Po śmierci ciężarnej Doroty w nowotarskim szpitalu minister zdrowia oświadczył, że w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia każda kobieta w Polsce ma prawo do przerwania ciąży. Jak to wygląda w praktyce?
Prawo dopuszcza, by u każdej pacjentki, w przypadku której dalsza kontynuacja ciąży stanowi zagrożenie dla zdrowia lub życia, przerwać ciążę. Biorąc jednak pod uwagę faktyczną narrację polityków PiS, która funkcjonuje w przestrzeni publicznej, sytuacja wygląda znacząco inaczej. My, jako lekarze i obywatele, słyszymy z ust polityków o zagrożeniach "pośrednich" bądź "bezpośrednich", czyli czymś, co w ustawie nie jest zapisane. Pojawiają się wątpliwości.
O co konkretnie chodzi?
Przedstawiciele Ordo Iuris mówią na przykład, że zagrożenie życia jest ważną przesłanką, ale już nie wchodzą w grę względy psychiatryczne. Widząc, jak funkcjonuje polska prokuratura, lekarze obawiają się także, że może znaleźć się biegły, który będzie rozdzielał włos na czworo, zastanawiając się, czy rozpoczynająca się sepsa była "wystarczajacym" wskazaniem do przerwania ciąży. A może trzeba było szukać lepszych antybiotyków? Doceniam to, co powiedział minister Adam Niedzielski, słowo pisane jest jakie jest, ale w praktyce, lekarze - i tu wrzucam kamyczek do naszego ginekologicznego ogródka - tych ciąż dalej nie przerywają. Mam przekonanie, ze koleżanki i koledzy, widząc co się dzieje, zwyczajnie się obawiają.
Widziałam opinię, że żaden lekarz za rządów Prawa i Sprawiedliwości nie został skazany za przerwanie ciąży, będącej zagrożeniem dla życia lub zdrowia kobiety. Za to dziś kolejni medycy mają problem po tym, jak zmarła pacjentka, której nie udzielono pomocy.
Racja, ale proszę zwolnić mnie z roli adwokata diabła. Zakładam, że lekarz myśli - nie wykonam aborcji, jeszcze trochę poczekam, licząc, że się uda. Bo w Polsce tak naprawdę ciężarne bardzo rzadko umierają. To są pojedyncze, nagłośnione przypadki. Mniejszość. Osobiście zgadzam się z Federą, że należałoby dokonać depenalizacji aborcji. Wtedy decyzjom lekarzy nie towarzyszyłby strach. Dodatkowo w proces decyzyjny, towarzyszący aborcji, zaangażowana by była kobieta. To ona tak naprawdę powinna być w centrum tego procesu. Naszym obowiązkiem byłoby uczciwe przedstawienie pacjentce szansy na przeżycie płodu i urodzenie zdrowego dziecka oraz poinformowanie jej o ryzyku z tym związanym. Patrząc na wynikową obu informacji, kobieta powinna decydować, czy chce, czy też nie chce takiego ryzyka i decyduje o przerwaniu ciąży.
Prawo dopuszcza, by u każdej pacjentki, w przypadku której dalsza kontynuacja ciąży stanowi zagrożenie dla zdrowiu lub życiu, przerwać ciążę. Biorąc jednak pod uwagę faktyczną narrację polityków PiS, która funkcjonuje w przestrzeni publicznej, sytuacja wygląda znacząco inaczej. My, jako lekarze i obywatele, słyszymy z ust polityków o zagrożeniach "pośrednich" bądź "bezpośrednich", czyli czymś, co w ustawie nie jest zapisane. Pojawiają się wątpliwości.
Zawsze pozostaje niepewność i pytanie: co by było, gdyby...
Medycyna jest sztuką. Podanie odpowiednich antybiotyków może powstrzymać rozwój sepsy u pacjentki z infekcją wewnątrzmaciczną. Zdarzają się także kazuistyczne przypadki zasklepienia błon płodowych i parametry infekcyjne dalej nie narastają i przybywa płynu owodniowego. Podejmowane w tej sytuacji decyzje mogą być przez biegłych ocenione w różnoraki sposób. Lekarze najbardziej boją się, że przyjdzie jakiś konserwatywny, katolicko zorientowany biegły i narobi kłopotów.
Pan się też boi?
Na moim oddziale wykonuje się, zgodnie z prawem, takie zabiegi. Ja się ich nie boję, ale praktyka pokazuje, że takie obawy lekarskie są. Pan minister zdrowia powołał teraz specjalny zespół, który ma stworzyć coś w rodzaju rekomendacji i zaplanować szkolenia dla oddziałów położniczo-ginekologicznych. Być może będzie to rozwiązanie dla tych, którzy się obawiali.
Doceniam to, co powiedział minister Adam Niedzielski, słowo pisane jest jakie jest, ale w praktyce, lekarze - i tu wrzucam kamyczek do naszego ginekologicznego ogródka - tych ciąż dalej nie przerywają. Mam przekonanie, ze koleżanki i koledzy, widząc co się dzieje, zwyczajnie się obawiają.
Poczują się bezpieczniej?
Niewykluczone. Powtarzam jednak od dawna z uporem maniaka, że nie lekarze, ale politycy są sprawcami tego, co się wydarzyło. . Proszę sobie wyobrazić, że pracuje pani jako ginekolożka w szpitalu imienia Jana Pawła II, gdzie podpisano dokument, że w związku z osobą patrona nie wykonuje się żadnych aborcji. Jest to np. wojewódzki szpital i wiadomo, jaka jest polityka organu założycielskiego. Lekarze nie mają tam nawet możliwości wysłuchania prośby pacjentki, by zakończyć ciążę, jeśli nie dzieje się coś drastycznego.
To przeraża...
Mnie osobiście też to przeraża. Są pojedynczy ginekolodzy, którzy nie działają tak jak byśmy sobie tego życzyli, ale obwinianie całego środowiska jest błędem. Obarczmy winą raczej polityków i dyrektorów szpitali, którzy deklarują, że nie będzie u nich aborcji a nie lekarzy.
Napisz komentarz
Komentarze