Ostatni raz wystawiono „Upiory” w Teatrze Wybrzeże 41 lat temu. Pani była już wtedy na świecie?
Jeszcze nie... O tamtej realizacji słyszałam, ale nie chciałam się sugerować.
„Upiory” dość rzadko goszczą na polskich scenach. Dlaczego?
To mnie dziwi, bo sam Ibsen jest wystawiany dość często. Dlaczego „Upiory” nie są tak popularne, to zastanawiające, zwłaszcza że to tekst bardzo na czasie. Na próbie generalnej mieliśmy pierwszych widzów i wszyscy przyznali, że wymowa dramatu jest szalenie aktualna. Bo przecież mówi o relacjach dorosłych dzieci z rodzicami, a i o relacjach z przodkami. Jak one wpływają na to, jakimi jesteśmy ludźmi, jakie budują nam przeznaczenie, czy możemy wyzwolić się spod jego wpływu. I czy to międzypokoleniowe dziedziczenie traum jest uleczalne.
Dlaczego wybrała pani „Upiory”?
Bardzo lubię Ibsena. Miałam ochotę na realizację „Nory”, ale ten dramat jest już w repertuarze Wybrzeża. Po rozmowie z dyrektorem teatru zdecydowałam się na „Upiory” nie tylko ze względu na ich ponadczasowość, ale też dlatego, że są one dla mnie, prywatnie bardzo interesujące. Uważam, że w teatrze warto dotykać tekstów, które są w jakiś sposób realizatorom bliskie, wtedy zaangażowanie w pracę jest większe.
Co zmieniła pani w tekście Ibsena?
Wprowadziłam sporo skrótów, by ograniczyć czas trwania spektaklu do niezbędnego minimum, by nie rozgrywać wątków, które są dla mnie poboczne. Dopisałam też kilka kwestii, dodałam nowe słowa, które uwspółcześniły tak świat tej opowieści, jak i język. Bo język sprzed stu lat bywa dla współczesnych archaiczny, brzmi śmiesznie.
Na przykład?
To może nawet nie tyle słowa, co sformułowania jak „moja dobra dziewczyno”, „niechże pan siada, drogi pastorze” i tym podobne.
Co trzeba było uaktualnić w wymowie tekstu?
Ibsen zapisał problem dziedziczenia traum w konkretnych zdarzeniach, na przykład w informacji o dziedziczeniu tajemniczej choroby, prawdopodobnie chodzi o syfilis. Ale to są interpretacje. Oswald dziedziczy chorobę po ojcu, ale o tym nie wie, matka chroni tegoż ojca dobre imię, by syn miał w świadomości jak najlepszy jego wzorzec. Potraktowałam ten wątek metaforycznie, skupiłam się nad pytaniem, co ów ojciec zostawił Oswaldowi takiego w „spadku”, że on w ogóle nie może z tym żyć. Prawda o ojcu podświadomie wpływa na jego relacje, z których budowaniem ma problem.
Teatralny seans psychoterapeutyczny?
Tak bym tego nie określiła, chociaż wielokrotnie rozmawialiśmy o tym, że „Upiory” aktualne są choćby dlatego, że współcześnie wiele osób chcąc poznać mechanizmy swoich zachowań zgłasza się do psychoterapeuty. Tak więc nasz spektakl nie jest seansem psychoterapii, ale z analizy pragnienia zmierzenia się z tym, co dostaliśmy złego po przodkach czerpaliśmy. Ich działania, nawet jeśli mieli dobre intencje, sprawiają, że życie potomków jest trudne, bolesne i wymaga tytanicznej pracy nad sobą.
Na scenie będzie akwarium…
To nasze centrum świata. Pływają w nim żyjątka, zwierzaczki, robaczki, celowo nie nadaję im nazwy, których u Ibsena nie ma. Ibsenowski przytułek zamieniliśmy na fundację, która zajmuje się opieką i badaniami nad tymi stworkami rodem ze sfery realizmu magicznego. Nadaliśmy im sporo znaczeń.
Pani podczas prób siedzi na podłodze…
By być bliżej aktorów. By podczas pracy nad spektaklem relacje między nami były serdeczne, a nawet demokratyczne. W teatrze wciąż pokutuje wyobrażenie o autorytarnym reżyserze. To do mnie nie pasuje. Zależy mi na współpracy partnerskiej, horyzontalnej. Wtedy rozmowa jest lepsza, jest zaufanie, bliskość, a to sprzyja budowaniu dzieła.
Napisz komentarz
Komentarze