Słynny fotograf Marek Karewicz tak przed laty wspominał nocleg podczas pierwszego festiwalu jazzowego: - Lata 50. Miałem w kieszeni 10 złotych. Spędziłem w plażowym koszu numer 406 pod Grand Hotelem pięć wspaniałych nocy! Mieszkałem w koszu, bo nie było mnie stać na nic innego. Ale byłem wśród jazzmanów. To się liczyło!
- Czasem podawał, że był to kosz nr 12... Numery koszy się zmieniały, ale upodobanie do nocowania w plażowym koszu pewnie nie… Poza tym, rzeczywiście mógł mieszkać co noc w innym – śmieje się znawca dziejów Sopotu Wojciech Fułek, autor książki „Może plaża”. W książce rozdział „Towarzysz na plaży" wieńczy fotografia siedzącego właśnie w plażowym koszu, rozebranego do kąpielówek, premiera Józefa Cyrankiewicza, który robi zdjęcie - ponoć pierwszym w Polsce polaroidem – małżonce, słynnej aktorce Ninie Andrycz.
Szpan w koszu
Kosz plażowy to w PRL jeden z elementów szpanowania. - Plażowe szpanowanie to było kilka etapów – tłumaczy Wojciech Fułek. - Jeśli ktoś chciał zaszpanować, najpierw musiał wynająć kabinę w Łazienkach Południowych - zresztą tam toczyło się, pewnie też zakrapiane alkoholem - życie towarzyskie, grywało się w pokera, w derdę. Kosz plażowy to był drugi element szpanowania. Trzeci to własny grajdołek, wykopany, otoczony wałem z piasku. Jak się spełniło te trzy warunki to już można było czuć się komfortowo. Ale kosze plażowe zamawiała zwykle plażowa „arystokracja” - ci, którym mebel ów kojarzył z się z przedwojenną elegancją, dawnym dobrym stylem, bo tym zwykłym plażowiczom wystarczył koc, a nawet byle ręcznik. Dla PRL -owskiego świata wiklinowy kosz plażowy to był powiew przedwojennego świata kurortowego. Ani leżak tak się nie kojarzył, ani parasol, ani koc, ani tym bardziej tak modny dziś parawan. Zresztą kosz plażowy do dziś budzi ten sentyment.
Kosze na kieszeń
Wojciech Fułek pamięta z dzieciństwa, że na noc kosze kładziono na plaży, na płasko. - Nie wiem dlaczego – przyznaje. - Może panom koszowym łatwiej było w ciągu dnia rozeznać się, który już wykupiony, bo te wypożyczone stały, gotowe do użytku. Pięknie prezentują się plażowe kosze w filmie „Kobiela na plaży” z 1963 roku. Jest ich mnóstwo, każdy oznaczony numerem, wszystkie zajęte przez plażowiczów. Kosze plażowe to był wyznacznik gradacji plażowej, która wtedy nie wynikała ani ze szlachetności urodzenia, ani z majętności, bo ani wypożyczenie koszy plażowych, ani korzystanie z plażowych kabin to nie był jakiś szczególny wydatek. Kosze plażowe były na kieszeń każdego plażowicza. Czasem jedna rodzina wypożyczała cztery kosze i łączyła je w zamkniętą, osobną przestrzeń. Tam się jadło, piło. W koszach, jak plotkowano, toczyło się sopockie życie intymne, drugie życie plaży.
Miłość w koszu
W książce Andrzeja Bajtowskiego „Sopot, lato. Vademecum... i nie tylko" z 1974 roku, miłosna historia kończy się w koszu plażowym właśnie…
- Jedną z atrakcji książeczki był komiks Janusza Christy „Niemoralna opowieść z morałem: 2+szwagier" – mówi Wojciech Fułek. - Zresztą kosz plażowy, pomijając jego względy praktyczne, był meblem szalenie romantycznym. Wieczorami plaża pustoszała, ale koszy nikt nie zamykał na kłódkę. Wciąż czekały. Także na zakochane pary, które sadowiły się w środku, by oglądać zachód słońca…
Napisz komentarz
Komentarze