W sieci można zobaczyć zwiastun filmu „Victoria”: Katarzyna Figura, symbol seksu w polskim kinie wyjmuje z pudełka różowy wibrator. Pani ma zapewnioną frekwencję w kinach do końca świata.
Inaczej patrzę na Katarzynę Figurę. Wychowywałam się we Włoszech, przyjechałam do Polski dopiero na studia w krakowskiej PWST, a przez to, nie jestem obciążona jej filmowym wizerunkiem, rolami, które grała w polskim kinie, etykietką, jaką jej się przykleja. Dla mnie Katarzyna Figura jest po prostu wspaniałą, inspirującą aktorką. Tym bardziej, że film w którym wywarła na mnie największe wrażenie to „Żurek”, a tam do seksbomby było jej daleko. Kiedy powstawał scenariusz „Victorii” w ogóle nie brałam pod uwagę, że jest postrzegana w kinie jako symbol seksu, że powinnam jakoś to wykorzystać i zmierzyć się z tym wizerunkiem. Po prostu obie uznałyśmy, że to jest dobra rola.
W „Victorii” Katarzyna Figura gra atrakcyjną kobietę w średnim wieku, której długoletni, oparty na rutynie związek małżeński, nie daje seksualnego spełnienia. Nie jest nawet świadoma swych pragnień. Wszystko zmienia się, gdy pod drzwiami znajduje tajemniczą przesyłkę, a w niej wspomniany wibrator. Katarzyna Figura w tej roli to był oczywisty, pierwszy wybór?
Ten film był pisany dla niej. Mało tego, to obraz stworzony nie tylko dla Kasi, ale i dla Małgosi Bogdańskiej i Piotrka Cyrwusa. Dobrze się znamy od lat. Sama jestem aktorką i mam poczucie, że rozumiem aktorów. Dlatego też aktorom tej miary nigdy nie ośmieliłabym się zafundować doświadczenia jakim jest casting. Czytali różne wersje scenariusza, omawialiśmy je wspólnie. Tak powstała ostateczna wersja.
Katarzyna Figura wniosła tu jakieś ważne uwagi, zmiany?
Scenariusz pisaliśmy wspólnie z Krzysztofem Szekalskim, który jest moim wieloletnim partnerem nie tylko w pracy scenariuszowej, wielokrotnie też graliśmy razem. Jest też autorem tekstu mojego spektaklu teatralnego „Zła matka”, gramy go obecnie w Klubie Komediowym w Warszawie. To zupełnie inna, choć także kobieca historia. Rodzaj sondy zapuszczonej w świat macierzyństwa. Z aktorami grającymi w „Victorii” wspólnie pracowaliśmy nad dialogami, w tej kwestii chciałam im dać wolną rękę. Traktuję scenariusz jak rodzaj emocjonalnej mapy drogowej, która pomaga aktorom poruszać się w historii. Dobrze rozumiem potrzebę takiego współdziałania w relacji reżyser - aktor. Mnie też czasem dialogi, które mam wypowiadać w filmie, zwyczajnie nie leżą, nie czuję ich. Oczywiście, zachowując szkielet konstrukcji filmu można dokonywać zmian, które, jak się często okazuje, pozytywnie wpływają na efekt końcowy.
Mówi się, że podeszła pani do tematu życzliwie, ale z humorem. Jury festiwalu „Lato z Muzami” przyznało „Victorii” pierwszą nagrodę. W uzasadnieniu werdyktu czytamy, że ten obraz to: „Zwycięstwo w starciu poważnej tematyki z komediową formą, której efektem jest trójwymiarowy portret polskiej mentalności. Za wielkie małe kino, które daje nadzieję”.
O tym chcieliśmy opowiedzieć realizując ten obraz. Trudno się dziś nie uśmiechnąć przypominając sobie na przykład spot wyborczy sprzed lat, w którym kandydat występuje w średniowiecznej zbroi promując siebie jako obrońcę honoru, ojczyzny? Sama nie wiem czego.
Mąż bohaterki filmu jest rekonstruktorem średniowiecznych bitew…
Pomysł scenariusza zaczął kiełkować jednak dużo wcześniej niż ukazał się ów filmik. Uważam, że śmiech jest czymś, co może nas ocalić, ale też zjednoczyć. Niezależnie co myśli się o rzeczywistości, śmiech oczyszcza atmosferę. W tym nadzieja.
W jednym z wywiadów powiedziała pani, że szczególnie ważny jest dla pani głos kobiet.
Chcę robić kino, w którym ten głos będzie słyszalny. Uważam, że w sztuce, w literaturze słychać go jeszcze zbyt słabo, że jest pod tym względem nierównowaga. Że wciąż mamy niedosyt kobiecych historii, historii opowiedzianych z kobiecego punktu widzenia. Dlatego głównymi bohaterami moich opowieści czy to w kinie, czy w teatrze są kobiety. W moim pierwszym krótkim metrażu, który był pokazywany na festiwalu w Gdyni w 2019 roku bohaterkami jest dziesięcioletnia dziewczynka i jej matka. Obie są ofiarami przemocy domowej.
Bardziej idzie pani już w stronę reżyserii, aktorstwo zostawiając na drugim planie?
Zdecydowanie nie. Mam nadzieję, że kiedyś dojrzeję do tego, by sobie napisać jakąś ciekawą rolę. Tak więc nie żegnam się z aktorstwem, jestem obecnie związana z dwiema produkcjami serialowymi, gram też w teatrze. I jako aktorka mam nadzieję na kolejne ciekawe propozycje.
To, że jest pani aktorką jako reżyserce pomaga?
Bardzo. Na planie staram się dać aktorowi to, co jako aktorka sama chciałabym dostać. Czyli bardzo konkretne wskazówki plus coś, co uważam za niezbędne podczas pracy aktora nad rolą, czyli inspirację. Książki, zdjęcia, obrazy tworzą pole, na którym zasiać można w sobie to, co potem zakwitnie postacią.
„Victoria” to, mam wrażenie, pod względem tematyki nie jest łatwy w realizacji film. Pani lawiruje na granicy dość delikatnych emocji.
Oczywiście, tematy dotyczące naszej intymności, scen rozbieranych zawsze wymagają ostrożności spojrzenia, dobrego smaku. W naszym filmie takich scen nie ma, jest jedna scena, nazwijmy to, samozadowolenia głównej bohaterki wynikająca z przypadkowego spotkania z wibratorem. Do realizacji takich scen trzeba podchodzić z czułością. Myślę, że taką atmosferę udało się nam na planie stworzyć. Pracowaliśmy w bardzo ograniczonym składzie, za każdym razem, gdy kręciliśmy fragmenty wymagające szczególnej intymności, ograniczaliśmy ekipę do niezbędnego minimum, czasem nawet aktorzy zostawali sam na sam z kamerą, a my czuwaliśmy nad realizacją przed monitorami. Oferowaliśmy im najlepsze, jak na możliwości tak skromnego, niskobudżetowego filmu warunki, może nie idealne, ale sprzyjające.
Karolina Porcari - włosko-polska aktorka filmowa, telewizyjna i teatralna, scenarzystka i reżyserka. Ukończyła Wydział Aktorstwa w PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Absolwentka kursu Studio Prób w Szkole Wajdy.
Napisz komentarz
Komentarze