Dzieło rodzi się w sercu – mówi Jakub Skrzypczyszyn, wrzeszczański artysta, grafik, mentor sztuki metafizycznej. Rzeźba była dla mnie zawsze bardzo ciężką, głównie fizyczną pracą. To właśnie serce i ciężka praca ją ożywia. Pamiętam jak pierwszy raz przeżywam, gdy ostatecznie moja rzeźba stanęła na postumencie i oprawiona w światło – ,,oddychała". Piękno dla artysty jest jak pawi ogon, to nieustanne pragnienie wzbudzenia zachwytu.
Jak olimpijczycy, rzeźbiarze mają również swoje stopnie kariery. Na początku to kolekcje prywatne, potem ogrody, aż wreszcie miejskie zamówienia publiczne. Pomnik z brązu był zawsze największym osiągnięciem rzeźbiarza.
Są też fontanny i całe grupy rzeźb na nich. Miasta kurortowe prześcigają się w przeróżnych „tryskach”, sterowanych spektaklach wodnych. Jako rzeźbiarka to w fontannie widzę szansę na najpełniejszą fuzję twórczą kształtu,światła i wody.
Zawada – lądecki Neptun
Kilka lat temu, kiedy wyrzeźbiłam pomnik Andrzeja Zawady dla Lądka-Zdroju, stała się rzecz niezwykła. Okazało się, że pomnik naszego himalaisty stał się tym dla lądczan, czym jest Neptun w Gdańsku. Dowiedziałam się, że ludzie umawiają się pod Zawadą! Przyjaciele nadsyłali kolejne zdjęcia. Protesty kobiet obwieszały Zawadę girlandami haseł. Dostałam nawet zdjęcie prezydenta Wałęsy pozującego po tym pomnikiem. Wtedy stało się dla mnie jasne, że dzieło sztuki jest formą komunikacji. Kiedy zaczynałam tę pracę, najbardziej pragnęłam po prostu stworzyć piękną rzeźbę. Wiedziałam również, że będzie ona oglądana i krytykowana, skupiłam się na anatomii, formie. Wtedy poczułam, że brakuje mi najważniejszego - idei. Musiałam poznać człowieka którego pomnik rzeźbiłam. Okazało się, że wdowa po legendzie polskiego himalaizmu zimowego, Ania Milewska, warszawska wielka aktorka i ja, mamy słabość do szlachetnych męskich rysów. Dostałam od niej też inne niezwykle cenne wskazówki, jak choćby „długie uda i ten specyficzny uśmiech, gdy w pobliżu pojawiała się piękna kobieta”. Wieczory spędzone w warszawskim domu Zawadów spowodowały, że sama trochę zanurzyłam się w tym szczupłym, pięknym mężczyźnie.
Moment, gdy po odsłonięciu pomnika jeden z mieszkańców powiedział do mnie „wie pani, z każdego centymetra tej rzeźby bije piękno” był dla mnie ukoronowaniem pracy.
Pietrasanta – miasto pomników
Kiedy pierwszy raz przyjechaliśmy do Toskanii, nie mogłam się oprzeć radości, że nareszcie jestem w miejscu, gdzie ludzie kochają sztukę. Byłam niezwykle wzruszona, gdy w Pizie, przy krzywej wieży odkryłam, że na Piazza del Duomo stoi tylko jedna rzeźba: „Ikar” Igora Mitoraja. Są w naszych miastach jego pojedyncze dzieła. W warszawskim Centrum Olimpijskim, w Poznaniu, w Krakowie. Tam ponoć autor musiał pomnik sfinansować sam. A Włosi go kochają. W Pietrasancie, małym toskańskim miasteczku, gdzie rzeźbił Michał Anioł, Mitoraj jest legendą. Budują mu tam muzeum, a miasto pełne jest jego dzieł. Co roku przyjeżdża tu około dwustu rzeźbiarzy z całego świata, by rzeźbić w marmurze. Corocznie na rynku ustawiane są dzieła tych najzdolniejszych. Galerie (jest ich 60!) są otwarte do późnego wieczora. Na każdym rogu rzeźby, żyją razem z ludźmi.
Bywają też projekty szalone, które zapierają dech w piersiach lub po prostu dają wiele radości. Pamiętam jak w Pietrasancie w centrum, na olbrzymim bloku białego śnieżnego marmuru pojawił się „blue banana”! Zaskakująco niebieski, gigantyczny banan z plastiku, śmiejący się zawadiacko w twarz turystom i ponurym krytykom, kontestatorom. Odrealnienie, zaskoczenie, rozbrojenie poczuciem humoru. To lubię! Sztukę robi się lekko, bo rzeźbą „nie chcemy zabić”.
Wstrząsać, osłupiać, zachwycać
Nie jest trudno, gdy ma się pieniądze i inwestorów, postawić kolejny „grzech nieświadomości”. Wachlarz w Polsce mamy szeroki: od antybohaterów Armii Czerwonej, przez narodową martyrologię, po monumenty papieża. Gdzie podziała się najnormalniejsza i najprostsza potrzeba piękna? Miasto musi mieć przestrzenie, gdzie człowiek może zwolnić, pooddychać, posłuchać ptaków, szumu wody fontann. Pobyć z naturą i pięknem.
Rzeźba jest dziedziną sztuki, powinna więc, tak jak teatr, dawać katharsis: wstrząsać, czasem osłupiać, zachwycać. Przede wszystkim nie być tak bardzo oczywista.
Pamiętam Berlin, gdzie zobaczyłam niezwykłe rozwiązanie: ocalały po wojnie piękny mur, kurtyna budynku, został oprawiony w inny, szklany budynek. W dodatku odbijał się on w innym, szklanym budynku usadowionym ciasno na przeciwko, jakby tylko po to, by zwielokrotniać wrażenie. Całość stała się gigantycznym dziełem sztuki. Zachwyciła mnie lekkość podejścia. A jednocześnie jego totalność.
Dla mnie właśnie taka powinna być rzeźba w przestrzeni: monumentalna, interaktywna, pełna życia i radości oraz obezwładniająco metafizyczna.
Napisz komentarz
Komentarze