Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Może to duch kapelmistrza natchnął teraz pana?

Zachwyt ideą kapelmistrza udzielił mi się, rzeczywiście. Dlatego postanowiłem przywrócić temu obiektowi dawny blask, a Operę Leśną sztuce operowej – mówi Tomasz Konieczny, wybitny śpiewak operowy, dyrektor Baltic Opera Festival w Operze Leśnej.
Tomasz Konieczny

Autor: Krzysztof Mystkowski | KFP

Legenda mówi, że Opera Leśna była na początku wieku XX marzeniem kapelmistrza Teatru Miejskiego w Gdańsku Paula Walther-Schaffera. Marzył mu się teatr w scenerii leśnej. Oto pewnego dnia podczas spaceru w sopockim lesie oczami wyobraźni zobaczył Schaffer zapierający dech w piersiach amfiteatr… Wzorem innych, podobnych ośrodków zachodnich, postanowił taką scenę na łonie natury postawić. Zaprojektował ją osobiście. Do realizacji błyskawicznie przystąpił miejski mistrz budowlany Paul Puchmuller, twórca m. in. Łazienek Południowych. W cztery miesiące później amfiteatr był gotowy na przyjęcie gości. Może to duch kapelmistrza natchnął teraz pana? Dokładnie sto lat później, w 2009 roku, gdy stanął pan na tej scenie po raz pierwszy, zrodziła się w panu idea przywrócenia temu miejscu opery.

Aż takiej mocy nie przypisywałbym sobie. (śmiech) Ale zachwyt ideą kapelmistrza udzielił mi się, rzeczywiście. Wspaniale to zaaranżował!

Dlatego postanowiłem przywrócić temu obiektowi dawny blask, a Operę Leśną sztuce operowej, bo od lat żadne opery nie są tu wystawiane. Jeśli, to sporadycznie. Żal serce ściska.

Ta przedwojenna tradycja operowa w Sopocie ma swoje blaski i cienie. Świetna inicjatywa, ale też demony lat 30., gdy triumfy święcił tu Festiwal Wagnerowski, który z czasem zyskał renomę podobną do słynnego festiwalu w Bayreuth. W 1934 roku Sopot otrzymał tytuł festiwalowego miasta Rzeszy.

Niestety, faszystowscy ideolodzy potrafili wykorzystać każdą możliwość na krzewienie swoich zbrodniczych zamierzeń, także kulturę. Ten piękny obiekt stał się tamtej potwornej ideologii ofiarą, dlatego niełatwo było po wojnie reaktywować tu operowe tradycje. Ale to niejedyny przykład w niełatwej historii Polski. I tak Sopot miał szczęście, bo nie był na aż tak wielką skalę przez faszystów wykorzystywany jak właśnie niemiecki Bayreuth, gdzie i dziś odbywa się najsłynniejszy w świecie Festiwal Wagnerowski, a przed wojną, jak to określano, było to ulubione miasto Hitlera. Zjeżdżały tam całe bataliony jego przybocznej gwardii.

PRZECZYTAJ TEŻ: Opera Bałtycka dla Ukrainy

Niemcy, gdzie od lat mieszkam i gdzie wychowali się moi synowie, odrobili po wojnie tę ponurą lekcję historii i na temat Holocaustu wiedzą zapewne dużo więcej niż ich koledzy w Polsce. W Bayreuth obiekt szybko został przywrócony muzyce, może i czas, by w Sopocie opera odzyskała tradycję operową. Niekoniecznie w duchu muzyki Wagnera. Zresztą, nigdy nie mówiłem o tym, że Baltic Opera Festival to ma być festiwal stricte wagnerowski. To, że na inaugurację gramy „Latającego Holendra”, to sprawa bardziej związana z nadmorskim położeniem sopockiej Opery Leśnej. Poza tym, to niewątpliwie jedno z tych dzieł wielkiego kompozytora, które umożliwia dostarczenie ludziom pełnego wachlarza emocji kultury wysokiej. Chciałem zaprezentować w tym przedstawieniu obsadę światową i jest to – jeśli chodzi o hermetyczną scenę wagnerowską – kosmos artystów! To śpiewacy, którzy zrobili wszystko, by móc dla publiczności w Sopocie wystąpić. Czeka nas wyjątkowy wieczór!

Tomasz Konieczny

I jeszcze raz chcę podkreślić, że nie ma tu powrotu do tradycji wagnerowskiej, bo i nie leżała ona przecież w zamyśle tego obiektu. Wagnera zaczęto tu grać dopiero w roku 1922. Wcześniej królowała tu opera romantyczna, śpiewano ją po niemiecku, ale Sopot był wszak kurortem niemieckim.

Taka jest historia. Lata minęły i cieszę się, że nasz festiwal objęło patronatem dwóch prezydentów, Polski i Niemiec. Kultura potrafi budować mosty tam, gdzie polityka zawodzi.

Inauguracja opery sopockiej to 11 sierpnia 1909 roku. Na otwarcie wystawiono „Obóz nocny w Granadzie” Kreutzera. Bilety wyprzedano w jeden dzień. Od 1921 roku sopocka opera zyskała miano miejsca, gdzie powinno się bywać. Tego roku hucznie obchodzono 10. rocznicę poświęcenia obiektu, co uświetniono wystawieniem „Fidelia” Beethovena. Szefostwo teatru dbało o wysoki poziom artystyczny. Sprowadzano gwiazdy, choćby śpiewaków z cieszącej się ogromną popularnością Opery Berlińskiej czy z Metropolitan Opera. Sopot był na fali! Starsi sopocianie wspominali, że w tamtych czasach bilet do Opery Leśnej dla przeciętnego mieszkańca kurortu był czymś nieosiągalnym. Wielu fanów sztuki operowej stało więc pod płotem, ale słychać było wszystko. Akustyka znakomita!

I do dziś to się nie zmieniło. Orkiestrze i głosom wtórują ptaki, jakaż to wybitna „konkurencja”. Jest też tutaj wspaniały kanał operowy, który, na szczęście, nie został w żaden sposób po drugiej wojnie światowej zmodernizowany. Choć przez długie lata był tu magazyn na napoje chłodzące. Dla nas jest ważne, by naszym festiwalem wrócić do barwnej muzycznej tradycji tego regionu.

PRZECZYTAJ TEŻ: Oliwski Ratusz Kultury. Kiedy opera spotyka jazz

Letni festiwal sopocki nawiązujący do letnich festiwali muzyki klasycznej na świecie?

W Austrii, która jest wszak dużo mniejsza od Polski, takich muzycznych festiwali jest blisko dwadzieścia. Podczas jednego tylko Festiwalu Operowego w Sankt Margarethen wystawiono „Carmen” dla 5 tysięcy widzów!

I mnie się taki rozmach marzy! By zaproponować ludziom tak atrakcyjny repertuar, który odczarowałby przedwojenny ciężar tego miejsca. By wśród melomanów, gości kurortu nie tylko plażowanie, ale i bywanie tutaj stało się rodzajem dobrego snobizmu. I naprawdę zapaliłem się, by uratować potencjał sopockiego amfiteatru, szkoda mi tego obiektu, który utracił dawną magię, czarowność. Do 2009 roku, czyli do czasu mojego tu występu, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tłem sceny jest las! Przecież scenografia większości sopockich festiwali piosenki zabudowała tę leśną ścianę.

Jako dyrektor muzycznego festiwalu promuje pan też Sopot. Niedawno w polskim konsulacie w Nowym Jorku.

Podczas tej wizyty towarzyszyła mi wiceprezydentka Sopotu Magdalena Czarzyńska-Jachim. Opowiadaliśmy o Baltic Opera Festival ludziom, którzy są sponsorami, na przykład, Metropolitan Opera. Idea spotkała się z ogromnym zainteresowaniem. Cieszę się, że sopockie władze tak entuzjastycznie włączyły się w ten projekt, bo przecież chcemy zrobić coś dla regionu, sprowadzić tu ludzi, którzy coś znaczą w kulturze na świecie, żeby poznali Trójmiasto, tutejsze restauracje, hotele, żeby zobaczyli stary Gdańsk, Europejskie Centrum Solidarności, żeby pojechali na Westerplatte, zachwycili się tym wszystkim, czym Gdańsk, Sopot i Gdynia mogą się pochwalić, i co dla mieszkańców tego regionu, dla tej historii jest ważne.

Wśród zaproszonych przeze mnie na nasz festiwal gości są znaczące dla kultury na świecie osoby, które mają polskie korzenie lub nawet urodziły się tutaj, tym bardziej ciekawi ich to miejsce, bardzo chcą przyjechać, a muzyczny festiwal to dla nich pretekst idealny. To jest nasza potencjalna publiczność.

Z drugiej strony, chcemy wokół idei festiwalu skonsolidować kraje Morza Bałtyckiego, z pominięciem Rosji, oczywiście. Skonsolidować, a zatem umocnić dobre obyczaje sąsiedzkie, kultura może w tej kwestii naprawdę zdziałać wiele dobrego.

Pan dobrze czuje się w roli organizatora?

Wciąż przeżywam ogromny, z tym związany stres, ale z drugiej strony, są we mnie energia, zapał, poza tym jestem szalenie konsekwentny, jak się za coś wezmę, to za wszelką cenę próbuję doprowadzić to do końca. Słynę z tego. Ale przyznaję, były momenty trudne, proszę pamiętać, że na głowie mam nie tylko organizację festiwalu. Wciąż jestem bardzo zajęty zawodowo, to zresztą też jeden z powodów, dla których nie mogę na moim festiwalu wystąpić. To bardzo dla mnie przykre. Będę tu obecny, ale mojej popisowej roli wagnerowskiej, którą śpiewałem w MET, tutaj, obwarowany kontraktami, wykonać nie mogę.

Idea reaktywacji tego festiwalu jest jednak potężniejsza od moich marzeń, ambicji artystycznych. A jako dyrektor, choć czasem łatwo nie jest, też po części się spełniam. Jeżdżę po świecie, zapraszam ludzi, reklamuję, gdzie tylko się da…

PRZECZYTAJ TEŻ: Opera zniknie z Wrzeszcza? Jak mogłaby wyglądać jej przyszła siedziba?

Plakaty też pan rozwiesza?

(śmiech) Jeśli będzie trzeba, mogę i tym się zajmować, póki co wożę ulotki, a na moim samochodzie widnieje logo reklamujące festiwal, a jadę nim do Bayreuth... To ważne, by w takich miejscach informować ludzi. Niedawno wyszedłem do publiczności po występie w Operze Wiedeńskiej, bo to już jest tradycja, że publiczność czeka po spektaklu na swego ulubionego artystę, by zamienić z nim kilka słów. Podczas składania autografów zapraszałem wszystkich do Sopotu! Wyczułem zainteresowanie i entuzjazm. Staram się promować naszą ideę, gdzie się da. Zresztą, działania promocyjne nie są mi obce. Brałem udział w różnych festiwalach na świecie, wiem jak przyciągnąć publiczność.

To może, gdy w przyszłym roku zaśpiewa pan na tej sopockiej scenie, cała ta pana – rozproszona po świecie – widownia przyjedzie tutaj za panem?

Ależ przyjedzie i w tym roku! W obsadzie „Latającego Holendra” mamy nazwiska, których nie powstydziłaby się Metropolitan Opera! Ricarda Merbeth, z którą razem śpiewamy „Walkirię”, Stefan Vinke, który niedawno wystąpił w Covent Garden, artysta znany na wszystkich scenach operowych świata, Franz Hawlata, który jest legendą. Wspaniała Małgorzata Walewska oraz znakomity tenor Dominik Sutowicz, a w roli Holendra kapitalny polski śpiewak Andrzej Dobber.

Niedawno na scenie Opery Leśnej zaśpiewał pan słynnego „Kozaka” Moniuszki.

To było nagranie na potrzeby promocji festiwalu. Pokazaliśmy je w Warszawie, ale i, na przykład, w Wiedniu. Na tle tej przepięknej scenografii, którą stworzyła sama natura, śpiewak, który stoi sam na ogromnej scenie i śpiewa tę przejmującą pieśń... „Kozak” towarzyszy mi od młodości śpiewaczej, zawsze wykonuję go na bis i zawsze wzbudza podobne, pełne wzruszeń reakcje. Wszystko jedno, czy w Wiedniu, czy w Nowym Jorku. Dziś zyskał nowy kontekst, smutny, bo związany z wojną, a ja wspieram moich przyjaciół z Ukrainy. Mam nadzieję, że ukraińscy melomani, którzy przecież stali się już integralną częścią społeczności Trójmiasta, też zasiądą na widowni w Operze Leśnej. Świat to dostrzeże.

Baltic Opera Festival w Operze Leśnej w Sopocie. Program

W  programie festiwalu:

  • 14 lipca, godz. 18:00

Loteria na mężów, czyli Narzeczony nr 69

Inauguracja Festiwalu w Operze Bałtyckiej w Gdańsku

  • 15 i 17 lipca, godz. 21:00

Ryszard Wagner
Latający Holender

Opera Leśna w Sopocie

  • 16 lipca, godz. 18:30

Maraton Filmowy
Baltic Opera Festival

Opera Leśna w Sopocie

Szczegóły programu na: balticoperafestival.pl/program.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama