Sięgając po twojego „Głupca”, wyruszymy w podróż. W podróż swojego życia. Tę egzystencjalną – najważniejszą. Tak najkrócej można zrecenzować książkę. Zgadzasz się?
Tak, wyruszymy w podróż, zarówno w sensie dosłownym, bo z południa Polski na północ, jak i w sensie metaforycznym – w głąb siebie. „Głupiec” to wakacyjna powieść drogi, której akcja toczy się tam, gdzie dociera bohaterka, czyli na Pomorzu, a dokładnie na Półwyspie Helskim. Wakacyjna dlatego, że z iście wakacyjną lekkością stawia ważne pytania egzystencjalne i zachęca, żeby przyjrzeć się swojemu życiu i sprawdzić, czy na pewno żyjemy tak, jak chcemy. A potem odkurzyć marzenia, dawno temu zamiecione pod dywan i odważnie ruszyć w kierunku ich spełnienia. „Głupiec” motywuje, żeby nie czekać, aż choroba lub inne, trudne wydarzenie wytrącą nas z bezrefleksyjnej jazdy na autopilocie. Bo warto zacząć żyć już teraz! A wakacje są najlepszym momentem, żeby to zrobić (śmiech).
Twoja bohaterka jedzie na Półwysep Helski, żeby nażyć się na zapas, ponieważ jej czas się kończy.
Wcześniej żyła od zadania do zadania, od wyzwania do wyzwania, od awansu do awansu, od zaspokojenia potrzeb jednej osoby do zaspokojenia potrzeb innej osoby. Siebie odkładała na później, na takie wiecznie nigdy.
Aż dowiaduje się o swojej chorobie i o tym, jak mało zostało jej czasu. Jedni w takiej sytuacji walczą, inni się załamują. Ona chce nadrobić utracony czas?
Diagnoza wyrywa ją z siodła, zrzuca z narowistego konia, na którym cały czas pędziła. Nieco zdezorientowana i w szoku, zaczyna przewartościowywać wszystko i pyta siebie: Czy warto dalej tak biec? Decyduje, że ten czas, który jej został, spędzi po swojemu, na własnych warunkach. Od dawna marzyła, żeby pojechać na Półwysep Helski, żeby spróbować windsurfingu. I wreszcie to robi! Bo wie, że nawet jeśli zdecyduje się na leczenie, to potem może już nie być tak sprawna, żeby uprawiać jakikolwiek sport.
Zamiast walki z chorobą wybiera życie soczyste, chociaż krótkie. Dla wielu taka decyzja może być niezrozumiała.
Nie powiedziałam, że jej decyzja nie ulegnie zmianie. Na razie Olga chce się zanurzyć w tu i teraz. Wysycić każdą chwilę. Wchłaniać helską przestrzeń wszystkimi zmysłami. Chce przez najbliższe miesiące naprawdę cieszyć się życiem. Życiem, jakiego nigdy nie miała. Ale czy to oznacza, że nie podejmie leczenia? Tego dowiemy się z książki.
To książka o trudnym problemie, czyli o terminalnej chorobie, ale lekko napisana. Pogodziłaś ogień z wodą, można powiedzieć.
Taki był mój cel, żeby oswoić trudny temat, przekazując go w lekkiej formie. Nie bać się o nim pisać, nie bać się o nim czytać. Ale to nie tylko powieść o tym, jak najlepiej przeżyć czas, który nam pozostał. To powieść, która ma obudzić w nas refleksję. Czy jesteśmy szczęśliwi? Czy robimy to, czego pragniemy? A jeśli nie, to może warto zmienić kierunek i podążyć inną drogą, która da nam więcej radości? Jest takie powiedzenie, często przypominane w mediach społecznościowych na początku tygodnia, że to nie poniedziałki są złe, to z naszym życiem jest coś nie tak, jeśli tych poniedziałków nie lubimy.
Wierzę, że można mieć takie życie, od którego nie trzeba uciekać na wakacje i w weekendy. Że ono może być przygodą. Bo kto powiedział, że życie ma być udręką? A praca ma być nieprzyjemna, nudna czy nieciekawa? W „Głupcu” namawiam do tego, żebyśmy podążali za swoimi marzeniami, z ciekawością, z odwagą. Próbowali nowych rzeczy, a nie parli bezrefleksyjnie do przodu utartym szlakiem. Zatrzymali się i sprawdzili, czy drabinę na pewno przystawiliśmy do tej ściany, do której chcieliśmy. Wspinamy się po szczeblach kariery i jak już dojdziemy na sam szczyt naszych możliwości, to może się okazać, że nie o tę ścianę nam chodziło. Chciałam, żeby ta książka była przebudzeniem dla czytelników. Powiedzeniem sobie: Sprawdzam. I próbą zmierzenia się z pytaniem: Czy jestem w miejscu, w którym chcę być?
"Głupiec” to wakacyjna powieść drogi, której akcja toczy się tam, gdzie dociera bohaterka, czyli na Pomorzu, a dokładnie na Półwyspie Helskim. Wakacyjna dlatego, że z iście wakacyjną lekkością stawia ważne pytania egzystencjalne i zachęca, żeby przyjrzeć się swojemu życiu i sprawdzić, czy na pewno żyjemy tak, jak chcemy. A potem odkurzyć marzenia, dawno temu zamiecione pod dywan i odważnie ruszyć w kierunku ich spełnienia.
Katarzyna Franus
Mówisz jak psycholog.
Bo jestem psychologiem, chociaż nie tylko. Jako pisarka dostarczam też rozrywkę. Zależy mi na tym, żeby moje książki – tak po arystotelesowsku – dawały przyjemność i radość. Żeby dzięki nim czytelnicy mogli przeżyć coś fajnego. Ale z drugiej strony chcę, żeby moje powieści były inspiracją i zachętą do refleksji. Być może „Głupiec” da komuś nadzieję, coś podpowie, do czegoś zainspiruje. Wcześniej mówiłaś o pożenieniu ognia z wodą, czyli trudnego tematu z lekką formą, tu mamy sytuację podobną, chcę pożenić namysł z przyjemnością, refleksję z wciągającą fabułą, inspirację z emocjami.
Dlaczego Półwysep Helski?
Bo kocham Hel, jestem jego fanką. Dla mnie Hel to wolność. Przestrzeń. Oddech. Nic tu nie zasłania nieba, nic nie zasłania słońca, możesz wchłaniać otoczenie bez żadnych przeszkód. Wszechobecna woda, tęcze, sięgające z jednej strony morza, z drugiej – zatoki, spektakularne wschody i zachody, dynamiczne chmury we wszystkich możliwych kształtach i wcieleniach. Tutaj wszystko jest niemal na wyciągnięcie ręki. Tego nie zobaczysz w mieście. W górach musisz wejść na jakąś grań, żeby być bliżej nieba. A na Półwyspie Helskim jesteś blisko nieba cały czas. To idealne miejsce do odreagowania trudnych emocji i wpuszczenia w siebie nowych pomysłów na życie. Dlatego wybrałam Hel jako scenerię przemiany bohaterki. Olga dopiero po przyjeździe na półwysep zaczyna dopuszczać do siebie treści i myśli, których wcześniej nie miała w głowie, w sercu, w duszy. Energia Helu zmienia główną bohaterkę – energia wolnościowa, wakacyjna, zabawowa. Dzięki niej Olga zaczyna być bardziej wyluzowana, mniej korporacyjna i mniej zasadnicza. Pozwala sobie na rzeczy, na które nigdy wcześniej by sobie nie pozwoliła. Przez co pojawiają się w jej życiu ludzie i zjawiska, na które już nie miała nadziei. Nie wierzyła, że takie rzeczy mogą jej się jeszcze przytrafić. A przytrafiają się, bo wyluzowała. Bo Hel wyluzowuje ludzi. Hel uczy dystansu. Trwale. Jeden z bohaterów mówi, że „jak Półwysep wejdzie ci w żyły, w tętnice, w duszę, to już nigdy z ciebie nie wyjdzie”.
To brzmi jak reklama Helu.
Nie trzeba go reklamować. On jest tak oblężony latem, że nie da się tu szpilki wcisnąć. Dlatego moja bohaterka jedzie na Hel w maju, gdy nie ma tu jeszcze tłumów. To naprawdę unikatowe miejsce nie tylko w skali Polski, lecz także Europy.
Dlaczego piszesz? „Głupiec” jest już twoją drugą książką obyczajową. Nie chciałaś spróbować tak modnego kryminału?
Kryminał mnie nie kręci. Mnie bardziej znosi w kierunku realizmu magicznego, w stronę tajemnicy i tego, co niezbadane, niedookreślone i nie do końca jasne. Element magiczny jest obecny w mojej pierwszej powieści „Osobni”. W „Głupcu” magii jest mniej. Właściwie używam tylko symboliki kart Tarota. Te karty są czymś w rodzaju techniki projekcyjnej, która pozwala bohaterce wydobyć z własnej podświadomości to, co jej w duszy gra.
Tytułowy „Głupiec” to jedna z kart Tarota.
To pierwsza karta w tzw. Arkanach Wielkich, które symbolizują duchową podróż człowieka przez życie. Głupiec otwiera serię 22 kart i oznacza początek oraz niewinność i spontaniczność dziecka, które niczego się nie boi i odważnie rusza w przygodę, jaką jest życie. Historią Olgi namawiam, żebyśmy tego Głupca obudzili w sobie. Głupiec to nasze wewnętrzne dziecko – ciekawskie, otwarte, radosne – które w toku dorastania i socjalizacji, przez nakazy i zakazy, utraciliśmy w sobie. Warto obudzić w sobie dziecięcą odwagę do wchodzenia w nowe rozdziały życia. Pozbyć się starych założeń i oczekiwań i stać się jak buddyjskie puste naczynie, gotowe na to, żeby się napełnić nowymi treściami, pomysłami i doświadczeniami. Spójrz na okładkę, ona też jest symboliczna. Bohaterka stoi na plaży, patrzy na morze i w tafli wody widzi swoje odbicie z tobołkiem na patyku. Bo Głupiec wyrusza w podróż z jednym małym, połatanym workiem. Ma w nim tylko parę rzeczy. Nie potrzebuje wielu dóbr materialnych: mieszkań, samochodów, awansów, kariery. Wszystko, czego potrzebuje, ma już w sobie. Bo każdy z nas ma. I każdy może zacząć nowy rozdział w życiu, jeśli tylko podejmie taką decyzję.
Czy ty sama starasz się tak żyć?
Staram się (śmiech). Jestem wędrowniczką. Co kilka lat zmieniam kierunek zawodowy. Wynika to nie tylko z tego, że jestem ciekawska i lubię się uczyć, rozwijać, poznawać nowe. Ja się po prostu szybko nudzę. Chętnie otwieram sobie drzwi do nowego świata. I kiedy mam poczucie, że już sporo się w nim nauczyłam i moja ścieżka się dopełniła, to rozglądam się za kolejnym światem. I znowu jestem jak to puste buddyjskie naczynie, gotowe, żeby nasycić się nowym, nieznanym i fascynującym. Życie to podróż. Wszystkim nam życzę, żeby była ciekawa i inspirująca (śmiech).
Napisz komentarz
Komentarze