Niepokorna, to mało powiedziane. Joanna Szczodrowska, dziewczyna z kociewskich Pogódek przeciwstawiała się wszelkim stereotypom, nakładającym na początku XX wieku kobiety głównie obowiązki rodzicielsko-domowe. Zaledwie skończyła 18 lat, gdy zadeklarowała, że gotowa jest oddać życie za Ojczyznę.
- Miała silny charakter - mówi Wiesław Szczodrowski, syn Joanny. - Było to skrzyżowanie dobroci ze stanowczością, konsekwencją i odpowiedzialnością.
O Joasi zapewne świat by się nie dowiedział, gdyby w 2002 r. Józef Marchewicz z Koźmina nie natknął się na torfowisku na garnki, wypełnione starymi dokumentami i zdjęciami. Największą sensacją - dla literaturoznawców - były listy pisane przez poetów i krytyków Młodej Polski. Obok nich leżała kartka pocztowa, wysłana na adres "Frontu Linjowego" przez Annę Szczodrowską z Pogódek do córki Joanny z 22 listopada 1920 r.
Dokumenty, dzięki pasjonatom historii Kociewia, trafiły w moje ręce. Spisałam wówczas fragmenty listu: "Moja Joasiu! Dziś twój list dostalim, bo myślelim, że cię Bolszewiki majom, albo Ruskie uśmiercili tak młodą dziewczynę (...) abo gdzie w niewoli jesteś. Ale jak jesteś już żołnierzem, to bądź mężna jak żołnierz (...)."
Kim była Joasia, walcząca mężnie jak żołnierz? W jaki sposób dziewczyna z Pogódek znalazła się na froncie?
Joanna Radziszewska, z domu Szczodrowska zmarła w 1989 r. Jej losy, nadające się na scenariusz filmowy o najnowszej historii Polski, poznaliśmy dzięki opowieści syna, Wiesława.
Córka cieśli i niedoszłej zakonnicy
Anna, z domu Bistram, była osoba głęboko religijną. Trafiła nawet na kilka lat do domu zakonnego we Francji, ale na przeszkodzie stanęła choroba. Po tym, jak zapadła na tyfus, musiała opuścić klasztor i wrócić na Pomorze. Tu poznała Piotra Szczodrowskiego, szanowanego cieślę budowlanego z Pogódek. Pobrali się i na świat przyszły trzy córki: Helena, Inocenta i najmłodsza Joasia. Dziewczynki wychowywano surowo, na co duży wpływ miała matka.
Helena wybrała zawód położnej. Inocenta miała pozostać na gospodarstwie. A co zrobić z Joasią? - Joasi będziemy zajęcia szukać - stwierdziła Anna.
I poszukała. Znajomości w kręgach związanych z kościołem sprawiły, że 16-letnia wówczas dziewczyna znalazła zatrudnienie w orłowskim domu dr. Teofila Zegarskiego, założyciela i dyrektora pierwszego gimnazjum w Gdyni. Ojca późniejszego znanego profesora Witolda Zegarskiego. Niedługo później, zaopatrzona w list polecający od Zegarskich, wyruszyła do Wilna, gdzie miała podjąć kolejną pracę.
W kwietniu 1919 r. rozpoczęła się, dowodzona przez Józefa Piłsudskiego "wyprawa wileńska", pierwsza zbrojna operacja wojny polsko-bolszewickiej. Po zaciętych walkach ulicznych Wilno zostało zdobyte przez oddziały polskie. Jednak następnego roku bolszewicy wrócili.
Powrót mógł oznaczać grabieże, gwałty, mordy. Joanna po latach opowiadała synowi, że modliła się do Matki Boskiej Ostrobramskiej, by ta pomogła jej zdecydować - uciekać do domu, czy zostać w Wilnie? Pracodawcy doradzali ucieczkę, ale Joasia była świadkiem formowania oddziałów ochotniczych. Kolejna modlitwa w Ostrej bramie i decyzja - zaciągnie się do Ochotniczej Legii Kobiet, pierwszej kobiecej jednostki liniowej w polskiej historii.
Napisała do rodziców: "Mamo, Tato, moje siostry! Bądźcie dumni - jestem... legionistką! Jak trzeba będzie, to pójdę walczyć i nie mam strachu. Módlcie się za mnie w naszym pięknym pogódzkim kościele, a ja modlę się za was przed obliczem Matki Boskiej Ostrobramskiej, skąd dostałam wielką siłę i odwagę."
Ty, Pomorzanka, nie boisz się?
Jej dowódczynią była słynna Wanda Gertz, córka powstańca styczniowego, która w 1916 r. obcięła włosy i jako Kazimierz Żuchowicz wstąpiła do I Brygady Legionów Polskich. To ona pytała Joasię, skąd pochodzi, a gdy usłyszała, że z Pogódek koło Starogardu Gdańskiego, zagadnęła: - Ty, Pomorzanka, nie boisz się? Przyjdzie walczyć! Sanitariuszka?
Joanna zaprzeczyła, odpowiadając, że woli walczyć z bronią. - Nie żal ci tych 19 lat? Jutro możesz się jeszcze wycofać. Pojutrze już nie! - przestrzegła Gertz.
Dziewczyna z Pogódek nie wycofała się -postanowiła pełnić służbę liniową. I choć przyjęła pseudonim "Janka", nazywana była przez dowódczynię "Pomorzanką".
Ile było takich Pomorzanek w Legii? W dostępnych źródłach historycznych nie znalazłam żadnych informacji o walczących w OLK mieszkankach Pomorza.
Z dokumentów wynika, że Joanna Szczodrowska służbę w Ochotniczej Legii Kobiet pełniła do 29 listopada 1921 roku. Brała m.in. udział w Bitwie Warszawskiej, decydującej o losach wojny z bolszewikami. Zaświadczenie, że uczestniczyła w obronie Warszawy podpisała ówczesna ppor. Wanda Gertz.
Po wielu latach syn spytał Joannę, czy walcząc w Ochotniczej Legii Kobiet kogoś zabiła. Przez chwilę milczała, patrząc na Wiesława. A potem odparła: - Wszystko ci powiem, ale tego się ode mnie nie dowiesz.
Ochotniczą Legię Kobiet rozwiązano w 1922 r. Joanna jednak nie wróciła do Pogódek. Przyjaciele (a może raczej przyjaciółki) z wojska załatwili jej pracę - została strażniczką więzienną w areszcie w Grodzisku Mazowieckim.
- Jedną z więźniarek, której pilnowała, była Rita Gorgonowa, oskarżona w głośnym procesie o zabójstwo podopiecznej Lusi Zarębianki - opowiada Wiesław Szczodrowski. - Proces był poszlakowy, ostatecznie Gorgonową skazano. Mama jednak wspominała, że kobieta ta przysięgała przed nią, że dziewczyny nie skrzywdziła. Jak było naprawdę, nie wiem, ale mama była osobą bardzo sprawiedliwą, która nie wydawała z góry wyroków.
Łączniczka Janka
Do dawnego pseudonimu "Janka" Joanna wróciła podczas okupacji. Była łączniczką Armii Krajowej. W konspiracji przydała się świetna znajomość języka niemieckiego, wyuczonego w szkole w Pogódkach. Przewoziła broń, ulotki.
Wojna przyniosła nie tylko nieszczęścia i śmierć, ale także miłość. Joanna poznała młodszego od siebie Franciszka Brzezińskiego, żołnierza AK, inżyniera rolnictwa.
Niestety, Franciszek został zatrzymany przez Niemców. Trafił najpierw na Pawiak, a potem do zespołu niemieckich obozów koncentracyjnych Mathausen- Gusen. W momencie aresztowania narzeczonego, Joanna była już w ciąży.
Wiesław urodził się w 1943 r. Franciszek dowiedział się jeszcze, że ma syna. Ale z obozu już nie wrócił.
Mathausen został wyzwolony w 1944 r. przez Amerykanów. Po latach Wiesław szukał śladów ojca.Znalazł informację o śmierci osoby o tym samym imieniu i nazwisku, jednak nie zgadzała się data urodzenia. Ostatecznie Franciszek Brzeziński został uznany za zaginionego.
Po Powstaniu Warszawskim Joasia z małym synkiem wróciła do Pogódek.
Tajemnica
Udział w wojnie polsko-bolszewickiej, praca strażniczki więziennej, konspiracyjna walka w Armii Krajowej - to wszystko nie było dobrze widziane przez nową władzę. Nachodzona przez funkcjonariuszy Joanna długo nie zagrzała miejsca w rodzinnej wsi..
- Mama stała się wiecznym uciekinierem - wspomina Wiesław. - Przeprowadzaliśmy się z Pogódek do Gdańska, z Gdańska do Będomina, byliśmy również krótko w Skarszewach. Wiadomo, jak wyszukiwano takie osoby w latach 50. XX wieku, więc mama starała się unikać namierzenia przez władzę.
Dziecku niewiele mówiła o wcześniejszych losach. Najcenniejsze pamiątki - świadectwo służby, legitymację frontową i zdjęcia pierwszych w historii Polski dziewcząt, walczących na froncie w Ochotniczej Legii Kobiet ukrywała w inkrustowanej kasetce, do której nikt nie miał dostępu.
Była ostrożna, ale i odważna. Wiesław pamięta, jak mama uratowała mu życie, gdy jako kilkulatek wypłynął łódką z dziurawym dnem na środek jeziora w Pogódkach. Łódka wpadła w wir, nabierała wody, ale ludzie stali na brzegu i bali się ruszyć.
CZYTAJ TEŻ: Gdy do granic Europy puka destabilizacja. WOT to dobry kierunek, ale do obrony kraju potrzeba dużo więcej ochotników
- Pewnie bym się utopił, gdyby mama, robiąc zakupy w sklepie, nie usłyszała krzyku znad jeziora - mówi syn Joanny. - Wybiegła, ściągnęła po drodze z jednego z domów bosak strażacki. Najpierw sterowała mnie z brzegu, nakazując, bym nie krzyczał, tylko odpychał się rękami i wychodził z tego wiru. A potem weszła do wody, która sięgała jej do ust i jakimś cudem ściągnęła bosakiem łódkę. Łódź poszła na dno, ale byłem uratowany.
Pracę szefa kuchni dostała w Uniwersytecie Ludowym w Będominie. Jedyną osobą, która wiedziała o przeszłości Joanny był ks. proboszcz Paweł Miotk. Kiedy w Będominie funkcjonariusze UB z Kościerzyny przesłuchiwali kapłana, matka kazała małemu Wiesiowi siedzieć na schodach obecnego muzeum i nasłuchiwać, czy księdza nie biją. Pamięta krzyk ubeków i odpowiedzi księdza: " Jestem Polakiem, jestem Kaszubą, ja nic nie wiem." Wiesław jest przekonany, że gdyby księdza próbowano bić, matka gotowa była gotowa ruszyć z odsieczą. Bez względu na konsekwencje. - Była taka...drapieżna - mówi.
O wojennej przeszłości Joanny usłyszał dopiero będąc w klasie maturalnej. Nie była to przyjemna rozmowa. - Byłem trochę czupurny, a na lekcjach przekłamywano prawdę historyczną - wspomina. - No i postanowiłem mamę przekonać, że za Katyń odpowiadają Niemcy.Wtedy mama wstała zza stołu i pierwszy (i ostatni) raz uderzyła mnie w twarz. Potem powiedziała:" Zapamiętaj sobie głupi gówniarzu, że w Katyniu mordowali Ruscy. A teraz siadaj i słuchaj, co ja w tamtych czasach i jeszcze wcześniej zrobiłam".
Do tej pory pamięta, jak był zszokowany.
Politycy odpuszczali historii i w latach 70. XX wieku, zaproponowano Joannie, by starała się o awans na podporucznika. Pojechała do siedziby ZBOWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację) w Tczewie. Przyjął ją młody człowiek, spytał, co zrobiła dla Polski Ludowej. Żachnęła się. Jakiej Ludowej? Dla Polski! A co ten młody człowiek dla Polski zrobił? Wcisnęła na głowę beret i wyszła.
Nad jeziorem
Joanna po 10 latach oczekiwania na ojca Wiesława przyjęła oświadczyny Franciszka Radziszewskiego, rolnika z Gołębiewka. Znalazła wreszcie bezpieczną przystań. Szanowana, otoczona miłością bliskich przeżyła 87 lat.
Zmarła w 1989 r. I tak, jak urodziła się niedaleko brzegu jeziora w Pogódkach, tak po śmierci została pochowana nad jeziorem, w Godziszewie.
Nigdy nie otrzymała odznaczenia. Ani jednego awansu. Jedynie szkoła w Pogódkach organizuje biegi jej imienia.
Historycy podają, że w Ochotniczej Legii Kobiet walczyło 2530 żołnierek.
Napisz komentarz
Komentarze