektórych miejscach, np. w okolicy Wdy, Mermetu czy Ocypla, leżą od lat, a grzyby, które dawniej tutaj, rosły już się nie pojawiają.
Mam, a właściwie miałem wiele „swoich” miejsc, gdzie niezależnie od pogody, punktu sezonu, las mnie zawsze zaskakiwał, a nasza rodzina wychodziła z niego z niemałymi zbiorami. Ta sielanka kończyła się za każdym razem, gdy wchodzili do niego leśnicy, robiąc tak zwane przycinki i zostawiając obcięte gałęzie na terenach iglastych czy w brzozowych zagajnikach.
Pan Piotr dodaje, że każdego roku obiecuje sobie, że będzie szukać nowych lasów na grzybobranie, jednak sentyment do tych starych, zaprzyjaźnionych, jest silniejszy, więc siłą zmysłów do nich wraca.
- Z grubsza rzecz biorąc – ja grzyby znałem kiedyś z tego, że jest nóżka i kapelusik, jak w przedszkolu, a dzięki mojemu mentorowi Marcinowi Stanisławowi Wildze, dowiedziałem się, że las to jest równomiernie świat grzybów i drzew - mówi z kolei Brunon Wołosz, aktywista i prezes Fundacji „Fidelis Siluas". - Czyli, jeśli mówimy o lesie, to mówimy równorzędnie o grzybach, jak i o drzewach. Nie ma czegoś takiego, że jest las bez grzybów, niekoniecznie tych, jakie zbieramy i jadamy, bo to nie grzyby, lecz ich owocniki.
Według Brunona Wołosza takie przecinki, a potem pozostawiony posusz, o jakich mówi pan Piotr, teoretycznie nie są szkodliwe dla lasu. Dla grzybów też nie, bo one właśnie go rozkładają: - Natomiast to, co jest niedobre w tym wszystkim, to zniszczona ściółka i krajobrazowy bajzel, jaki obserwujemy np. w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Do tego zwierzęta kopytne – dla nich to zawsze jakieś utrudnienie w przemieszczaniu się po terenie.
W lesie naturalnym takie procesy, jak składowisko gałęzi, posusz nie mają miejsca.
- Będę teraz adwokatem diabła - mówi Brunon Wołosz - czyli jakby na to odpowiedział leśnik: „To jest zwykła, zrównoważona gospodarka leśna”. To jest ta ich mądrość i na tym się kończy. Mnie się kiedyś wydawało, że leśnik, zgodnie z ustawą o lasach, to człowiek, który ma niebywałą wiedzę na temat lasu, ale jako ekosystemu. Dzisiaj natomiast leśnicy opowiadają bzdury. Przytoczę tutaj słynny wywiad, podczas którego dziennikarka pyta rzecznika Lasów Państwowych o Puszczę Karpacką, a rzecznik odpowiada, że nie ma żadnej Puszczy Karpackiej, bo tam 30 procent nasadzeń to wspaniała robota leśników. A ja się pytam, co oni tam nasadzili, co to jest nasadzenie i jaki ma sens? I teraz dochodzimy do sedna. Dziennikarka powołuje się na „Leksykon Leśników”, pytając, czy ludzie, którzy go napisali, byli niekompetentni? Zapada cisza. W końcu pan rzecznik mówi: „Yyy… nauka idzie do przodu”. No tak, nauka idzie do przodu, ale leśnicy zostali bardzo daleko w tyle. Harwestery w lesie, nieprzemyślane wycinki, gres, którym „naprawiają” po pracach drogę…
„To jest zwykła, zrównoważona gospodarka leśna”. To jest ta ich mądrość i na tym się kończy. Mnie się kiedyś wydawało, że leśnik, zgodnie z ustawą o lasach, to człowiek, który ma niebywałą wiedzę na temat lasu, ale jako ekosystemu. Dzisiaj natomiast leśnicy opowiadają bzdury
Rozmawiając, spacerujemy po Dolinie Samborowo w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym (wejście przy końcu ulicy Abrahama w Gdańsku).
- To jest piękny dąb. Za 50 lat, a może 100 lat mógłby być wspaniałym pomnikiem przyrody, który odgrywałby ogromną rolę dla naszego lasu – wskazuje na jedno z drzew pan Brunon. - Jest jednak bardzo duże prawdopodobieństwo, że na skutek zgromadzonego tutaj posuszu zaatakuje go opieńka i zniszczy, jak te dwa dęby obok. Ten grzyb działa sprytnie. Na początku jest takim symbiotykiem. Łączy się z drzewem dając mu sole mineralne, a potem atakuje. Ryzomorfy [sznury grzybniowe – red.] wchodzą pod korę, rozkładają całe kambium drzewa i ono umiera.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Grzyby w lutym? Owszem! Ale nie każde można jeść
Dodajmy, że opieńki to tzw. pożeracze drzew. Choć nie wydają się nam groźne, w rzeczywistości są pasożytami, atakującymi zarówno żywe, jak i martwe drzewa. Ich apetyt jest ogromny – mogą rozwijać się aż na 600 różnych gatunkach roślin.
- Kiedyś była taka norma przyjęta jeszcze w latach 60., za głębokiej komuny. Wtedy lepiej chroniono przyrodę, bo strefa jakichkolwiek działań człowieka wokół pomnika przyrody wynosiła 15 metrów. Wywrócone drzewa powinny zostać, posusz w zasadzie też, jednak jest pewne „ale”. Martwe drewno odgrywa ważną rolę w lesie. Problem jest w czym innym. To pień odgrywa najważniejszą rolę, a nie gałązeczki, które leśnicy odcinają od konaru. To jest ewidentny bajzel w lesie. Leśnicy twierdzą, że naśladują procesy naturalne i dlatego te gałęzie zostawiają – uważa Brunon Wołosz. - Tak naprawdę zostawiają coś, co dla nich jest nieprzydatne technologicznie. Jakby spojrzeć na las naturalny albo pierwotny, gdzie człowiek nie wpakował swoich paluchów, to coś takiego nie ma miejsca. Są oczywiście wywrócone całe drzewa i tak zostają.
Wróćmy jednak do Borów Tucholskich.
- Wywrócił się tam las, była klęska urodzaju – zmienia temat Brunon Wołosz. - Jest coś takiego, jak tunelowanie, czyli efekt działania wiatru, ponieważ drzewa rosnące w zespole nie muszą mieć tak silnego i głębokiego systemu korzeniowego, bo działają razem. Jeżeli wytnie się co któreś z nich, to skutek jest taki, że ten wiatr ma większą siłę rażenia. Leśnicy wiedzą o tym, bo uczą się tego na studiach. Rzecznik Lasów po klęsce stwierdził, że to śmiałe tezy, nie ma na to dowodów itd. Rzeczywiście, dowodów na to nie ma i leśnicy na tym bazują, natomiast są przypuszczenia i przesłanki ku temu, że tak się mogło zdarzyć. Co ciekawe, w 95 lub 96 roku leśnik, prawdopodobnie stary, bo kiedyś byli inni leśnicy, pisze artykuł w prasie, w którym mówi, że błędem było nasadzenie w Borach Tucholskich drzewostanu w jednym wieku i prowadzenie monokultury gatunkowej, bo skutkiem może być wywrócenie tego drzewostanu jednym ruchem w trakcie silnej nawałnicy. Jakie prorocze słowa! – zaznacza prezes Fundacji „Fidelis Siluas". - Co było dalej? Co powinni byli zrobić leśnicy, gdyby chodziło naprawdę o przyrodę, a nie o biznes? Zrobili z tego kampanię reklamową dla siebie: „Jaka straszna nawałnica, ale my tu stoimy na straży…”
Jest coś takiego, jak tunelowanie, czyli efekt działania wiatru, ponieważ drzewa rosnące w zespole nie muszą mieć tak silnego i głębokiego systemu korzeniowego, bo działają razem. Jeżeli wytnie się co któreś z nich, to skutek jest taki, że ten wiatr ma większą siłę rażenia. Leśnicy wiedzą o tym, bo uczą się tego na studiach. Rzecznik Lasów po klęsce stwierdził, że to śmiałe tezy, nie ma na to dowodów itd. Rzeczywiście, dowodów na to nie ma i leśnicy na tym bazują, natomiast są przypuszczenia i przesłanki ku temu, że tak się mogło zdarzyć
Przy okazji ponownie podejmujemy temat grzybów, które są w stanie same się obronić, gdyby nie działalność człowieka.
- Proszę sobie wyobrazić - Marcin Wilga mi to powiedział - podkreśla Brunon Wołosz - że niektóre grzyby w lesie gospodarczym, który nawet został całkowicie wycięty, a potem sam się odnowił, potrafią mieć nawet 1000 lat. Bo grzybem oczywiście nie jest owocnik, tylko to, co rośnie w ściółce. Grzyby to naprawdę niezwykłe organizmy, wieloletnie, o niesamowitej sile rozwoju. Jeśli zatem w Borach Tucholskich leśnicy wjeżdżają maszyną, zrywają całą ściółkę, orzą, jak na polu tworząc grządki i sadząc w nich „las”, a tak naprawdę uprawę, przyjeżdża prezydent, a potem jest komunikat, że leśnicy posadzili w roku milion sadzonek. Wow! Aż mnie ściska w dołku, bo to jest zachwianie różnorodności genowej, bo skąd leśnicy wiedzą, jakie są najlepsze sadzonki? To las wie. Połowa z nich zginie. Połowa z tej połowy zostanie wycięta w czasie tzw. wczesnego czyszczenia. Przy późnym czyszczeniu wytną jeszcze połowę i z tego miliona zrobi się 100 tysięcy. A z tych 100 tysięcy nie wiadomo, ile naprawdę przetrwa i wyrośnie…
A co według naszego rozmówcy powinno się zrobić w tym rejonie, zgodnie z panującym ekosystemem?
- Przynajmniej ten obszar, bo to nie przecież całe Bory Tucholskie się wywróciły, powinno się zostawić do naturalnego rozwoju – kontynuuje Wołosz. - Na pewno przyszłyby drzewa lekko nasienne, jak brzoza i z czasem rozwinąłby się taki naturalny las. I to byłoby działanie na rzecz ochrony lasu, do czego leśnicy zostali powołani.
Napisz komentarz
Komentarze