Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

„W Gdyni życie już nie ma wartości”. Zaskakujący gdyński, szwedzki film z 1948 roku

- Halo! Jaka przeklęta kraj i taka przeklęta zima. Opuściliśmy Niemcy około godzina szesnasta. Musieliśmy już dawno być w Gdynia - denerwuje się, wyraźnie podpity, przewoźnik, wyglądając z okna wagonu. Na sąsiednim - towarowym czytamy, że ładunek należy do kolei w niemieckim w 1938 roku, a wtedy, gdy osadzona jest akcja, Wrocławiu. To tylko pierwsza scena szwedzkiego, a zarazem gdyńskiego, socjalistycznego i w dodatku nieco antypolskiego, filmu „Obcy port” z 1948 roku. Zrekonstruowane cyfrowo, dzieło wyprodukowane 7 dekad temu, pojawiło się obok piątych i dwunastych serii popularnych seriali, na platformie cyfrowej Netflix.
Ujęcie z filmu "Obcy port" | Źródło: Netflix
Ujęcie z filmu "Obcy port" (fot. Netflix)

Zimowa wycieczka ze znudzoną, szwedzką załogą statku „Castor”, potrafi wciągnąć po same uszy. Już na początku wypada jednak zaznaczyć, że choć akcję umiejscowiono w przedwojennej Gdyni, to faktycznie wszystkie ujęcia kręcono w... Skandynawii, a mroczne plenery zagrały fińskie miasteczka. Zaśnieżone, ciemne, filmowe ulice, zapomnianego przez Boga i ludzi miasta, obok naszych marynarzy, przemierzają niemal wyłącznie głodujący robotnicy, prostytutki, policjanci i agenci. Interesujący przekrój społeczny ośrodka, który tak naprawdę już przed wojną liczył ponad 120 tysięcy dusz.

- Życie ludzkie nie jest wiele warte w Gdyni – stwierdza po niemiecku starsza z pań w izbie, gdzie nielegalne imigrantki zza zachodniej granicy marzną, zamiast przysunąć się bliżej do rozgrzanego piecyka, a polskie napisy, tłumacząc jej słowa, bez porównania dosadniej, obwieszczają: „W Gdyni życie nie ma już wartości.

Socjalistyczne przesłanie zrekonstruowanego cyfrowo, „Främmande Hamn” [dosłownie: „Zagraniczny Port”] jest niezaprzeczalne, choć sączy się powoli, nie od pierwszej nutki wprowadzającej melodii, która początkowo brzmi jak akompaniament wczesnych filmów o Godzilli kręconych zaledwie kilka lat później.

Fabuła, niewątpliwie warta analizy z perspektywy filmoznawczej czy historycznej, oglądana niemal 75 lat od premiery, może momentami budzić uśmiech politowania. Warto jednak pamiętać, że dzieło powstawało, kiedy polscy filmowcy nie zabierali się jeszcze za kręcenie komunizującej „Celulozy” czy socrealistycznego „Niedaleko Warszawy”. Poza tym, ze względu na historyczny dystans i specyficzną „egzotykę”, opowieść z zapomnianego przez Boga i ludzi miasta trudno traktować dziś ze śmiertelną powagą.

Akcja filmu dzieje się w 1938 roku w Gdyni. Jednak miasto znacząco odbiega od jego faktycznego wyglądu z tego okresu. Choć starano się oddać pokryty wzgórzami teren wokół portu, to już sama przestrzeń miasta, przedstawionego jako bardzo brudne, niebezpieczne i biedne, mimo wszystkich problemów z jakimi mierzyła się przedwojenna Gdynia, zdecydowanie różni się od rzeczywistości. Wprawdzie portowe bary były czymś powszechnym, a bezrobocie czy nawet bezdomność niewątpliwie w Gdyni występowały, to jednak skala w jakiej przedstawiono te zjawiska w filmie jest niewspółmiernie duża i przejaskrawiona.

Dawid Gajos / Dział Historyczny Muzeum Miasta Gdyni

(fot. Netflix) 

To knot, ale...

Zanim kropkę nad „i” postawi gromka międzynarodowa pieśń rozlegająca się z cmentarza otaczanego przez sanacyjnych, reakcyjnych podkomendnych marszałka Rydza-Śmigłego, Szwedzi rozrzucają funty i ziemniaki jak niedopałki, a robotnicy portowi, literalnie, mieszkają w śniegu, skacząc na resztki jedzenia.

Jest jeszcze, w pociągu z Breslau, poznański ładunek. Tak, tak – z tego polskiego Poznania, wtedy przecież również w granicach Rzeczpospolitej. Obok miasta z morza i marzeń, leży duży port w ówczesnym Danzig, gdzie Deutsche Bahn nie musiałaby się martwić o swoje „konserwy”, ale nie wiedzieć czemu, na przeładunek wiezie je akurat do Gdyni.

Nasi marynarze nie są zbyt błyskotliwi i napisane na skrzynkach słowa „ostrożnie” oraz „konserwy” opornie sklejają do kupy. Palec kapitana dzieli statek na pół. Czy załoga wybierze antyfaszyzm i proletariacki honor?

Solidarność w Gdyni w 1938 roku? Proszę bardzo! Marznące imigrantki mają metraż by ugościć kilkunastu załogantów ze statku i jeszcze poczęstują herbatką. A przypomnijmy: za filmowym rogiem robotnicy śpią w śniegu i skaczą za kartoflem, a w rzeczywistej Gdyni rosną wówczas budy gdyńskiego Pekinu albo - w niewiele lepszym standardzie – Meksyku.

- Faktycznie były biedadzielnice, choroby weneryczne, gruźlica i wszystkie plagi ówczesnej Europy. Filmowa skala bezrobocia i biedy jest oczywiście mocno przejaskrawiona, ale należy pamiętać, że przedwojenne miasto nie było pozbawione problemów, a gigantyczny wysiłek inżynieryjny i stworzenie - niemal z niczego - w dwie dekady największego portu przeładunkowego na Bałtyku to był proces, w którym uczestniczyły tysiące robotników. Choć byliśmy potentatem w kategorii towarów masowych i sypkich już w 1937 roku, to na ludzi przyjeżdżających za pracą na wybrzeże często czekały trudne warunki życia, przynajmniej na początku ich drogi – przyznaje Arkadiusz Brzęczek.

Pasjonata historii miasta i autora „Sekretów gdyńskich kamienic” bez trudu udaje się namówić na seans, mimo wyraźnego zastrzeżenia, że w „Obcym porcie” żadnej gdyńskiej kamienicy nie uświadczy.

- To knot! - tak twórca czteroczęściowej już serii poświęconej modernistycznym budynkom i ich historii w dwóch słowach recenzuje szwedzką produkcję. Przyznaje jednak, że w filmie starał się szukać „smaczków” i atutów, których obok licznych niedoróbek i przekłamań również nie brak.

- Ładnie oddana atmosfera portowej knajpy, choć tańce bardziej mi przypominały rosyjskie niż polskie. Mieszanka języków, która rzeczywiście mogła się tam pojawić. To był ludzki tygiel. Dosyć pieczołowicie przygotowane polskie szyldy [cytuje napisy odczytane z notatek] – o to zadbano, choć numery telefonów były tu wówczas cztero- nie pięciocyfrowe, jak w jednym z ujęć. Ciekawie dobrana, modernistyczna - choć nie z Gdyni – architektura. W pewnym momencie w tle, z nagrania słychać nawet śpiew Kiepury. To piękny polski akcent, niezależnie od samej wymowy filmu. Wspominany na ekranie eksport węgla do Szwecji, zwłaszcza po strajkach w Wielkiej Brytanii, faktycznie miał miejsce i pozwolił nam się wzbogacić – przyznaje.

(fot. Netflix)

Polski półświatek, szwedzkie cnoty

Arkadiusz Brzęczek o swoich spostrzeżeniach i refleksjach na temat konfrontacji wizerunku autentycznej i filmowej Gdyni mógłby opowiadać godzinami. Na poczekaniu przytacza też statystyki na temat miasta. W 1938 roku Gdynię odwiedziło 6,5 tysiąca statków, a przeładunki w porcie wyniosły 9,5 miliona ton. W 1937 roku żyło tu 4,7 tysiąca Żydów, w 1939 - siedmiuset.

- To z kolei fakty na temat emigracji, ale mówimy o legalnych wyjazdach z własnej woli, bo wbrew temu, co pokazano w filmie, gdzie sytuacja przypomina tę z okresu niemieckiej okupacji, nie było wówczas w mieście żadnych masowych prześladowań Żydów. Wyjdzie na to, że odzywa się we mnie lokalny patriotyzm, ale przed wojną nie byliśmy ukazanym w „Obcym porcie” zadupiem. To był bardzo dynamiczny ośrodek, tętniący życiem i zapewniający wiele, także nocnych, atrakcji. Wybór by tu osadzić akcję z zapyziałej dziury to strzał kulą w płot. Bezrobotni oczywiście byli, ale nie głód, który pchałby ich do żebrania o resztki pod szwedzkie statki – mówi.

Na dokładkę przy tym szwedzkim stole, znawca gdyńskiej historii serwuje jeszcze filmowy cytat: „Kiedy miasto oferuje tak mało, dobrze jest wyruszyć w morze”. - Aż mnie skręciło, kiedy to usłyszałem! - zastrzega. - Gdynia oferowała bardzo wiele, choć była to oferta w jednym miejscu bardzo wysokiej jakości, a w innym - bardzo marnej. Przede wszystkim to jednak po prostu propagandowy knot i bajka o dobrych szwedzkich marynarzach-robotnikach, którzy walczą z faszyzmem. Myślę, że ci przedwojenni marynarze zamiast wspólnie śpiewać Międzynarodówkę, poszliby raczej do Domu Marynarza Szwedzkiego przy ulicy Jana z Kolna 25, dziś mieszczącego Konsulat Kultury. A może nawet pomodlili się w tamtejszej, ewangelickiej kaplicy. Na marginesie, warto wspomnieć, że komunizm, rzeczywiście, jak ukazano w filmie, zwłaszcza w latach trzydziestych, był w II Rzeczpospolitej surowo tępiony. Informacji na ten temat nie brakuje w policyjnych raportach.

(fot. Netflix)

Z badaczem tajemnic gdyńskich kamienic, w wielu względach zgadza się Dawid Gajos z Działu Historycznego Muzeum Miasta Gdyni, którego również nie trzeba długo zachęcać do obejrzenia „Främmande Hamn”.

- Akcja filmu dzieje się w 1938 roku w Gdyni. Jednak miasto znacząco odbiega od jego faktycznego wyglądu z tego okresu – wskazuje Dawid Gajos. - Choć starano się oddać pokryty wzgórzami teren wokół portu, to już sama przestrzeń miasta, przedstawionego jako bardzo brudne, niebezpieczne i biedne, mimo wszystkich problemów z jakimi mierzyła się przedwojenna Gdynia, zdecydowanie różni się od rzeczywistości. Wprawdzie portowe bary były czymś powszechnym, a bezrobocie czy nawet bezdomność niewątpliwie w Gdyni występowały, to jednak skala w jakiej przedstawiono te zjawiska w filmie jest niewspółmiernie duża i przejaskrawiona. Część aktorów mówi nawet w języku polskim a reżyser starał się oddać w filmie polskie realia w postaci szyldów ulicznych w języku polskim (choć są to wyłącznie szyldy „skupów złomu”, „używanej odzieży” i portowych barów), to pojawiają się w nim błędy, takie jak data „1826” widoczna w filmie na wieży gdyńskiego kościoła, który w rzeczywistości powstał niemal 100 lat później.

Muzealnik przyznaje, że jego wyczulone na historyczne przekłamania oko, wyłapuje nie tylko względnie drobne niedoróbki – jak brak orzełka na czapce przedwojennego funkcjonariusza czy pepesza w dłoni (faktycznie wprowadzona dopiero kilka lat później, do uzbrojenia nie Wojska Polskiego, ale Armii Czerwonej). - Przede wszystkim jednak film skupia się na polskim portowym półświatku nie stroniącym od alkoholu, prostytucji i przemocy. Na ulicy możemy zobaczyć prostytutki, kieszonkowców, pijaków kręcących się bez celu i głodujących robotników, którzy zbierają z ziemi obierki ziemniaków rzucane im przez kucharza szwedzkiego statku. Uwidocznione są także zjawiska antysemityzmu i rasizmu. W kontraście takiego wizerunku Polaków przedstawiono szwedzkich marynarzy, którzy są wzorem wszelkich cnót i chcą sprzeciwić się trwającej w Hiszpanii wojnie. Twórcy filmu, by uzyskać lepszy efekt propagandowy i ukazać wyższość socjaldemokratycznej myśli politycznej, znacząco wyolbrzymili a nawet stworzyli wiele stereotypów i problemów z jakimi miała mierzyć się przedwojenna Gdynia. Należy zwrócić uwagę na to, że film „Obcy port” powstał w konkretnych warunkach politycznych. Tuż po zakończeniu II wojny światowej w rządzącej ówcześnie w Szwecji już od 16 lat Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej doszło do wyraźnej radykalizacji poglądów lewicowych. W 1948 roku, w momencie powstania filmu, którego przekaz jest wyraźnie „prorobotniczy” i „internacjonalistyczny”, sprzeciwiano się wsparciu wojskowemu płynącemu od połowy lat 30. XX z Polski do faszystowskiego reżimu generała Francisco Franco w Hiszpanii, podczas trwającej tam wojny domowej. Nieprzychylność Szwedów wobec Polski jest wyraźnie widoczna w filmie – słyszymy.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama