Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Teatr mieszkał w naszym głównym pokoju. Krzyczał do nas poprzez drzwi

W Nadbałtyckim Centrum Kultury wystawa poświęcona twórczości Aliny i Jerzego Afanasjewów. Mieszkali w słynnym domu z wieżyczką Sopocie. Tu teatr mieszał się z życiem
Teatr mieszkał w naszym głównym pokoju. Krzyczał do nas poprzez drzwi
Ryszard Ronczewski, Alina Afanasjew, Jerzy Afanasjew

Autor: MNG

Z życia tworzył bajkę, a Sopot był dlań czarodziejskim miastem. Jerzy Afanasjew, bo o nim mowa - ów samozwańczy, miejski kronikarz - w latach 50. widział Sopot tak: „Uzdrowisko jak dla karcianych królów. Dziwaczna architektura, nie zdziwiłby się Czytelnik, gdyby zobaczył tu na ulicy konia ciągnącego wóz zbiedniałej arystokratki”. Tutaj, uważał, malarze i hipochondrycy łykali kieliszkami nadmorską mgłę, a Cybulskiemu i Kobieli rosły niewidzialne skrzydła: „Zbyszek w jakimś płaszczu bez guzików, opatulony, jedną ręką przytrzymywał poły i latał po ulicy. Taka była moda, aby się gdzieś spieszyć, trzymać się za poły i biegać. Bobek też latał, ale ten to choć nosił barwne kamizelki ukradzione z rekwizytorni…”.

W tym oto czasie, w sopockim domu z wieżyczką Aliny i Jerzego Afanasjewów narodził się teatr – Cyrk Rodziny Afanasjeff. 

„Życie naszej rodziny, jak w średniowiecznej trupie rodzinnej, płynęło poprzez teatr. On mieszkał w głównym naszym pokoju. On krzyczał do nas poprzez drzwi. On nam rozkazywał. Jeśli trzeba było, kłócił się z nami, często kazał nam na siebie zarabiać. On żywił się naszym chlebem. W zamian za to karmił nasze emocje, wyzwalał język, pozwalał nam śpiewać. Wyzwalał malutkie teatry, które tkwią w każdym z nas od urodzenia” – pisał jego twórca w książce „Sezon Kolorowych Chmur”.

Ryszard Ronczewski i Jerzy Afanasjew podczas prób Fot. MNG

Ganc pomada sralis margalis

Dom z wieżyczką na Dzierżyńskiego (dziś 3 Maja) był dla tego teatru natchnieniem. 

„Chudy ten człowiek, który z jednej strony jest moim szwagrem, a z drugiej strony ma chude plecy aktora filmowego, był współtwórcą i współzałożycielem naszego chudego interesu" – pisał Jerzy Afanasjew o Ryszardzie Ronczewskim.

W Cyrku ów „chudy człowiek” stał się Pierrotem - mimem. Do trupy dołączył niebawem Janusz Hajdun, muzyk, który bywał także aktorem, postać uniwersalna. Prędko doszlusował Józef Fukś, góral ze skrzypkami. 

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Beata Buczek-Żarnecka: Marzenie o szczęściu? Nie mam takiego, jestem szczęśliwa

- W pierwszym programie, „Tralabomba”, z 1959 roku, wystąpili Alina, Jurek, Józek, Hajdun i ja – opowiadał mi przed laty Ryszard Ronczewski. - Był to bardzo szybki spektakl, w którym nieustannie trzeba było się przebierać, zmieniać charakteryzację, wykonywać tysiące różnych rzeczy. Alinka na scenie śpiewa, ja zdzieram jedną maskę, po chwili mażę drugą, ubieram jeden kostium, a po chwili inny, to wybiegam na scenę, to znów z niej zbiegam, a już Jurek się pojawia, a potem Fukś, no i Hajdun, co grał na pianinie, gwizdał i inne rzeczy, które trudno wyrazić słowami, wyczyniał – sama pani widzi, to nie jest do opowiedzenia... Cyrk był teatrem literackim. Jurek wchodził na scenę i tak zaczynał spektakl: „Tutto perdutto golas studento antre arena circa tralabomba oglondare tresura et granda klapa di familia artistica. Nostra casa z cretesem e fnita. Ale ganc pomada sralis margalis ii werendis duptis…”. To był czas, gdy nasze marzenia, najbardziej skryte dążenia artystyczne zamienialiśmy w cyrk.

Ryszard Ronczewski, Alina Afanasjew, Jerzy Afanasjew Fot. MNG

Krawiectwo żebraków

Kolejne programy były rozwinięciem tego „cyrkowego namiotu”.

„W czasie przygotowań do każdej premiery dom nasz zacny, z wieżą na górze, a stawem pod spodem, przypominał rumowisko. Turecki stragan. Ściślej, krawiectwo żebraków na kilka godzin przed ich manifestacją w Operze Żebraczej. Gdzie się człowiek nie ruszył, napotykał kostiumy, łaszki, łaszęta, z których dzielne nożyce Aliny i jej matki, opętanej jak my manią teatru, cięły stroje. Potem w pokojach, na korytarzu i strychu, w pracowni malarskiej Aliny wykonywano barwniki i farbowano te stroje jak jaja wielkanocne” – pisał dyrektor tego Cyrku.

- Mama szyła nam kostiumy, ale i grała na fortepianie stare romanse. Wciąż coś się przygotowywało. Cudowny okres artystycznej beztroski. Czułem się tak, jakbym siedział w dzieży ciasta, drożdże mnie rozpychały, a ja rosłem i rosłem – wspominał Ryszard Ronczewski.

„Wieczorami, gdy w firankach muślinu tańczył swoje wschodnie tańce, słychać było uroczy grzechot jego kości, skrzypienie kręgosłupa, a żarówka wiszącej w pokoju lampy prześwitywała przez jego ciało jak przez cudowny japoński abażur z pergaminu" - pisał o wyczynach szwagra Afanasjew.

Teatr wzruszająco mieszał tu się z życiem. 

„Gdy Ryszardowi urodził się syn, zasygnalizowaliśmy to w teatrze, a jego sceniczna partnerka Alina, trzymała odtąd zawiniątko z lalką. I od tej pory rodzina Arlekina pomnożyła się o nowa postać, kukiełkę, bo przecież w Cyrku pokazywaliśmy nasze prywatne życie: jego szczęścia i jego rozterki” – czytamy w „Sezonie Kolorowych Chmur”.

Dyrektor w wannie

W tym mieszkaniu, ogromnym i dziwnym, bardzo chętnie przyjmowano gości, przyjaciół sceny. W Zaduszki wystawiano na przykład „żebracze bankiety”, podczas których pani domu podawała kanapki na jesiennych liściach…

Ryszard Ronczewski pamiętał, że ci, którzy wpadali na przyjęcie, by trafić na werandę, gdzie przygotowano poczęstunek, musieli przejść przez łazienkę. Ich oczom ukazywał się dyrektor Cyrku...w wannie, w wieńcu laurowym na szyi, w pianie cały. Witał wszystkich, łaskawie podając rękę do ucałowania. 

Ucztowano na okrągło. Bo i stół był tu teatrem. 

„Nocami po przyjeździe z prób do domu siadywaliśmy przy naszym stole w sędziwej kuchni w historycznym składzie osobowym: Alina, Ryszard, Janusz i ja, a RR (Ryszard Ronczewski – red.) przygotowywał pikantne potrawy z przyprawami zwożonymi z częstych zagranicznych wojaży filmowych. Smak potraw wyrażał stan jego ducha, który błąkał się bądź w zaułkach rozterek, bądź też siedział na tryumfalnym szczycie Olimpu. I tak, późną nocą, próba toczyła się dalej, aż wstawało słońce, a my ciągle byliśmy w cyrku” – pisał Afanasjew.

Do widzenia, błaźnie 

Na ich przedstawienia tłumy waliły drzwiami i oknami. Tumult i szarpanie się o miejsce. Kto nie widział przedstawienia cyrku, w ogóle nie liczył. 

- Kres nastąpił, bo postarzeliśmy się… - wzdychał przed laty Ryszard Ronczewski. - Jurek zaczął studiować reżyserię, ja zostałem reżyserem powstającej w Gdańsku telewizji, i tak powolutku nasz teatr odpływał w dal zapomnienia. W końcu daliśmy ostatni program - „Dobry wieczór, błaźnie”. Nasz cyrk był ucieczką od rzeczywistości. Na finał każdego spektaklu mówiliśmy: Żegnajcie, łódź wasza odpływa na brzegach rzeki czasu! Będziecie spotykali inne spektakle, innych ludzi, przepiękne narodziny albo czyjąś tragiczną śmierć, ale do tych chwil, które tutaj, w tej chwili przeżyliście, już nie ma powrotu, sekunda minęła, to już jest za wami. Oddalacie się, odpływacie w dal czasu, do widzenia, do widzenia, błaźnie".

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama