Jak zostać pisarzem? Często zadają ci to pytanie?
Zdarza się. Podczas spotkań autorskich nikt jednak nie zdobył się na odwagę, by publicznie o coś takiego spytać. Jeśli już to pytają to nie wprost, w stylu: Co by pan poradził początkującym pisarzom, albo „pytam w imieniu kolegi”. (śmiech) Jeśli podczas podpisywania egzemplarzy widzę, że ktoś się do mnie nieśmiało skrada, a nie ma w ręku książki, jestem przekonany, że takie pytanie zaraz padnie.
Ty też kiedyś skradałeś się?
Nigdy. Od początku wiedziałem, co zrobić, by zostać pisarzem. Byłem pewien, że gdy skończę z dziennikarstwem, zajmę się beletrystyką. Na początek jednak - by mieć komfort pisania - potrzebowałem trochę pieniędzy, założyłem więc swój biznes. A potem zacząłem pisać. I nie zastanawiałem się wtedy, komu łatwiej wystartować, doświadczonemu dziennikarzowi czy amatorowi? Dziś mam wrażenie, że ten drugi miałby łatwiej. Mógłby od razu budować swą oryginalność, a nie zmagać się, jak ja, z tymi wszystkimi dziennikarskimi przyzwyczajeniami, które jako pisarz musiałem adoptować do nowej sytuacji - mnie w roli pisarza. W reportażu – jak wiesz - pewne rzeczy są nie do przyjęcia, z kolei beletrystyka się nimi żywi. Ale za wiele nie dumałem, po prostu chciałem pisać i wiedziałem, o czym zamierzam opowiedzieć. Po prostu zabrałem się do roboty. Nie szukałem żadnego wsparcia, nie korzystałem ze znajomości, chociaż je miałem. Napisałem książkę, po czym wysłałem ją do dziesięciu wydawnictw.
I co?
Byłem przygotowany na sytuację, którą na swoich stronach internetowych sygnalizują niektóre z tych wydawnictw: „Jeśli nie odezwiemy się po upływie sześciu miesięcy, to znaczy, że nie jesteśmy zainteresowani”. Muza odezwała się po tygodniu. A potem Wielka Litera, z którą się zaręczyłem.
Mógłbyś wydać poradnik: Jak szybko zostać pisarzem.
Pośpiech w tym wypadku jest bardzo chwalebny, ale ma też swoje złe strony. Dziś myślę, że pierwsza książka wymagała większej uwagi.
To dziennikarstwo, od którego zacząłeś. Nobliście, niejakiemu Hemingwayowi wręcz pomogło w staniu się pisarzem.
Ale jego książki były oszczędne w stylu, jak jego dziennikarstwo. Droga Hemingwaya z gazety do literatury nie była długa. Podobnie jak u Kapuścińskiego. „Cesarz” czy „Szachinszach”, czyli książki, które świat uznaje za wielką literaturę, nie różnią się specjalnie od jego reportaży. U mnie jest inaczej. To nawet nie jest kwestia warsztatu - uważam, że wciąż jest nad czym pracować - raczej rynku, który od gatunku, jaki uprawiam wymaga tempa i akcji. Czasem wyjdzie mi jakieś zgrabne, błyskotliwe porównanie, potem ze zdziwieniem stwierdzam, że po ingerencji redaktora wyleciało (śmiech).
Ale dziennikarstwo wciąż ci się w pisaniu przydaje?
Na pewno podczas zbierania materiału. Dzięki reporterskiej uważności nie zaliczam aż tylu wpadek. Bywa, w towarzystwie kolegów po piórze opowiadamy sobie, kto jaki zrobił błąd albo jaką popełnił gafę. Podczas takich zwierzeń szybko można stać się największą atrakcją towarzyską wieczoru, naprawdę jest się z czego pośmiać… Mnie ta dyscyplina dziennikarska chroni. Wszystko muszę dokładnie sprawdzić, na to potrzeba czasu. Dlatego nie piszę siedmiu książek w roku.
Od początku wiedziałem, co zrobić, by zostać pisarzem. Byłem pewien, że gdy skończę z dziennikarstwem, zajmę się beletrystyką. (...) Po prostu chciałem pisać i wiedziałem, o czym zamierzam opowiedzieć. Po prostu zabrałem się do roboty. Nie szukałem żadnego wsparcia, nie korzystałem ze znajomości, chociaż je miałem. Napisałem książkę, po czym wysłałem ją do dziesięciu wydawnictw.
Maciej Siembieda
Poradniki dla początkujących pisarzy wydało już kilku mistrzów pióra.
To zrobiło się wręcz modne. Dlatego nie dziwię się, że Uniwersytet Gdański odpala nowy kierunek Sztukę Kreatywnego Pisania. Dałem się namówić na prowadzenie podobnych zajęć w szkole założonej przez Katarzynę Bondę. Dziś wykłada tam wielu tych, którzy jeszcze niedawno uczyli się tu pisania. Moje pierwsze zajęcia, które prowadziłem, to „Sekrety powodzenia powieści sensacyjnej i kryminalnej”. Przygotowałem kilka cennych rad, ale myślę, że sens takich zajęć polega raczej na pracy indywidualnej. Pracując przez dwadzieścia lat ze studentami dziennikarstwa uważam, że najważniejsze jest ludzi zachęcić, zainspirować. Warsztatu najłatwiej nauczyć tych, których Bozia pocałuje w kołysce.
Ciebie pocałowała?
Nie przypominam sobie...
Ktoś powiedział, że gdyby pisania można było nauczyć, natychmiast powstałyby fabryki literatury. A Stephen King radzi początkującym pisarzom: Przygotuj się na więcej krytyki niż myślisz, że jesteś w stanie znieść.
Zajęło mi z dwa, trzy lata, zanim stałem się odporny, zanim doszedłem do tego cudownego momentu, gdy mogę ze spokojem czytać coś bardzo krytycznego na temat moich książek. Coś, czego nie traktujesz jako przykrości, którą ci ktoś sprawił, ale jako pomoc, dobrą radę. Oczywiście, nie może to być krytyka typu: „styl autora pozostawia wiele do życzenia”. Jest krytyka konstruktywna, którą szalenie cenię, a jest też taka, którą mój kolega po fachu Vincent V. Severski określa zdaniem: „Krytyk to jest ktoś, kto wie jak napisałby twoją książkę, gdyby umiał.”
Na krytykę możesz być odporny, skoro tak bardzo rozpieszczają cię fani. Każdy post - kilkaset polubień, dziesiątki komentarzy.
To wzajemna fascynacja. Wszystkim odpisuję, utrzymuję kontakt. I nie chodzi o to, że staram się przypodobać, tylko tak zostałem wychowany. Jak ktoś na ulicy mówi mi dzień dobry, to nie mijam tej osoby bez słowa. Lubię rozmawiać z moimi czytelnikami.
Ponoć kluczowym elementem bycia dobrym pisarzem jest wypracowanie odpowiednich nawyków. Jakie są twoje?
Pisząc, na okrągło jem orzeszki. Z tego tytułu najbliżej mi jest teraz do Elizy Orzeszkowej (śmiech). Pracując muszę mieć ciszę, spokój. Podczas porannego golenia się wiem, czy przede mną jest dobry dzień na pisanie, czy nie. Jeśli czuję, że nie to nawet nie próbuję. Zawsze piszę piórem.
Nawykiem pisarza jest też czytanie. King mówi: Skończ z telewizją, przerzuć się na książki.
Zgadzam się z przedmówcą, choć w jego wypadku wydaje się to trochę interesowne. Gdybym zarabiał na jednej powieści tyle co King, pewnie nieustannie chodziłbym w koszulce z napisem „Kupujcie książki”. A bez żartów: Nie jestem wrogiem telewizji, bo póki co możemy sobie jeszcze wybrać kanał i program, który nas interesuje, tak jak możemy wybrać gatunek literatury, tytuł powieści i autora. Niemniej jednak czytanie rozwija znacznie bardziej. Przyswajanie tekstu jest trudniejsze, ale daje lepsze rezultaty. Jak podnoszenie większego ciężarka na siłowni. Dla pisarza telewizja może nie istnieć, ale czytanie istnieć musi. Bez niego nie ma pisania.
Wspomniałeś o dyscyplinie.
Stosuję się do niej bezwzględnie. Zdarzyło mi się, że pierwszy raz musiałem skończyć książkę w wyznaczonym przez wydawcę rygorystycznym terminie. Bałem się tego, ale uległem. Choć biorąc pod uwagę jak wolno pracuję, ile czasu zajmuje zbieranie materiału, było to ryzyko. I stało się, oddałem egzemplarz dwa tygodnie po terminie. Bardzo niekomfortowo pracuje mi się na czas. Nie będę tego więcej robił.
Jeszcze trudniej utrzymać dyscyplinę, gdy nikt nad nami nie stoi. Gdy pisze się do szuflady.
Oczywiście. Ja, bez względu na wszystko trzymam się trzech kartek dziennie. To jest moje pisarskie BHP.
Pisząc, na okrągło jem orzeszki. Z tego tytułu najbliżej mi jest teraz do Elizy Orzeszkowej (śmiech). Pracując muszę mieć ciszę, spokój. Podczas porannego golenia się wiem, czy przede mną jest dobry dzień na pisanie, czy nie. Jeśli czuję, że nie to nawet nie próbuję. Zawsze piszę piórem.
Maciej Siembieda
Zostałeś pisarzem w trudnym momencie, kolegów po piórze przybywa niemal z dnia na dzień.
Inflacja jest potężna, zwłaszcza „w kryminale”. Na szczęście mam swoją niszę, powieści sensacyjne oparte na prawdziwych zdarzeniach, niewielu coś takiego praktykuje. Nie chciałbym się ścigać z twórcami klasycznego kryminału. W tym wyścigu jest tłok jak na maratonie w Nowym Jorku. A ja się boję i tłumu, i przesytu. Nawet jak piszę dwie książki rocznie, jakiś demon szepcze mi do ucha: Jeśli będziesz tych ludzi wciąż tak dokarmiał, stracą apetyt.
Myślałeś, by zawrócić z drogi?
Nigdy. Pisanie to jest dla mnie ogromna przyjemność. Ja to uwielbiam robić!
A są pisarze, dla których najgorsze w pisaniu jest pisanie.
Ja pisząc świetnie się bawię. Odpoczywam. Pisanie zmieniło mnie, stałem się bardziej cierpliwy, spokojniejszy, uśmiechnięty. To zupełnie nieodkryta jeszcze terapia. Będę pisał, choć czasem z niepokojem spoglądam na mój pesel...
A w którymś z poradników uważają, że pisarz nie powinien wyglądać zbyt młodo.
Coś w tym jest. Dlaczego zadebiutowałem dopiero w wieku 56 lat? Może wszystko ma swój czas. Może wcześniej byłem za głupi, niegotowy. Niezbyt dojrzały? Pisanie to świetny pomysł na popołudnie życia.
Jedna rada?
Żeby pisać, trzeba czytać. I być w tym pisaniu sobą. Nie parodiować, nie naśladować innych. Nie pisać jak King, jak Hemingway…
Jak Siembieda.
(śmiech). Pisać po swojemu. Nie wydziwiać, trzymać swoją melodię, styl.
W sieci radzą też, jak powinien wyglądać pisarz: „Konieczne są okulary, ale nie w drucianych oprawkach, raczej cięższe, wyraźnie zaznaczające swoją obecność”. Albo „Przydatne są akcesoria, na przykład kapelusz lub fajka”.
Staram się mieć czyste buty. (śmiech) Na spotkania z czytelnikami zwykle zakładam marynarkę. Lubię golfy. Styl "dziadek przebrany za wnuczka" nie bardzo mi odpowiada. Celebryckość jest mi obca. Najważniejsze są książki.
Maciej Siembieda
Jest jednym z najpopularniejszych twórców powieści sensacyjnych w Polsce. Autor pięciu książek, których bohaterem jest ekspert od śledztw historycznych – Jakub Kania (444, Miejsce i imię, Wotum, Kukły, Kołysanka), dwie z nich otrzymały nominację do nagrody Wielkiego Kalibru. W dorobku ma thriller historyczny Gambit, nominowany do tytułu Książki Roku 2019 portalu lubimyczytac.pl oraz polsko-grecką sagę sensacyjną Katharsis - również mianowana do tego samego tytułu za rok 2022. W 2022 roku zostały sprzedane prawa do ekranizacji sześciu z siedmiu powieści Macieja Siembiedy. Zanim zadebiutował jako pisarz w wieku 56 lat, przez trzy dekady był reporterem skupionym głównie na śledztwach historycznych. Trzykrotnie otrzymał za nie nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (tzw. Polskiego Pulitzera). Tropienie zagadek z przeszłości jest najczęstszym tematem kilkuset reportaży Macieja Siembiedy publikowanych od paryskiej „Kultury" po polskie gazety regionalne. Znakiem rozpoznawczym Siembiedy jest budowanie opowieści na podstawie zdarzeń, które miały miejsce w rzeczywistości. Tworząc sensacyjną fabułę korzysta z notesów, w których od czterdziestu lat spisuje historyczne ciekawostki, zagadki i niezbadane wątki prawdziwych śledztw. Mieszka w Sopocie.
(Wyd. Agora)
Napisz komentarz
Komentarze