Jedna z zaskakujących wiadomości nowego roku – wybitny znawca opery, twórca niezwykle popularnego programu „Opera? Si!” Jerzy Snakowski zadebiutuje w Operze Bałtyckiej w roli reżysera.
Przyglądając się jego autorskiemu projektowi, jego talentom artystyczno-organizacyjnym, zaproponowałem mu reżyserię „Księżniczki czardasza”. Dla niego był to pomysł zaskakujący, dla mnie – biorąc pod uwagę jego wiedzę, pasję, energię, zmysł artystyczny – sprawa oczywista. Ledwie kolejny krok na jego drodze związanej z operą. Cieszę się, że podjął wyzwanie. Wszyscy trzymamy za niego kciuki i będziemy go wspierać w realizacji intrygującej koncepcji.
Myślę, że każdy teatr potrzebuje zmiany, nowych pomysłów, odważnych zamierzeń, pewnej artystycznej świeżości.
W przypadku propozycji złożonej Jerzemu Snakowskiemu, liczyły się nie tylko jego wiedza, erudycja, kultura, a przede wszystkim – jego myśl artystyczna, twórcza charyzma. To wszystko, jestem pewien, eksploduje w jego „Księżniczce czardasza”. Premiera w maju.
Choć nasze rozmowy zaczęliśmy od „Toski”, cieszę się, że będzie to jednak operetka, której, tym samym, chcemy przywrócić należne jej miejsce w naszym teatrze. Publiczność czeka na operetkę. Ale „Tosca” też niebawem się u nas pojawi.
Czas pandemii w pewien sposób wymusił na nas zmianę strategiczną w myśleniu o repertuarze, czyli zwrot w kierunku klasyki, tytułów – by tak rzec – z pierwszej dziesiątki głównego nurtu operowego, stąd pokazywane niedawno, cieszące się powodzeniem, „Aida” czy „Król Roger”.
Zmiany repertuarowe wymusiła też wojna w Ukrainie.
Po ataku Rosji na Ukrainę środowiska muzyczne postanowiły zjednoczyć się w proteście i odstąpić od grania rosyjskiego repertuaru. Oczywiście, rozumiemy to i całym sercem przyłączyliśmy się do bojkotu, choć nie ukrywam, że eliminacja operowej literatury rosyjskiej bardzo utrudnia działalność. Ostatnie sto lat to przecież numer jeden, choćby repertuaru sceny baletowej. Wszyscy życzymy Ukrainie, światu, by wreszcie nastał pokój i, póki co, szukamy repertuaru poza tytułami rosyjskimi. Choć żal nam, że nie możemy wrócić do grania „Kopciuszka”, bo to przepiękny spektakl, kolejny zrealizowany przez duet naszych wspaniałych choreografów: Wojciecha Warszawskiego i Izabelę Sokołowską-Boulton. I my, i publiczność marzymy, by „Kopciuszek” wrócił już z wojny.
A przed nami „Latający Holender” Wagnera.
Czyli inauguracja Bałtyckiego Festiwalu Operowego w Operze Leśnej w Sopocie. Z ideą powrotu do przedwojennych operowych tradycji tego miejsca wystąpił Tomasz Konieczny, znamienity bas, baryton. Pierwsza edycja już w lipcu. „Latający Holender” to będzie premierowe wystawienie naszej produkcji. Wyjątkowa, o wymiarze europejskim, obsada, wybitni realizatorzy, choć nazwisk jeszcze zdradzić nie mogę. Zobaczymy też realizacje gościnne. Na przykład ciekawostkę z Opery Krakowskiej – „Loterię na mężów” Karola Szymanowskiego, to jedyna próba operetkowa wybitnego kompozytora, z nowo napisanym librettem. Planujemy również zaprezentować wraz z zaprzyjaźnionym teatrem ze Lwowa jedną z oper ukraińskich. Choć jedynie w wersji koncertowej.
Nowy dyrektor muzyczny Opery Bałtyckiej, ukraińsko-polski dyrygent Jaroslav Shemet już przeprowadza się z Poznania do Gdańska?
Jego witalność dodaje nam wszystkim energii! Karierze Jaroslava przyglądam się od dawna. Jego sposób pracy, zaangażowanie, organizacja i wizja artystyczna bardzo mi odpowiadają. Czułem, że z propozycją, by związał się z naszym teatrem, nie mogę dłużej czekać. Na szczęście, udało się porozumieć z Filharmonią Śląską, z którą Jaroslav współpracuje. Jestem wdzięczny, że przystał na moją propozycję, wiem, że te wyzwania to będzie dlań – by wszystko to pogodzić – organizacyjny wysiłek.
Co pan – jako reżyser – zaprezentuje w tym sezonie?
Chodzi mi po głowie kilka tytułów, od „Rigoletta” Verdiego, przez „Księżniczkę Turandot” Pucciniego, po „Aknhatten” Glassa, ale czy w tym sezonie uda mi się cokolwiek zrealizować – nie wiem. To, na czym bardzo mi teraz zależy, to rozwijanie idei koncertów odbywających się we foyer opery, tzw. Wtorki na fali. Publiczność ceni sobie te kameralne spotkania z naszą orkiestrą, która – trzeba przyznać – należy do jednych z najciekawszych w kraju.
W tym roku wracamy do pięknej idei koncertów wielkopostnych – tym razem zaprezentujemy „Stabat Mater”. A na początek nowego sezonu – „Łaskawość Tytusa” – operę Mozarta.
PRZECZYTAJ TEŻ: 26-letni Yaroslav Shemet dyrektorem muzycznym Opery Bałtyckiej
Opera Bałtycka, co trzeba podkreślić, ma wspaniały, wyjątkowej klasy – nie tylko pod względem muzycznym, ale i aktorskim – chór, jednak nie ma etatowych solistów. Plus tej sytuacji to możliwość prezentowania nowych, wyjątkowych głosów, zapraszania wielkich osobowości sceny operowej do poszczególnych realizacji. To nas ubogaca. To też podoba się naszej publiczności. Ale są też śpiewacy, którzy nie tylko artystycznie, ale i emocjonalnie, wiążą się z gdańską sceną.
A propos, Pawła Skałubę kiedy zobaczymy na scenie?
Już w „Księżniczce czardasza”!
Gdańska publiczność będzie zachwycona.
W kwestii doboru obsady – chciałbym podkreślić – wspiera nas swoją wiedzą i wyczuciem prof. Piotr Kusiewicz. Te oddane Operze Bałtyckiej osobowości, które zapraszamy do współpracy, sprawiają, że możemy robić to, co dla nas najważniejsze, a więc – odkładając na bok wszystkie trudy związane z egzystencją teatru operowego – tworzyć rzeczy wyjątkowe w skali ponadregionalnej. Opera Bałtycka może dziś dawać świadectwo, jak silne i artystycznie wyjątkowe mamy w Gdańsku środowisko muzyczne.
PRZECZYTAJ TEŻ: Opera zniknie z Wrzeszcza? Jak mogłaby wyglądać jej przyszła siedziba?
Liczymy na to, że nowy budynek naszego teatru, który – taką mam nadzieję – niebawem powstanie, będzie prawdziwym domem muzyki, gdzie wszyscy, nie tylko artyści, ale i widzowie, będą mogli się spełniać w obszarze działalności artystycznej, w rozwijaniu się poprzez sztukę i w tworzeniu sztuki. Że narodzi się miejsce z duszą, które będzie łączyć ludzi i zdarzenia, dla następnych pokoleń – prawdziwe genius loci.
Napisz komentarz
Komentarze