Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Akcja „Ratujmy nasze dzieci”. Cierpimy na chroniczny niedobór piękna

Cierpimy na chroniczny niedobór piękna, niewiarę w to, że coś może się udać – mówi Jadwiga Możdżer, aktorka, lalkarka, reżyserka teatralna, kompozytorka i indonezjolog uprawiająca tradycyjne tańce balijskie, sundajskie i wschodniej Jawy
Teatr uczy patrzenia na człowieka – twierdzi Jadwiga Możdżer (fot. archiwum prywatne) 

Ratujmy nasze dzieci
Związki terapii i teatru sięgają starożytności. W Grecji kapłani boga sztuki lekarskiej wznosili sanktuaria, w których zalecanym elementem kuracji był udział w widowiskach teatralnych…

Bo teatr działa terapeutycznie. Choć jestem zdania, że najlepiej, gdy wszystkimi niepokojącymi, psychicznymi problemami, zwłaszcza młodych ludzi zajmują się specjaliści, psycholodzy i psychotraumatolodzy, to uważam też, że sztuka też ma działanie lecznicze. Choćby dlatego, że wiąże się z pięknem, a piękno zawsze pozytywnie wpływa na człowieka. Starożytni Grecy uzasadniając uzdrowicielską moc sztuki wprowadzili pojęcie katharsis, oczyszczenie. Nagromadzone konflikty nagle – niemal w cudowny sposób - znajdowały rozwiązanie. A w teatrze zbiegają się wszystkie dziedziny sztuki. Stąd określenie: magia teatru. Magia, poniekąd uwarunkowana psychologicznie. O tym jak reżyserzy teatralni dobrze znają funkcjonowanie naszego organizmu świadczą pewne tricki, które wykorzystują podczas tworzenia spektaklu.

Na przykład?

Większość z nas przyzwyczajona jest do pisania od lewej do prawej. Jeśli reżyser wie o konsekwencjach tego mechanizmu, by wprowadzić na scenę niewiele znaczącą postać, która jednak ma zwrócić uwagę, zabłysnąć, nakazuje jej wejść z prawej strony. Zaburzenie percepcyjne przyniesie zamierzony efekt, skupi uwagę widza. Ludzie teatru dobrze wiedzą co w naszym ciele i duszy gra.

Każda wizyta w teatrze działa terapeutycznie?

Można to uogólnić tylko do twórczości, która ma wartości etyczne i wartościowe przesłanie. Najpiękniejsze, nie tylko w teatrze, ale w sztuce w ogóle jest przede wszystkim to, że to przestrzeń bezczasu. Wehikuł, który potrafi przenosić nas w różne sfery życia. To sfera duchowości, tej ważnej baterii naszej psychiki, naszego samopoczucia, często zaniedbywanej. Teatr nam o niej przypomina. Tu, jeśli się zagubiliśmy, możemy ją odnaleźć. Świat duchowy jest niezbędny do życia. Ostatnio, gdy budziłam moją córkę, prosiła, by pozwolić jej jeszcze pospać. Dlaczego? - spytałam. Odparła przez sen: Bo ja teraz ratuję świat…

Pozwoliłaś?

Ryzykowałam, że spóźni się do szkoły, ale czym jest szkoła w porównaniu z misją uratowania świata (śmiech).

Wróćmy na scenę…

Zawsze powtarzam, że na początku było słowo, z tego słowa rodzą się uczucia, które wyrażamy na scenie, z tym widz idzie dalej. Dobrze wypowiedziane na scenie, ważne słowo powoduje, że ludzie zaczynają się nad sobą, nad swoim życiem zastanawiać. Ta percepcja czasu, która przytrafia się nam w przeżyciach mistycznych również zdarza się na scenie. Obserwuję to tworząc teatr z młodymi ludźmi. Ale też prowadząc z nimi inne działania w obrębie sztuki. Ostatnio przygotowywaliśmy wystawę prac ogólnopolskiego konkursu modowego  „Czarne na białym" w galerii Teatru Szekspirowskiego. Tam odczuwa się energię wielkiej włożonej przez młodych artystów pracy: zamysłu, organizacji, wykonania, obowiązku, energii i emocji oraz zwykłej fizycznej pracy, która też może mieć moc terapeutyczną, zresztą – wbrew pozorom – każde działanie artystyczne połączone jest z pracą fizyczną…

Trzeba zamieść scenę…

Zbudować dekoracje, uszyć kostiumy… Praca rąk dla mnie zawsze jest uzdrawiająca, często „wielka sztuka” to tak naprawdę „brudna robota”. Trzeba scalać, kleić, spinać – to jest sceniczna materia, która uczy młodych współdziałania i dialogu. Wyrywa z bezczynności, samotności i nadaje kierunek.

(fot. materiał prasowy) 

O tym jaką energię daje teatr, jakie siły, nadzwyczajną moc wyzwala świadczy fakt, że aktorzy wchodząc na scenę zapominają o dolegliwościach, o tym, że mają gorączkę, jakąś grypę… Scena uzdrawia?

Znam to bardzo dobrze, kiedyś przyszło mi grać spektakl ze zwichniętą ręką. Rozcięłam gips i weszłam na scenę. Grając nie odczuwałam bólu, wrócił po spektaklu. Na scenie odzyskałam głos, który straciłam z racji zapalenia krtani... Na scenie się nie choruje. Jeśli umiera się to dlatego, że tak napisał autor. (śmiech) Scena wyzwala w nas niezwykłą moc, pokłady energii, o których nie mieliśmy pojęcia, sprawia, że niemożliwe staje się realne. Nawet coś, co wydaje się nie do udźwignięcia fizycznie, na scenie, z niezwykłą lekkością jesteśmy w stanie podnieść. Jednak ta eteryczność sztuki wiąże się z wewnętrzną ciężką pracą, której warto się podjąć. Uczestniczenie w spektaklu uczy rozwiązywania wewnętrznych konfliktów. Jeśli, oczywiście, są to bardzo trudne sprawy to – jak zaznaczyłam na wstępie - niezbędny jest terapeuta, ale pewien rodzaj psychicznego odblokowania, odzyskania wiary w siebie, odwagi - to scena może w młodym człowieku wyzwolić. Bo każde sceniczne działanie to triumf nad swymi słabościami, to zwycięstwo nad samym sobą, to detonator siły sprawczej.

Wprowadzasz młodych ludzi w świat teatru. Tworzysz z nimi teatr.

W naszym teatrze są dzieci zdrowe, ale i te, które system zdrowia określa mianem dzieci niepełnosprawnych. Tu takie podziały nie mają znaczenia. Podczas zajęć każdy wybiera swoją rolę do zagrania. Liczy się wyobraźnia… Najlepiej obrazuje to nasza magiczna huśtawka.

Magiczna?

Kawałek deski na sznurkach.

Ktoś powiedziałby, „i co w tym magicznego?” deska się kiwa i tyle.

Ale nie wtedy, gdy staje się trapem naszego teatralnego okrętu. Huśtawkę - łódź obwieszamy kolorowymi tkaninami, i ona za każdym razem inaczej wygląda, raz może być pływającym, raz latającym okrętem. Co rusz wiezie innych pasażerów, są z nami bociany, żaby, nawet ryby. I przeżywamy tam niesamowite historie. Chłopczyk, który ma kłopoty z poruszaniem się, bez problemu uczestniczy w tej naszej podróży dookoła i w głąb świata - w świecie wyobraźni. Dzieci bardzo serio traktują tę wyprawę. Przynoszą plastikowe kompasy i inne sprzęty, które wilkom morskim są niezbędne podczas dalekomorskiej eskapady… A wszystko to dzieje się na zwykłej huśtawce. To wydaje się nieprawdopodobne, ale ma też swoje realne podłoże, otóż podczas bujania się, świetnie wiedzą to mamy kołyszące dziecko, nasz system nerwowy się uspokaja. Jeśli komuś nie służy bujanie, a tak też się zdarza, to podróżujemy palcami na klawiaturze, lub dialogujemy jako dzieci i mikrokompania przytulanek. Ta teatralna podróż ma być bezpieczna, każdy może podróżować po swojemu, dryfuje nasza fantazja, liczą się improwizacje, w których dzieci chętnie uczestniczą, bo one pozwalają na chwilę stać się kimś innym. To stawanie się kimś nowym, pozwala odnaleźć siebie. Odkrywamy nowe wyspy i samych siebie.

Łączysz działania teatralne z powrotem do natury.

Teatr wywodzi się z natury, niejako powiela jej prawa, konstrukcję. Często tłumaczę dzieciom, że - tak jak robią to drzewa - my też na scenie pomagamy sobie współistnieć. Kiedyś, leżąc w szpitalu, miałam piękny widok z okna na drzewa właśnie. Silne, rozłożyste, a pomiędzy nimi jedno słabe, uschnięte. Ale te silne jakby otulały to chore, jakby chciały je ochronić przed światem ludzi. Świat rytuału i teatru bazuje na docenieniu praw natury. Tancerki Wschodu często naśladują powiew wiatru albo falujące łany zbóż. To taniec niezwykle trudny dla ludzi Zachodu, bo za bardzo pędzimy, nie mamy czasu, ani odwagi wsłuchać się w to, co nas otacza. Dziwi nas, że w dziecięcej zabawie trawa i liście są ważniejsze niż plastikowa zabawka. W Indonezji, gdzie uczyłam się teatru i tańca, pewien niezwykły tancerz - nasz nauczyciel Miroto wybudował teatr w dżungli, nad rzeką. Zorganizował tam warsztaty przygotowujące nas do rozumienia jak „być tańczonym” mocą natury. Otóż zabrał nas na wieczorny spacer, podczas którego brodziliśmy na boso w płytkiej rzece u podnóża sceny. Gdy zaczęło się ściemniać poradził, byśmy zaprzestali rozmów, chwycili się za ręce i zaczęli wspinać po zboczach dziko porośniętego wzgórza tuż za sceną. Każdy wspinający się musiał podciągnąć partnera z dołu, a tym którzy byli u góry dać znać, by zaczekali. Ważne stało się, by nikogo po drodze nie zgubić, było kompletnie ciemno. Innym razem polecił, byśmy próbowali dopasować ciało do kształtu mijanych po drodze wielkich kamieni, a następnego dnia poprosił, by poddać się działaniu górskiego strumienia. Na początku trudno mi było uwierzyć w tę uzdrowicielską moc teatru i natury, a jednak nigdy nie czułam się tak spokojna i wyciszona, jak po tych warsztatach. Dopiero po tym „treningu” zaczęliśmy naprawdę tańczyć, partnerując sobie i współgrając niczym nasze ciała i kamienie podczas tamtej wędrówki. Okazało się, że doskonale porozumiewamy się bez słów, bez narzuconej choreografii. Wystarczyły dźwięki gongów. Był w tym dialog. Bo sztuka to nie tylko przyjmowanie dyrektyw reżyserskich, to wymiana. Sztuka rozmowy jest wstępem do rozwiązywania konfliktów, sporów, to otwarcie się na drugiego człowieka.

Teatr to dialog.

Teatr uczy patrzenia na człowieka, to daje szansę – w pewnym sensie - na zmianę nawyków, ukształtowań rytuałami społecznymi. Na scenie nie wyzywamy się, nie popychamy, szukamy rozwiązań, nazywamy emocje, które targają bohaterem sztuki, dzięki czemu odnajdujemy je też w sobie. Otwieramy nasz wewnętrzny świat. Przestajemy się wstydzić, bać. W teatrze dziecko poznaje nowe formy komunikowania się, rozwiązywania problemów. Zachwyca mnie, gdy widzę jak z wycofania się, które często bywa efektem długiego siedzenia przed komputerem, dzieci wchodzą w świat sceny, która zapala do działania, do twórczości, kreatywności, uruchamia wyobraźnię, wyzwala talent, radość. Dziecko grające rolę na scenie teatru czuje się ważne, potrzebne, wie, że skupia uwagę, że jest słuchane. Dla mnie wciąż bardzo istotne w prowadzeniu zespołu teatralnego jest to, czego doświadczałam prowadząc mój zespół Sendratari Damai. Na jednej scenie tańczyły: mistrzyni świata w fitness i dziecko, które miało śruby w biodrach. Każdy dostawał zadanie na miarę swoich możliwości, a były choreografie, gdzie wszyscy musieli zatańczyć razem, synchronicznie. I ten jeden organizm udało się stworzyć, mimo różnic. To, czego uczy młodych scena to też sprawczość - razem budujemy i razem odnosimy sukces.

Na przykład?

Po powrocie z Indonezji wzięłam udział w pewnym przedsięwzięciu integracyjnym. Na scenie dzieci z całego świata. Ich zadaniem scenicznym było porozumieć się, nawiązać kontakt mimo różnych języków, kultury, doświadczeń. Zaproponowałam, by każde z nich uderzaniem w bębny przekazało innym swoje emocje, aby pokazało innym swoje etniczne rytmy. Efekt był taki, że podczas ich wspólnego koncertu, na widowni do tańca poderwało się kilkaset dzieciaków. Taka była ta wewnętrzna energia, którą przekazały ze sceny. Niepotrzebne były smartfony, konsole czy laptopy. Zamiast energii elektrycznej - ich własna energia i entuzjazm. A różne były dzieci w tej grupie, także i te po doświadczeniach wojennych, traumach. Dzięki sztuce, bardzo szybko potrafiły zbudować i wyrazić ten – wydawałoby się umarły - świat radości.

Wyobraźnia to siła?

Dzieci to wiedzą. Nie są im potrzebne realne przedmioty tylko karton, który staje się karetą. Niewielu dorosłych tak potrafi. Jeszcze ze studiów pamiętam wspomnienia o teatrze wielkiego Jana Dormana. Na widowni przedszkolaki. Odsłoniła się kurtynka, pojawił się pan w cylindrze, dzieci usłyszały brzdęk, mignęło w ciemności końskie kopytko i koniec, kurtynka opadła. Przedszkolanki oburzone, że szły taki kawał do teatru, a tu minuta i po spektaklu. Ale dzieci długo jeszcze o niczym innym nie rozmawiały tylko o czarodziejskim koniku, który pojawił się na chwilę. Więc nauczycieli przyprowadziły dzieci do teatru Dormana po raz drugi. I znów… Kurtynka, brzdęk, mignął biały koński ogonek… Gdy coś takiego przeżyło się będąc dzieckiem, pamięta się do końca.

To magia, która pomaga żyć?

My, dorośli zażywamy medialne suplementy informacyjne - wierząc w nie jak w witaminy. Mnożymy recepty na to, jak być szczęśliwym zgodnie ze statystykami i nagłówkami gazet. Tymczasem cierpimy najczęściej na chroniczny niedobór piękna, niewiarę w to, że coś może się udać! A może przyćmiewamy nasze niezbywalne piękno lękiem? By nie zobaczyć własnego piękna nagle i w pełni, by wracać do niego na palcach jak pod magiczną kurtynkę, za którą co jakiś czas słyszymy brzdęk! By z tych odprysków szczęścia nasza pamięć i wyobraźnia utkały subtelną, złotą nić wiodącą przez labirynt życia.

Informacje o wystawie „Czarne na białym”

Wystawa I edycji Ogólnopolskiego Konkursu Modowego - „Czarne na białym” zaprezentowana została w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. Pomysłodawczynią konkursu modowego jest ceniona projektantka mody Magdalena Arłukiewicz. Konkurs zorganizowany był przez pracownię projektowania ubioru Magdaleny Arłukiewicz i pracownię malarską Joanny Wyrostkiewicz w Liceum Sztuk Plastycznych im. Jacka Mydlarskiego w Gdańsku. W konkursie dla uczniów wszystkich szkół podstawowych i średnich ogólnokształcących i artystycznych wzięło udział ponad 100 uczniów - bardzo młodych projektantów. Wyłoniono 40 projektantów, którzy samodzielnie wykonali ubiory. Konkurs był inspirowany twórczością dwóch artystów: Jacka Mydlarskiego i Kazimierza Malewicza. Patronem medialnym była Lidia Przybylska, redaktor naczelna czasopisma „Moda w Polsce”. Kuratorki pokonkursowej wystawy w Teatrze Szekspirowskim: Magdalena Arłukiewicz, Joanna Wyrostkiewicz i Jadwiga Możdżer.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama