Kiedy przed premierą „Momo” reżyserka Lena Frankiewicz mówiła mi w rozmowie, że bohaterka tej opowieści jest „słuchaniem i patrzeniem”, a jej działanie wyraża się niejako poprzez niedziałanie, byłam bardzo ciekawa, jak uda się to pokazać na scenie. Udało się.
Co robi czas?
To historia o tym, jak radzimy sobie z czasem. Czas… Jedni potrafią go ujarzmić, innym się wymyka. Czas to pieniądz, są i tacy, co przeliczają ów na pieniądze. Z reguły nic dobrego z tego nie wynika, wszak tylko szczęśliwi czasu nie liczą. W opowieści o Momo przyglądamy się ludziom, co robią z czasem. I co potem czas robi z nimi.
Po prostu jest
Tytułowa bohaterka pojawia się nagle, nie wiadomo skąd, w ruinach miejscowego antycznego amfiteatru, gdzie grupka przyjaciół spędza ze sobą czas. To staruszka czy dziewczynka? Ma lat osiem czy 108? No i to imię… Co właściwie znaczy? Tego nie dowiemy się do końca. I wcale nie będzie to nam do niczego potrzebne.
Momo to typ kumpla, to równiacha, nigdzie się nie spieszy, nikogo nie pogania. Na nikogo nie pokrzykuje, nie poucza. Czy Momo coś robi? Z drugiej strony, czy wciąż trzeba coś robić? Momo pojawia się zawsze we właściwym momencie. Po prostu jest. Jest wtedy, gdy trzeba. To dar.
Okazuje się, że sympatyczna dziewczynka-staruszka potrafi zatrzymać czas, a nawet cofnąć godziny, sprawić, by świat, którym próbują zawładnąć bezwzględni, pozbawieni uczuć Szarzy Panowie doszedł do siebie, wrócił do czasów, gdy liczyła się przyjaźń, bliskość, uważność, czułość i serdeczność, gdzie wszyscy cieszyli się wspólnie spędzonym czasem.
Finał szaleństwa
To, co najwspanialsze w tym przedstawieniu to niebywała, młodzieńcza energia i entuzjazm zespołu Teatru Miniatura. Temperament aktorów udziela się widowni, nie zwalniają tempa nawet na chwilę. Elektroniczny zegar umieszczony obok sceny zdaje się przyspieszać z każdą sceną. A kiedy trzeba, zwolnić. Albo nawet wypaść poza ramy czasu, wypaść z gry.
Wiele tu interesujących postaci, symboli, mnóstwo się dzieje. Szczególnie ciekawe są sceny zbiorowe. Zwłaszcza Szarzy Panowie – świetnie ubrani i perfekcyjnie zgrani. Ale i pełen radości, beztroski, szaleństwa finał do wybornej muzyki Ola Walickiego to majstersztyk. Radość w czystej postaci.
Ma się wrażenie, że w tym spektaklu aktorzy świetnie się bawią, choć wysiłek, jaki musieli włożyć w synchronizację scen, to nie lada wysiłek. Wszyscy zasługują na uznanie. Zwłaszcza jednak duet Magdalena Bednarek (Lalka Bibigirl) i Piotr Srebrowski (Szary Pan), a i w innej scenie świetny jako Policjant.
W pamięci zostanie Kasjopeja Jadwigi Sankowskiej, Beppo Piotra Kłudki czy Gigi Kamila Marka Kowalskiego. To kolejna rola tego młodego aktora, który zadebiutował na scenie Teatru Miniatura w grudniu minionego roku. Niezmienne daje się zapamiętać.
Może owo cudowne „działanie poprzez niedziałanie” nieco zubaża aktorsko postać tytułowej bohaterki (Magdalena Gładysiewicz), choć na pewno trudno jej nie polubić, wzbudza sympatię.
To, co ważne, nie ma tu brawury, ani efekciarstwa, nie ma przekazu wprost, choć w tak energetycznej realizacji przecież mogłoby się to zdarzyć. To, co chwilami przeszkadza to „krzykliwość” niektórych scen, niknie przekaz, gubią się słowa, to typowe podczas realizacji z mikroportami, im głośniej się mówi, tym gorzej słychać. A przecież to, co wypowiedziane najciszej, pamiętamy dłużej. Zostaje.
Dzieci dla dzieci
Świetnie odnajdują się w reżyserskich i choreograficznych pomysłach (Ula Zerek) występujące tu dzieci: Andrzej Bansleben, Pola Karsznia, Konstancja Martin, Gabriela Sztejner, Szymon Wierejko.
Spektakl jest propozycją dla widzów od lat ośmiu. Ciekawe, co w tej realizacji zwróci ich uwagę, co w nich zostanie. Czy będzie to padające ze sceny słowo, przekaz? Czy po wyjściu z teatru też będą chciały, jak Momo, ratować świat? Czy będą chciały być Momo?
Napisz komentarz
Komentarze