Protesty rolników na Pomorzu
- Nie możemy sprzedać swoich zbóż, gdyż jest napływ taniego zboża z Ukrainy, które po proztu nie spełnia norm unijnych, takich, do jakich przestrzegania my jesteśmy zmuszeni. Nasze koszty produkcji są po prostu dużo większe niż ich. Stosują chemię, która u nas jest już dawno zakazana. Ukraińskie produkty są po prostu, według prawa unijnego, skażone. Nikt tego nie kontroluje. To wjeżdża w nieograniczonej ilości - powiedział „Zawsze Pomorze” Zenon Dybski, gdański rolnik, który uczestniczył w pikiecie przed Pomorskim Urzędem Wojewódzkim w Gdańsku.
CZYTAJ TEŻ: Protest rolników. Gdzie na Pomorzu 20 lutego będą blokady dróg?
Dopytywany o sposób na poradzenia sobie z tym problemem wskazuje, że w tej chwili przyjmowanie produktów z Ukrainy należałoby „ograniczyć całkowicie”: - Jesteśmy na przednówku. Za 5 miesięcy zaczynamy nowe zbiory zbóż, rzepaku, a nie damy rady do tego czasu sprzedać tego, co mamy na chwilę obecną w magazynach, a wtedy napłyną nowe. Zamkniemy się w pętli, która może sprawić, że część produktów pójdzie na zmarnowanie. Ukraińskie zboże w ogóle nie powinno wjeżdżać do Polski, bo nie spełnia unijnych norm. My spełniamy wszystkie wymogi, a od nich wjeżdża to, co u nas zostało dawno zakazane. Nie jesteśmy gotowi do przejścia na „Zielony Ład” przy tak, jak obecnie, rosnących cenach produkcji.
W ramach „stacjonarnego” protestu, przed godziną 11 w okolicach siedziby wojewody, która - jak mówili rolnicy – odmówiła odebrania ich petycji zebranych było kilkanaście ciągników i około 200 demonstrantów (w tym wielu myśliwych). Ich koledzy, w co najmniej kilkudziesięciu ciągnikach trąbiąc głośno przejechali przez gdańskie Śródmieście kierując się pod Galerię Bałtycką, skąd zaplanowali powrót do urzędowych gmachów. Organizatorzy manifestacji zapowiedzieli, że o godzinie 12. w południe marszałkowi województwa (w zastępstwie wojewody) wręczą petycję skierowaną do rządu.
- Zebraliśmy się dzisiaj, aby wyrazić swoje niezadowolenie w dwóch kluczowych kwestiach: niekontrolowany import produktów spożywczych oraz w polityce europejskiej „Zielony Ład”. Przygotowaliśmy na dziś ulotki, żeby nasze społeczeństwo wiedziało o co chodzi, bo telewizja tego, nie pokazuje ani nic nie mówi. Widzą tylko, że rolnicy protestują, przyjeżdżają traktorami, a nie tędy droga - chcemy też uświadomić społeczeństwo, gdzie jest nasze niezadowolenie i czego naprawdę mamy się obawiać: tego importu z Ukrainy różnych towarów – zaznaczył Adam Haase, jeden z organizatorów demonstracji.
Nie możemy sprzedać swoich zbóż, gdyż jest napływ taniego zboża z Ukrainy, które po proztu nie spełnia norm unijnych, takich, do jakich przestrzegania my jesteśmy zmuszeni. Nasze koszty produkcji są po prostu dużo większe niż ich. Stosują chemię, która u nas jest już dawno zakazana. Ukraińskie produkty są po prostu, według prawa unijnego, skażone. Nikt tego nie kontroluje
Zenon Dybski / rolnik z Gdańska
Protesty rolników na Pomorzu ze wsparcie przewoźników i myśliwych
Głos zabierał również przedstawiciel przewoźników z Wybrzeża: - Wspieramy protestujących rolników z tego względu, że mamy podobny problem. Tak jak rolników dotyczy problem niekontrolowany wwóz produktów rolnych na teren Polski i Unii Europejskiej, tak w naszym przypadku dotyczy to niekontrolowanego wjazdu ukraińskiego transportu na polski i unijny rynek. Tu wcale nie chodzi o kwestie pomocowe, o kwestie humanitarne, o zaopatrzenie Ukrainy w amunicję czy inny sprzęt. Tu chodzi po prostu o wykorzystanie sytuacji, gdy nie ma żadnych zezwoleń, nie ma praktycznie kontroli nad ilością wjeżdżających pojazdów samochodowych, co niestety jest wykorzystywane przez niektórych przewoźników ukraińskich. Mówię to z przykrością, z tego względu, że polski transport był pierwszym, który ruszył z pomocą naszym ukraińskim sąsiadom.
- My jesteśmy z jednego worka, z jednego wiadra: myśliwi, rolnicy, pszczelarze, wędkarze. Wszyscy dbamy o to, czym gospodarujemy. To nie jest tak, jak nas się postrzega: że rolnicy niszczą ziemię, że myśliwi niszczą zasoby naturalne, wędkarze niszczą łowiska, pszczelarze niszczą pszczoły – męczą je i niewłaściwie użytkują. To nie jest tak – przekonywał Wojciech Mańkiewicz z Polskiego Związku Łowieckiego z Okręgu Gdańskiego.
Podkreślił, że rolników wspierają również myśliwi. - My dbamy o to, na czym pracujemy, czym jest nasza praca, hobby, tu gdzie jesteśmy. To właśnie my zachowujemy właściwe relacje przyrodnicze, właściwie użytkujemy i to tylko my jesteśmy w stanie zachować dla przyszłych pokoleń tę ziemię we właściwym stanie - dodał.
ZOBACZ TEŻ: Protest rolników na Pomorzu! „Sytuacja jest naprawdę zła”
Wspieramy protestujących rolników z tego względu, że mamy podobny problem. Tak jak rolników dotyczy problem niekontrolowany przywóz produktów rolnych na teren Polski i Unii Europejskiej, tak w naszym przypadku dotyczy to niekontrolowanego wjazdu ukraińskiego transportu na polski i unijny rynek. Tu wcale nie chodzi o kwestie pomocowe, o kwestie humanitarne, o zaopatrzenie Ukrainy w amunicję czy inny sprzęt. Tu chodzi po prostu o wykorzystanie sytuacji, gdy nie ma żadnych zezwoleń, nie ma praktycznie kontroli nad ilością wjeżdżających pojazdów samochodowych, co niestety jest wykorzystywane przez niektórych przewoźników ukraińskich. Mówię to z przykrością, z tego względu, że polski transport był pierwszym, który ruszył z pomocą naszym ukraińskim sąsiadom.
przedstawiciel przewoźników z Wybrzeża
- Sami jako pszczelarze jesteśmy rolnikami. Współpracujemy z rolnikami. Jeździmy do was na plantacje rzepaku, gryki, do sadów owocowych. Korzystamy z tego, że dbacie o swoje pola, że opryski wykonujecie w odpowiednich godzinach, że po prostu możemy współpracować - powiedział do zebranych przedstawiciel pszczelarzy, który zastrzegł, że branżowe organizacje nie zdążyły jeszcze zareagować, zadeklarował jednak solidarność z protestującymi. - Mamy problemy z nadmiernym importem przede wszystkim, wiadomo – nasz wschodni sąsiad – Ukraina: ogromne ilości miodu, ale to nie jest po prostu miód ukraiński. Gdyby to był tylko miód ukraiński, to by było okej, ale na Ukrainę przychodzi masa miodu z Dalekiego Wschodu. Sąd przyklejane etykiety. Przyjeżdża miód chiński, wietnamski. Takie rzeczy przychodzą do Polski bez cła. Te miody są mieszane z naszym rodzimym miodem, żeby w słoikach zaczął się proces krystalizacji, żeby ten miód wyglądał na półkach w sklepach naturalnie. Ludzie to kupują, to jest tanie – podkreślił.
Jak tłumaczył, zdarza się nawet, że słoiki miodu są bezpłatnie dokładane do zakupów, których wartość przekroczy np. 199 złotych. Zwracał również uwagę, że na problem z wwozem miodu na granicy wpływa m.in. mieszanie się kompetencji instytucji powołanych do jego kontroli. - Miód w hurcie kosztuje często 10 złotych, często firmy skupowe nie chcą go w ogóle przyjmować, bo mówi się, że magazyny są na półtora roku do dwóch lat zatowarowane.
Napisz komentarz
Komentarze