Jesteś na plakacie reklamującym sobotni mecz Gedanii 1922 z Olimpią Grudziądz. Wracasz na stare śmieci, grałeś na Polsat Plus Arenie w ekstraklasie w Lechii. Jak to wspominasz?
Z kim bym nie rozmawiał, to zawsze czas w Lechii wspominam najlepiej. Przyjechałem do Gdańska w lutym 2009 roku i jestem tu do dziś. Jest duży, fajny stadion, ale duszę ma tylko ten przy Traugutta. Kiedy tam było na meczu 10 tysięcy ludzi, to nie słyszałem własnych myśli.
Na tym dużym stadionie grałeś w słynnym meczu z Barceloną.
Tak, trener Michał Probierz dał wszystkim możliwość gry. Praktycznie graliśmy na dwie jedenastki. Kapitalna sprawa, mimo że to był tylko sparing. Na boisku byli zawodnicy, którzy osiągnęli wszystko to, co mogli osiągnąć: Messi, Suarez, Adriano, Sergi Roberto, Alexis Sanchez czy Song, którego mam koszulkę. To dla mnie ważne, bo jestem kibicem Barcelony od 12 roku życia.
To najważniejszy dla Ciebie mecz na stadionie w Letnicy?
Myślę, że tak. Potem jeszcze graliśmy z Legią i wygraliśmy 2:0, Matsui dwie bramki strzelił. Ten mecz też był topowy w naszym wykonaniu. Fajne były mecze z Wisłą, Lechem, no i z Arką.
W Lechii udało Ci się osiągnąć wszystko co mogłeś, czy jednak czujesz niedosyt?
Z perspektywy czasu ciężko powiedzieć, że zrobiło to się wszystko super. Na pewno parę rzeczy bym zmienił, pewnie do paru rzeczy podszedł troszkę inaczej. Z drugiej strony przyjeżdżając do Gdańska brałem pod uwagę, że wypełnię kontrakt i wrócę do Warszawy. Po dwóch latach wiedziałem, że to Gdańsk będzie moim miastem, w którym osiądę na starość. Czułem się tutaj jak w domu mimo, że nie byłem stąd, to jednak, myślę, że warto było mi zaufać jako zawodnikowi. Wszędzie gdzie grałem mam ponad 100 albo 150 spotkań rozegranych w pierwszym zespole.
Śledzisz, to co dzieje się teraz w Lechii?
Tak, bo mój syn tam trenuje. Jestem zażenowany postawą ludzi, którzy zarządzają tym klubem. To, co się dzieje w Akademii to jest pomieszanie z poplątaniem. To nie ma nic wspólnego z profesjonalnym prowadzeniem. Ci chłopcy nie mają wychowania fizycznego, nie mają sportów uzupełniających. Wiem, że trenerzy są super, ale niektórzy po prostu poodchodzili, bo nie mogli tam sobie poradzić z tym wszystkim. Tam jest więcej biurokracji niż właściwego podejścia do zawodnika. Sam robię kursy, staram się rozwijać i wiem jak to ma wyglądać, z czym to się je. Dużo czytam, słucham podcastów. Wiem jak to wygląda w innych klubach. To co jest w Akademii Lechii to śmiech na sali. Ale wierzę że będzie lepiej, bo wiem, że pracują tam ludzie, które są oddani temu klubowi. Choćby tacy jak Marek Zieńczuk czy Maciek Kostrzewa i jeszcze kilku innych trenerów. To są lechiści z krwi i kości i daliby się pokroić za ten klub. Wierzę w to, że oni prędzej czy później dojdą do głosu i dadzą im możliwość pokazania jak to się robi.
Teraz jesteś w Gedanii, grasz i pracujesz jako trener juniorów młodszych. Co Gedania mogłaby robić lepiej, by np. awansować do Centralnej Ligi Juniorów?
Gedania 1922 jest klubem na dorobku. To klub z historią, ale on się odbudowuje. Rodzice jeśli mają do wyboru Lechię i Gedanię, to pójdą z dziećmi do Lechii. Gedania super pracuje z dziećmi i młodzieżą, daje tym młodym ludziom szansę. Ciągle słyszę, że chłopacy dostają gdzieś zaproszenie na testy. Wszystko idzie do przodu, teraz będzie szkoła, liceum. To efekt mozolnej pracy wszystkich trenerów, ale ona da na 100 procent podwaliny pod to, żeby iść dalej. Wiem, że ten projekt jest na lata.
Widzisz siebie dalej w tym projekcie?
Jeśli okaże się, że dyrektor będzie mnie widział, to ja też się widzę. Wiem, że już młodszy nie będę, jeśli chodzi o grę w piłkę czuję się jeszcze dobrze fizycznie i będę chciał grać ile tylko pozwoli zdrowie. Ale też wiem, że powoli będę musiał przechodzić na drugą stronę i wydaje mi się, że mogę jeszcze dużo dać naszej młodzieży. Staram się dużo uczyć i być na bieżąco z trendami szkoleniowymi. Dużo korzystam od trenerów Pawła Szajrycha, Krystiana Ryczkowskiego czy Darka Stasiuka.
Wiem, że jesteś z Warszawy, z Polonii. Jak wyglądały te początki piłkarskie?
Najpierw była ulica, ale nie mieliśmy komputerów. Była tylko telewizja i to my, dzieciaki, byliśmy „pilotami” do przełączania kanałów. Początki to podwórko, podwórko i jeszcze raz podwórko. Ale nie tylko piłka nożna. Też rowery, różnego rodzaju zabawy, wszystko na zasadzie rywalizacji.
Czyli miałeś dobre dzieciństwo?
Bardzo dobrze je wspominam. I teraz jadąc na działkę na urlop z dziećmi w okolicach Sierpca organizujemy im tego typu zabawy. Podchody, berki, kalambury. Najważniejsze aby się ruszali. Syn potrafi wstać rano, żeby pójść na ryby i to są rzeczy niemierzalne.
Jak trafiłeś do Polonii?
Po części byłem skazany na Polonię. Tak pozytywnie to ujmując, bo mój śp. dziadek dawno temu biegał w Polonii średnie dystanse. Mój tata, ze swoim bratem, tam stawiali małe kroki jako piłkarze. Gdzieś w okolicach trzeciej klasy podstawówki poszedłem najpierw do takiego małego osiedlowego klubiku Junak Warszawa, który trenował na boisku Poloneza. Wtedy to tam były tzw. „Sahary”. Wszędzie, gdzie człowiek się nie obrócił, to piasek. Polonia miała piasek, Lechia miała piasek. Podejrzewam, że na Gedanii też był. Po roku poszedłem do Polonii, do trenera Krzysztofa Chrobaka i całe szczęście, że do niego trafiłem, bo z perspektywy czasu muszę przyznać, że to taki mój sportowy ojciec. Wszystkie te lata juniora, juniora młodszego i tak dalej, przeszliśmy razem. Filozofia była taka, że trener szedł razem z drużyną. W 2000 roku poszedłem do drugiej drużyny Polonii i to był trzeci poziom rozgrywkowy. W 2003 roku trener Chrobak był pierwszym trenerem pierwszej drużyny, w której i ja się znalazłem. Troszkę szczęścia w tym było, bo wtedy prezes Romanowski, który kładł duże pieniądze na Polonię wycofał się i czasy były biedniejsze. My juniorzy korzystaliśmy na tym. Udało się nam w jakiś sposób się przebić. Byłem ja, był Wojtek Szymanek, Robert Stanek, Antek Łukasiewicz, Piotrek Kosiorowski, który jest dyrektorem sportowym w Polonii Warszawa i Marcin Kuś. Oni zrobili większe kariery, bo Marcin, Wojtek czy Antek, grali w reprezentacjach itd. No ale, patrząc z perspektywy czasu, ze mną chyba też nie było tak źle.
Czy przejście do Lechii było oczywiste. Czy były inne propozycje?
To nie było oczywiste przejście, bo ja byłem zdecydowany na to, by zostać w Polonii. Wtedy moim menedżerem był Jarosław Kołakowski. Dostałem taką ofertę, która była po części „ofertą wychowanka”, czyli jak jesteś swój, to ty nie musisz, albo możesz jeszcze poczekać. I to mnie troszkę zabolało. Czułem się gorszy, a nie czułem się słabszy na boisku. Po jakimś czasie pan Jarek zadzwonił i powiedział, że ma dla mnie Lechię. Oferta teoretycznie była słabsza finansowo, ale były zapisy, które mówiły, że jak będę grał to będę zarabiał lepiej. Nie będę grał, to dużo mniej niż w Polonii. Wsiadłem w pociąg i przyjechałem na testy medyczne. Wymieniliśmy się wtedy z Łukaszem Trałką, który z Lechii poszedł do Polonii.
Nie żałujesz przeprowadzki do Gdańska?
Cały czas bardzo mi tu dobrze. Dlatego też kończąc ponad 5-letnią umowę w Gdańsku uznaliśmy z żoną, że dzieci są na takim etapie, że nie ma sensu się ruszać. Akurat zadzwonił trener Paweł Janas, bo Bytovia awansowała do I ligi i on chciał mnie w drużynie. Rodzina nie musiała wywracać wszystkiego do góry nogami. Dojeżdżaliśmy do Bytowa w czterech albo pięciu kolegów, ja siedziałem jako jeden z tych starszych zawsze z przodu i miałem wygodną miejscówkę do wyciągnięcia nóg. Jak trening był po południu, a następnego dnia rano, to zostawaliśmy w Bytowie na noc. Byłem tam siedem lat. Dużo osób śmieje się, że przez 20 lat grania w piłkę mam tylko cztery kluby w CV. Wyszło na to, że spędziłem w Bytowie siedem fajnych lat, a potem pojawiła się oferta z Gedanii. Tu wszystko mam pod nosem. Równo dwa lata temu spotkałem się z dyrektorem Dolańskim i trenerem Ryczkowskim i dogadaliśmy się. Była też opcja w Jaguarze Gdańsk, ale wyszło na to, że tam wylądował Deleu, mój bardzo dobry kumpel. W Lechii i Bytovii byliśmy razem. Moje dzieci mówią do niego „Karmelowy wujek”. On kiedyś tak się „ochrzcił”. Didi jest kapitalnym człowiekiem. To jest taka osoba, która mnie ciągnęła do przodu. No i śp. trener Marek Szutowicz. Uznałem, że 7 lat dojazdów wystarczy, wolę wsiąść na hulajnogę i w trzy minuty być na Gedanii. Jestem spokojny o to, jak to się rozwija. Nawet ja, mając prawie 40 lat zrobiłem tu parę kroków do przodu. Jeżeli chodzi o moje zrozumienie gry, o mój sposób zachowywania się, bo - wiadomo - fizyczność już nie taka sama jak kiedyś, ale mimo wszystko to rozumienie się z chłopakami na boisku daje mi dużo. Dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję. I jestem z niej mega zadowolony.
Był moment, że Gedania miała duże szanse na kolejny awans, tym razem do II ligi, ale wiosna nie była już tak udana jak jesień. Z czego to wynikało?
To był olbrzymi skok, ale będąc szczery, nie myślimy o tym, czy klub podoła, czy nie. Chcieliśmy coś zrobić dla siebie i lwią część czasu robiliśmy. No, niestety, ten kij ma dwa końce. Pojawiły się kontuzje, słabsze chwile. Nie ma możliwości, żeby przez cały sezon grać dobrze. W pierwszej rundzie przegraliśmy tylko pierwszy i ostatni mecz. Umówmy się, że drużyna która startuje jako beniaminek z całych sił się chce utrzymać. A tu taka runda, że wszyscy chwytali się za głowę, gdzie jesteśmy. Bo my tam nie powinniśmy być, nawet z perspektywy samych finansów w klubie. Gdzieś tam w końcu tego szczęścia trochę zabrakło, może umiejętności w niektórych momentach. U nas w Gedanii często jest tak, że nie mamy takiego składu, jaki chcemy, tylko taki na jaki możemy sobie pozwolić. U nas wszyscy pracują, więc też nawarstwia się zmęczenie. Rywale wiosną trochę inaczej do nas podeszli, trochę się nas nauczyli. Gdyby ktoś powiedział, że będziemy na piątym miejscu, to bym brał to w ciemno. Uważam, że zrobiliśmy kapitalną robotę. Dzięki temu, podejrzewam, kilku chłopców od nas pójdzie gdzieś wyżej grać za lepsze pieniądze. Na tym to wszystko polega. Gra u nas Kuba Zieliński, który jest 15-latkiem. To jest ewenement na skalę ogólnopolską. To też nie jest łatwa rola, wejść do składu jako dzieciak. Mój syn ma tyle lat co on. Chłopak, który ma olbrzymi potencjał, ale mimo wszystko nie mamy prawa stawiać go na równi z bramkarzami, którzy bronią na wyższym poziomie.
Podobno masz imponującą kolekcję koszulek piłkarskich. To prawda?
Właśnie czekam na kolejne trzy. Kilka dni temu rozmawiałem z Michałem Szromnikiem, wychowankiem Gedanii i przypomniałem mu, że kiedyś mi obiecał swoją koszulkę ze Śląska. Przyznam się szczerze, że nawet dokładnie nie wiem ile ich mam. Ponad 150 sztuk, może 170 by się uzbierało. Muszę policzyć.
Dawno temu zacząłeś zbierać?
Nie wiem nawet, kiedy to było. Chyba jeszcze w Polonii. To był taki klub, że co pół roku była totalna wymiana składu, więc nieraz graliśmy przeciwko sobie. No i zgadaliśmy się, że byłby fajnie, gdybyśmy się koszulkami na pamiątkę wymienili. I tak wyszło, jedna, druga, trzecia, a później tak odkładałem te koszulki, odkładałem, aż mi się zaczęło w szafie nie mieścić i wrzucałem do torby jednej, drugiej, trzeciej...
Żona nie narzeka?
Każde z nas ma swoje miejsce w szafie, ale teraz dwie, trzy torby muszą iść do piwnicy. Grzecznie czekają na swoje miejsce, na swój czas, Marzył mi się kiedyś typowy piłkarski pub z meczami, czerwoną cegłą na ścianach. I żeby w antyramach te wszystkie koszulki, zamiast tapet, wisiały na ścianach. Tak jest zrobione w „Czarnej Koszuli” na Polonii. Nawet jest tam moja koszulka. Wisi pod sufitem podpisana. Fajnie to wygląda. Bardzo mi się to podobało, ale za „krótki” jestem na bycie właścicielem jakiegoś lokalu. Na razie koszulki leżą w piwnicy i na działce, w domku. Powynajdowałem wszystkie szaliki, które powiesiłem pod sufitem. Na razie jest tam około 20. To tak na dobry początek.
Napisz komentarz
Komentarze