Nowy rok zaczęliśmy od cudownego utrzymania ceny paliwa na tym samym poziomie, mimo podniesienia stawki VAT. Powinniśmy się cieszyć z tego powodu, czy złościć?
To jest dowód na to, że ceny paliwa są ustalane przez monopolistę w oparciu o jego pozycję rynkową, a nie w oparciu o koszty. Orlen tej pozycji ewidentnie nadużył. Windując w ubiegłym roku marże, wykorzystał okazję obniżenia VAT, by – nie płacąc podatków do budżetu – zarabiać samemu. To mechanizm, który jest zrozumiały z punktu widzenia politycznego interesu władzy, ale nie ma nic wspólnego z sensownym mechanizmem ekonomicznym.
Dziwne, jak na warunki wolnorynkowe.
Jeśli chodzi o paliwa, to rynek nie jest wolny. Dawniej mówiło o rynku oligopolu, a teraz de facto to rynek monopolu. A skutki są, jakie są.
Czy można powiedzieć, że to jest jedna z konsekwencji wchłonięcia Lotosu przez Orlen?
To na pewno ułatwiło tego typu praktykę, i na pewno nie jest to dobre rozwiązanie dla konsumentów. Dzisiaj oczywiście można powiedzieć – i pewnie tak to będzie sprzedawane – że to sukces: wycofano się z obniżonego VAT, a ceny nie wzrosły. Pewnie niektórzy to kupią, ale ci, którzy trochę rozumieją te mechanizmy, zorientują się przecież, że przez ileś tam miesięcy wcześniej byli wykorzystywani.
No to czego możemy się w tym roku spodziewać w gospodarce, poza takimi niespodziankami?
Możemy się spodziewać... więcej takich niespodzianek. I nie mówię tylko o Polsce. Na całym świecie gospodarka będzie przegrywać z polityką na skutek globalnych zjawisk i procesów typu: wojna w Europie, konflikt amerykańsko-chiński i chińsko-tajwański. I w zależności od tego, jak te procesy się potoczą, jakie decyzje polityczne będą podejmowane, to gospodarka będzie lepiej lub gorzej funkcjonować. Dzisiaj właściwie nikt nie jest w stanie zaproponować dwóch-trzech najbardziej prawdopodobnych scenariuszy na ten rok. To musiałaby być cała wiązka scenariuszy, w zależności od tego, co stanie się – głównie w polityce. A polityka jest nieprzewidywalna. Szczególnie w przypadku takich krajów jak Rosja czy Chiny. Możemy się więc spodziewać bardzo różnych rzeczy, ale problemem numer jeden będzie nadal inflacja. W tym roku może ona będzie trochę niższa, ale będzie.
Co to znaczy trochę niższa? Bo przeglądałem różne prognozy i rozpiętość przewidywanej inflacji wahała się od 10 do 20 procent.
Jeśli mówimy o świecie, to będzie ona różna w różnych krajach, a jeśli chodzi o Polskę, to przewidywania są raczej zgodne, że ta inflacja będzie dwucyfrowa przez cały rok. Im bliżej końca roku, tym bardziej może się obniżać. Z prostego powodu, jakim jest wyższa baza. Bo inflacja mocno przyspieszyła w drugim kwartale 2022, więc punkt odniesienia w tym roku będzie wyższy, a co za tym idzie – przyrosty będą niższe. Niemniej, co zawsze powtarzam, bo części ludzi się wydaje, że jak inflacja będzie niższa, to ceny będą niższe: nie, jedynie wzrost cen będzie wolniejszy. Tutaj wielkiego optymizmu nie ma i nie będzie. Tym bardziej, że zobaczymy, jakie będą skutki, jeśli rząd wycofa się z zerowego VAT na żywność. Bo taki numer jak z benzyną i z Orlenem jest możliwy na rynku zmonopolizowanym. A rynek żywności nie daje tak się sterować, w związku z czym efekt może być dotkliwy dla indywidualnych konsumentów.
W roku wyborczym chyba się tego nie należy spodziewać?
Raczej nie. Właśnie, bo u nas jeszcze dochodzi ten rok wyborczy, czyli pewnie będą podejmowane decyzje różnego typu, które nie będą miały uzasadnienia ekonomicznego, tylko polityczne. A skutki tych decyzji będą naprawdę poważne, bez względu na to, kto wygra wybory. Nawet jeśli wygra opozycja, to ja bym nie chciał być w skórze przyszłego ministra finansów, czy premiera, którzy będą musieli jakoś posprzątać tę gospodarkę. I to sprzątanie, będzie – po pierwsze bardzo trudne, po drugie – długie. I nie da się tego zrobić bez obciążenia częścią kosztów społeczeństwa. Nie da się nagle bezboleśnie zejść z inflacji 17-procentowej na 2,5-procentową. Nie da się przecież zrezygnować z dużej części wydatków budżetowych. Nie mówię nawet o wydatkach socjalnych, ale chociażby o podpisanych kontraktach zbrojeniowych, z których trzeba się będzie wywiązywać. Trzeba będzie tę całą gospodarkę uporządkować, próbować odwrócić pewne procesy. Zapowiada się bardzo trudna sytuacja i polityka będzie w tym roku mocno ważyła na tym, co się w dzieje w gospodarce. Dlatego zejście inflacji poniżej 10 proc. do końca roku wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne.
Zakłada pan, że obecny rząd nie będzie prowadzić polityki antyinflacyjnej do wyborów i będzie dalej nakręcać spiralę wydatków?
Tak, dlatego że z politycznego punktu widzenia to jest dla nich skuteczniejsze, więc nie przypuszczam, żeby próbowali przykręcić śrubę ani w polityce monetarnej, za którą formalnie odpowiada NBP, ale de facto ta polityka też jest kształtowana przez Zjednoczoną Prawicę, ani w polityce fiskalnej, czyli budżetowej. Nie przypuszczam, żeby nagle zmniejszono wydatki. To byłoby zresztą samobójcze z punktu widzenia tego rządu.
A sam wzrost inflacji nie jest takim zabójczym czynnikiem?
To jest, moim zdaniem dla władzy problem kluczowy, na którym obecny rząd się może przewrócić. Ale mimo to nie będzie walczyć z inflacją, bo gdyby rzeczywiście wprowadzono restrykcyjną politykę antyinflacyjną, bezpośrednio jej koszty poniósłby także elektorat Zjednoczonej Prawicy. Tarcza antyinflacyjna tworzy iluzję, że rząd i walczy z inflacją i jednocześnie chroni przed nią społeczeństwo. Ta iluzja jest krótkoterminowa, ale na rok wyborczy, wg kalkulacji Zjednoczonej Prawicy, wystarczy.
Mówiliśmy o inflacji, a co z naszymi zarobkami?
Wszystkie prognozy dotyczące zarobków w sektorze przedsiębiorstw, mówią, że będą one rosły. Ale będzie to wzrost wolniejszy niż inflacja. Natomiast w sektorze mikroprzedsiębiorstw (poniżej 9 zatrudnionych) myślę, że będzie bardzo kiepsko. Tam wzrost płacy minimalnej, już wdrożony od 1 stycznia i planowany w drugim etapie od 1 lipca, spowoduje wzrost kosztów produkcji. Prawdopodobnie oznacza to, że pracodawcy, którzy będą musieli płacić oficjalnie więcej, mniej będą płacić „pod stołem”, co w tym sektorze jest bardzo częstym zjawiskiem. Suma summarum pracownicy wyjdą na tym może trochę lepiej, bo będą mieli odprowadzane wyższe składki na ubezpieczenie, ale nie będzie tam takiego wzrostu wynagrodzeń, jak w dużych firmach. Natomiast w sektorze publicznym, czyli w administracji, w szkolnictwie, z tego co słyszymy, podwyżki planowane na 2023 rok są grubo, grubo poniżej inflacji.
A jeszcze teraz minister Czarnek zapowiedział, że będzie musiał zwolnić sto tysięcy nauczycieli.
Nie wiem skąd jemu się to wzięło. Przecież w wielu szkołach, również w Gdańsku, w tej chwili nauczycieli brakuje. Oczywiście kolejne roczniki będą coraz mniej liczne, ale to jest szansa, żeby tworzyć mniejsze klasy i żeby, przynajmniej nauczycielom niektórych przedmiotów, zmniejszyć pensum. To jest nonsens, że pensum nauczyciela wf jest takie samo, jak polonistki czy polonisty. Ich wkład pracy poza szkołą jest przecież nieporównywalny.
W 2022 dość znacznie spadła pozycja złotówki w stosunku do innych walut. Jak będzie w nowym roku?
Tutaj to już jest w ogóle zgadywanka, bo jesteśmy blisko frontu i to, co na tym froncie się będzie działo, będzie bardzo silnie rzutowało na złotówkę. Jeżeli się nie pogorszy, to pewnie złotówka, z grubsza biorąc, pozostanie na tym samym poziomie, to co w tej chwili. Być może poprawa relacji z Unią Europejską też by nieco umocniła naszą walutę.
Mówiąc o poprawie relacji, ma pan na myśli wypełnienie kamieni milowych i otrzymanie pieniędzy z KPO?
Między innymi, bo nie tylko to. Mamy dosyć skomplikowane relacje z Unią Europejską na różnych frontach, ale na pewno cała ta przepychanka z KPO jest tutaj kluczowa. Naprawdę nie wiem czy to się uda zrobić. Poza tym – paradoksalnie – uważam, że przypływ tych pieniędzy z KPO, które są nam ewidentnie potrzebne, w krótkim okresie będzie sprzyjał inflacji. Są to głównie pieniądze na inwestycje, wzrośnie więc popyt inwestycyjny na rynku. W związku z tym impuls ze strony popytu może być dodatkowym czynnikiem zwiększającym inflację.
Czyli nie brać ich, jak sugeruje Ziobro?
Brać, bo w dłuższym okresie te inwestycje przyniosą efekty po stronie podaży i poprawę warunków życia.
A czego się możemy spodziewać w kwestii polskiego PKB?
Rok 2022 rok zamknął się całkiem dobrym wynikiem. Oczywiście teraz to są tylko szacunki, ale wynik w okolicach 5 procent wzrostu PKB jest bardzo przyzwoity. Nie wydaje mi się by był do powtórzenia w kolejnym roku, jako że koszty produkcji jednak rosną – i surowców, i energii, i robocizny. W związku z tym nie sądzę, żeby firmy zwiększały produkcję. Nominalnie PKB oczywiście pójdzie w górę, ale realnie, po uwzględnieniu inflacji, ten wzrost pewnie będzie wolniejszy niż w 2022 roku.. Jednocześnie nie widzę wielkich zagrożeń wystąpienia głębokiej recesji. W niektórych sektorach, może wystąpić. Ale w całej gospodarce? Nie przypuszczam.
A jakie znaczenie może mieć dla Polski przewidywane wyraźnie spowolnienie gospodarcze w Chinach?
Jak większość gospodarek rozwiniętych, tak i nasza jest uzależniona od dostaw z Chin. Toteż producenci obawiają się tego, że ograniczenia importowe z Chin odbiją się na produkcji i na dostawach na rynek. Firmy będą próbowały jakoś uniezależnić się, przynajmniej częściowo, od dostaw z Chin, ale to potrwa. To nie jest coś, co można szybko odbudować czy to w Europie, czy to w Stanach.
W tym roku powinniśmy całkowicie uniezależnić się od dostaw paliw z Rosji. Co to oznacza?
To oczywiście podroży energię. W dodatku jesteśmy, w stosunku do wielu krajów Europy Zachodniej, mocno zacofani, jeśli chodzi o odnawialne źródła energii. Ślimaczy się na przykład sprawa odblokowania energetyki wiatrowej. Trwają znowu jakieś przepychanki polityczne, a my tracimy czas, bo taka reorientacja, jeśli chodzi o źródła zaopatrzenia w energię, to jest długi proces.
W 2022 port w Gdańsku osiągnął rekordowe wolumeny przeładunków. Gdynia też sobie świetnie radziła. Czy ten trend się utrzyma?
Nie jestem specjalistą z dziedziny transportu morskiego, ale przyznam, że patrzę z ogromnym zdziwieniem, a jednocześnie z satysfakcją jak na redzie w Gdańsku i w Gdyni, dzień w dzień stoi pełno statków, co kilka lat temu było właściwie niespotykane. To, że ten transport i handel zagraniczny ożył, to duży plus dla Pomorza. Czy to się utrzyma? Pewnie tak, bo jak będziemy sprowadzać więcej surowców energetycznych, przede wszystkim ropy czy gazu skroplonego z zagranicy, to obroty w portach będą duże. Czy obroty drobnicowe będą nadal tak wysokie, jeśli wyhamuje gospodarka chińska? To jest duży znak zapytania, ale nie widzę powodów, dla których ten handel morski byłby mocno zagrożony.
Skoro jesteśmy przy morzu, to zapytam o przekop mierzei. Czy tam się zacznie coś dziać na serio w przyszłym roku?
Moim zdaniem – nie zacznie. Od początku uważałem, że to jest inwestycja, która co najwyżej może podtrzymywać koniunkturę gospodarczą, jako forma robót interwencyjnych. Owszem, będzie ona korzystna dla turystyki, bo to będzie pewna atrakcja. Sam Zalew, ze względu na niewielką głębokość nie daje wprawdzie jakichś fascynujących możliwości dla żeglarstwa, ale mogę sobie wyobrazić, że po otwarciu przekopu Frombork może się turystycznie ożywić od strony morza. Natomiast Elbląg? Nie sądzę. Jeżeli jakoś się uda pogłębić i utrzymać kanał do portu, to pewnie jakieś stateczki tam będą pływać, ale to nie pomoże za wiele.
To tak podsumowując: bać się, czy nie bać tego 2023?
Ja bym powiedział, że jest niestety więcej powodów do pesymizmu, ale też scenariusz bardzo zły wydaje mi się mało prawdopodobny, Czyli pewnie będzie trochę gorzej, niż było w tym roku minionym. Ale za dużo jest znaków zapytania, żeby mówić to z pełnym przekonaniem. Co jest optymistyczne, to fakt, że do świadomości coraz większej liczby ludzi, w tym polityków, zaczyna docierać, że zmiany klimatyczne, środowiskowe, to jest coś, co trzeba brać poważnie pod uwagę. I – abstrahując od takich wypowiedzi, jak ta Jarosława Kaczyńskiego o paleniu wszystkim poza oponami – jakieś pozytywne zmiany się pewnie zadzieją w tym roku. Inna zmiana, to dalsza digitalizacja gospodarki. Ale czy to jest plus? Nie wiem. Moja była doktorantka, która cztery z ostatnich pięciu lat spędziła w USA na tamtejszych czołowych uczelniach, opowiadała mi, że po lock-downie bardzo wielu naukowców nie chce wracać do pracy stacjonarnej. Nastąpiła dezintegracja pracowników, szczególnie w dziedzinach nauk społecznych, gdzie nie trzeba wysiadywać w laboratoriach. Jeszcze wyraźniej widać to w wielu korporacjach. I to jest problem.
Napisz komentarz
Komentarze