Gdyby angielscy komicy nie wymyślili tego powiedzenia, nie mam pojęcia, jak wyrażalibyśmy nasze zdumienie faktem, że coś spadło na nas jak grom z jasnego nieba, choć przecież wiadomo było, że już się skrada. Tym razem hiszpańska inkwizycja spadła w postaci nieoczekiwanego głosowania nad lex Czarnek. Jeszcze kilka dni temu opozycja mówiła: „głosowanie będzie po 20 lutego, zdążymy zewrzeć szeregi, przekonać nieprzekonanych, wyjaśnić nierozumiejącym, obronimy szkołę”.
Tymczasem "lex Czarnek" do harmonogramu Sejmu wpadło niespodziewanie i to tuż przed głosowaniem. Dziwi mnie zaskoczenie opozycji nagłością decyzji, ponieważ nie wierzę - bez względu na to, jak długo odwlekane byłoby głosowanie w sprawie oświatowej ustawy - w to, że PiS mógłby je przegrać. Bo przecież nie chodzi o to, by ustawowo określić zasady zdalnej nauki (choć jest w ustawie artykuł temu poświęcony). Ani o to, by minister edukacji pokazał swoją kreatywność i aktywność. Lex Czarnek ma stworzyć nową szkołę, która wypuści w życie nowego obywatela, ukształtowanego przez nauczycieli i dyrektorów, kontrolowanych przez kuratora oświaty. Obywatela, który szybko nauczy się, że nie ma miejsca na własne opinie i samodzielne działanie, że ważne jest zdanie władzy. Zjednoczona Prawica nie ma więc żadnego interesu w tym, by uchwalenie tego prawa opóźniać. A argumenty przeciwników – o tym, że kurator oświaty będzie miał zbyt wielki wypływ na szkołę i będzie ingerował w kompetencje samorządów? Z punktu widzenia zwolenników nowego prawa to przecież jego zaleta!
Opozycji pozostała wiara w sprawczość pierwszej damy, która jako nauczycielka podobno bardzo krytycznie ocenia nowelizację Prawa oświatowego. Nie chcę być złym prorokiem, ale pewnie znów nikt nie będzie się spodziewał hiszpańskiej inkwizycji...
Napisz komentarz
Komentarze