Z jednej strony wąskie uliczki ze zniszczonymi chodnikami, odrapane ściany, spadające dachówki, zabite dyktą okna. Między nimi - misterne fasady reprezentacyjnych kamienic, starannie odrestaurowane drzwi, okna, balkony, nastrojowe latarnie. - Chodzisz po tych ulicach od lat, wydaje się, ze znasz na pamięć każdy szczegół, a nagle podnosisz głowę i zauważasz coś, co było tu zawsze, ale nigdy wcześniej nie rzuciło ci się w oczy – mówi Elżbieta Woroniecka. - I na nowo się zachwycasz.
Elżbieta Woroniecka mieszka na gdańskim Dolnym Mieście od urodzenia, od zawsze w tym samym mieszkaniu na ulicy Toruńskiej. Tutaj chodziła do przedszkola, szkoły, tutaj – także od urodzenia – mieszka jej mąż.
Lubi swoją dzielnicę, nigdy nie chciała się stąd wyprowadzić, ale wcześniej nie przyszło jej do głowy, że cała zanurzy się w przeszłość uliczek, domów i ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali. Tymczasem od kilkunastu lat, razem z kilkunastoma innymi osobami, zbiera historie, zdjęcia i opowieści swoich sąsiadów i innych mieszkańców dzielnic – i opowiada.
Zaczęło się od wody
Dolne Miasto przez dziesięciolecia nie kojarzyło się dobrze – oddzielona od śródmieścia Gdańska ruchliwą drogą zaniedbana dzielnica. A i teraz można usłyszeć, że lepiej nie zapuszczać się po zmroku w tamtejsze uliczki, choć od kilku lat na portalach turystycznych pojawiają się jako rekomendacje miejsc, które warto odwiedzić – dla klimatu, miejskiego folkloru, hipsterskiej mody.
Jednak dopóki ok. 15 lat temu nie rozpoczęto tam rewitalizacji, Dolne Miasto to były tylko przedwojenne niszczejące kamienice, zajezdnia tramwajowa i szpital.
Potem, wraz z nowymi fasadami, latarniami, spacerowymi trasami, znaleźli się ludzie, którzy - jak mówią – Dolne Miasto mają we krwi. Tacy, jak Elżbieta Woroniecka czy Jacek Górski. Równolegle do właściwej rewitalizacji - czyli remontom kamienic, ulic, sąsiednich bastionów, toczyła się tzw. rewitalizacja miękka, która miała pomóc w stworzeniu wspólnoty.
- Zobaczyłem ogłoszenie o spotkaniu na temat wody – mówi Jacek Górski. - Myślałem, że chodzi o jakiś remont wodociągów, poszedłem na wszelki wypadek. Tymczasem było to spotkanie o historii kanałów, otaczających Dolne Miasto. Na tym pierwszym spotkaniu więcej było organizatorów niż zainteresowanych, ale na każde kolejne przychodziło coraz więcej osób. Zaczęliśmy przynosić zdjęcia z rodzinnych albumów, były opowieści nie tylko zapraszanych gości, ale i tych, którzy przychodzili słuchać. Potem zaczęliśmy tworzyć zbiory tych zdjęć i historii, powoli stawaliśmy się przewodnikami o naszych ulicach.
I tak w Dolnym Mieście pojawili się opowiadacze historii.
Nauka snucia opowieści
Nazwa „storyteller” wzięła się z języka angielskiego od „story” (opowieść, historia) oraz „tell” (opowiadać, mówić). Na polski przetłumaczono to jako „opowiadacze historii”. Storytelling revival, czyli światowy ruch odnowy tradycji opowiadania historii stał się popularny również w Polsce, w Gdańsku kilka dzielnic – właśnie Dolne Miasto, ale też Biskupia Górka czy Zaspa - może pochwalić się swoimi lokalnymi przewodnikami, zwanymi opowiadaczami historii.
Punktem wyjścia do opowiadań o Dolnym Mieście stały się sukcesywnie zbierane przez powiększającą się grupę opowiadaczy wspomnienia, zdjęcia, pocztówki, dokumenty czy artykuły, związane z historią dzielnicy. Opowiadacze dołączyli do historyków, specjalistów, znających Gdańsk i jego historię - Marka Barańskiego, który jako pierwszy organizował spotkania, Aleksandra Masłowskiego, Jakuba Szczepańskiego, Anny Perz, Jana Daniluka czy Roberta Hirscha.
Każdy z nas ma własny zasób historii i opowieści i nawet gdy chodzimy tymi samymi trasami, to opowiadamy je nieco inaczej, bo mimo wszystko każdy ma inne wspomnienia
Jacek Górski
Podczas wykładów i spacerów, prowadzonych przez przeszkolonych Lokalnych Przewodników i Przewodniczki poznawali warsztat przewodnickiej pracy, uczyli się, jak ciekawie opowiadać o Dolnym Mieście, w jaki sposób tworzyć najciekawsze dla zwiedzających trasy i po nich oprowadzać. W praktyce uczyli się proporcji między podręcznikową wiedzą historyczną a tą własną, zdobywaną przez lata mieszkania na Łąkowej, Chłodnej czy Toruńskiej.
- Każdy z nas ma własny zasób historii i opowieści i nawet gdy chodzimy tymi samymi trasami, to opowiadamy je nieco inaczej, bo mimo wszystko każdy ma inne wspomnienia – przyznaje Jacek Górski.
Są miejsca, które od razu kojarzy każdy z nich. - Choćby rynek na Chmielnej, fabryka karabinów, śluzy, szpitalne ogrody, każdy ma związane z nimi wspomnienia z dzieciństwa – mówi Elżbieta Woroniecka. - Ale jest też sporo miejsc, które pamiętamy inaczej albo nie pamiętamy w ogóle. Ważnym punktem dzieciństwa mojego męża były kominy w fabryce kotłów, a ja nie mam w pamięci żadnego wspomnienia z nimi związanymi.
Albo budynki przedwojennej Królewskiej Fabryki Karabinów – dla Elżbiety Woronieckiej po prostu jakieś zabudowania, dla Jaka Górskiego były w dzieciństwie znane jako „papierki” i „futerka”, czyli zakłady papiernicze i futrzarskie, z których wyjeżdżały wielkie samochody dostawcze. Przyglądał im się z okien mieszkania na Łąkowej. A dla kogoś innego - miejsce, gdzie czasami chodziło się potańczyć.
Na początku trudno im było uwierzyć, że opowieść, przefiltrowana przez ich wspomnienia, jest dla obcych ludzi równie interesująca, jak pełna dat i obiektywnych faktów historia. Że tak samo chętnie będą słuchać o starannie odrestaurowanej kamienicy, jak i o sąsiadującej z nią zrujnowanej – o rzeźbach na przedprożach czy freskach na suficie sieni, zapamiętanych przez Elżbietę Woroniecką z wizyt u koleżanki w szkolnych czasach. Albo o kryształowym lustrze, które widziała na parterze innej kamienicy, w pomieszczeniach tzw. mleczarni na Toruńskiej. Łatwo je sobie wyobrazić, patrząc przez okno na co prawda zniszczone, ale nadal robiące wrażenie ściany, pokryte biało-niebieskimi holenderskimi kaflami.
Szukanie wspomnień
Na początku, gdy się zorganizowali, posiłkowali się swoimi wspomnieniami i prywatnymi zdjęciami. Potem zaczęli namawiać sąsiadów, chodzili po domach obcych ludzi, prosili o opowieści. Wykorzystują je teraz podczas oprowadzania, ale i w przewodnikach, wydanych przez założone przez nich Stowarzyszenie Opowiadaczy Historii. Subiektywne Przewodniki po Dolnym Mieście są trzy: „Miejsca prawie zapomniane”, „Przyroda nieznana” i „Ludzie stąd”. Na tym o przyrodzie jest zdjęcie chłopaka na rowerze – to wujek Jacka Górskiego . A na głównym zdjęciu w tym o ludziach – trzy dziewczynki, ta najmniejsza, wyglądająca jak chłopiec, to Elżbieta Woroniecka.
W środku – mapy z numerami, odsyłającymi do zdjęć i wspomnień. Pod numerem 3 jest na przykład informacja o nieistniejącej już Blaszance - Fabryce Opakowań Blaszanych na terenie dawnych pruskich warsztatów artyleryjskich. Towarzyszy jej wspomnienie Franciszka Szmaglika: „Jeszcze jak Górski prowadził tą kadrę narodową, to tu w Blaszance wszystkie takie blaszane tablice robili, wszystko to było opisane – kto gra, kiedy gra.Tutaj na miejscu. Wszystko. Co za śliczne tablice były. Miseczki takie wytłaczane, eleganckie z napisami.Tace, wszystko z wizerunkiem Gdańska. To było coś pięknego!”
Pod numerem 4 jest Ułańska. Jest informacja o ulicy, która wraz z całą pierzeją zniknęła z mapy Gdańska podczas budowy trasy W-Z, ale jest też wspomnienie: „...Teraz by pan szukał Ułańskiej. Nie ma, zginęła… Ona ciągnęła się od kanału, od koszar i przecinała Łąkową, i szła prosto do Sadowej, do Blaszanki. I ten dom tam, i po drugiej stronie… Ale zburzyli, nie ma Ułańskiej...”
Każdy z przewodników, opracowanych przez Opowiadaczy Historii, konfrontuje istotne dla dzielnicy miejsca, ludzi, zdarzenia, ze wspomnieniami mieszkańców. W „Ludziach stąd” na mapie pod nr 20 jest np. informacja o prof. Zdzisławie Kieturakisie – jego nazwiskiem nazwano ulicę, przy której stał prowadzony przez niego szpital. Ale np. nr 24 to kamienica, w której mieszkał król Patryk, mediator i reprezentant społeczności romskiej na Dolnym Mieście. Jest i wspomnienie Anny Pyśk: „Tutaj król Cyganów mieszkał. Prezencję miał. Stale był elegancki. Pięknym samochodem jeździł. Garnitury wisiały… To był wielki pan”.
- W tych przewodnikach są oczywiście i nasze wspomnienia, ale przede wszystkim ludzi, którzy chcieli o swoich miejscach opowiedzieć – mówi Jacek Górski. - Na początku byli niechętni, choć przecież znali nas od małego, ale teraz zdarza się, że gdy prowadzimy jakiś spacer, to przysłuchują się i sprawdzają, czy na pewno wszystko opowiadamy, łącznie z ich wspomnieniami.
- Na początku mieszkańcy nie mieli wiary w to, że coś może się zmienić. Sceptycznie podchodzili do przedstawianych przez nas propozycji - mówiła kilka lat temu, w początkowej fazie rewitalizacji Agata Stec, koordynatorka projektów społecznych z Biura Rozwoju Gdańska. - Ale działania inwestycyjne i społeczne z czasem przyniosły rezultaty. Mieszkańcy zaczęli utożsamiać się ze swoją dzielnicą, chętnie biorą udział w różnego rodzaju wydarzeniach. I dopytują o kolejne projekty.
- To oczywiste, gdyby nie rewitalizacja, nas jako opowiadaczy też by nie było – przyznają Elżbieta Woroniecka i Jacek Górski. - Może nie chcieliśmy się stąd wyprowadzać, lubiliśmy miejsce, w którym mieszkamy, ale nie było w nas chęci do jego głębszego poznawania. Znaliśmy ludzi z widzenia, ale nie zajmowaliśmy się nimi.
Tymczasem Elżbieta Woroniecka i Danuta Płuzińska są nie tylko opowiadaczkami, ale także prowadzą Inkubator Sąsiedzki - miejsce, gdzie każdy może przyjść, posiedzieć, pogadać albo poszukać pomocy. Jacek Górski, szperając po portalach aukcyjnych powiększa kolekcję przedmiotów, związanych z historią Gdańska, Pracują nad kolejnymi publikacjami o Dolnym Mieście, właczają się w wydarzenia, organizowane w dzielnicy przez miasto. To ich pomysłem było zasłonięcie okien kamienicy do wyburzenia wielkimi zdjęciami ludzi stąd. Ich pomysłem był film, w którym wystąpili jako przedwojenni mieszkańcy - by zebrać pieniądze na wydanie książki o Dolnym Mieście i Starym Przedmieściu. To ich pomysłem jest galeria w tramwaju - kolejnym symbolu przeszłości dzielnicy. Na pamiątkę dawnej linii tramwajowej, na nieużywanym torze na ul. Wróblej stoi stary czerwony tramwaj linii 8. Co jakiś czas zmieniają się prezentowane tam zdjęcia. Teraz są to portrety przedwojennych mieszkańców Gdańska, zrobione w zakładach fotograficznych najbliżej Dolnego Miasta, czyli na dzisiejszych Łąkowej, Rzeźnickiej Żabi Kruk i Stągiewnej.
- Wyobraźmy sobie, że mogli to być nasi przedwojenni sąsiedzi – pisze na stronie Opowiadaczy Danuta Płuzińska-Siemieniuk. - Być może mieszkamy w miejscach, w których przed około stu laty, mieszkały właśnie te osoby ze zdjęć.
Na stronie internetowej Opowiadaczy jest masa dzielnicowych opowieści i zdjęć, które udostępniali przez lata mieszkańcy. - Jednak teraz patrzymy na nie inaczej – uważa Elżbieta Woroniecka. Gdy leżały w rodzinnych albumach, na pierwszym planie byli fotografowani ludzie. Dzisiaj na pierwszy plan wysuwa się tło - ulice, na których te zdjęcia robiono, domy, sklepy, fabryka. Opowieści o nich stają się tak samo ważne, jak ludzie, którzy się nimi dzielą.
Napisz komentarz
Komentarze