Willę "Irmer" przy ul. Wybickiego wybudowano w 1909 roku dla Johana Heinricha Hevelke. W czasie wojny - jak czytamy na stronie dawnysopot.pl - mieszkania w niej zajmowali inżynier Wolfgang Mueller oraz rodzina o nazwisku John.
Samobójstwo 11-osobowej rodziny, a potem... kroki i krzyki
Z miejscem tym wiąże się dramatyczna, choć nie do końca potwierdzona przez historyków opowieść o 11-osobowej niemieckiej rodzinie, zamieszkującej dom podczas wojny.
Kiedy do miasta wkroczyła Armia Radziecka, żołnierze zastać mieli martwych mieszkańców, dorosłych i dzieci, siedzących przy stole. Wszyscy popełnili samobójstwo. Pochowano ich w ogrodzie.
A potem w domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Garnki same skakały na kuchni, schody trzeszczały od kroków, drzwi się zamykały... Ktoś słyszał krzyki.
Po wojnie w dwupiętrowej willi zamieszkała wraz z matką - młoda wówczas, uratowana z Holocaustu Maria Józefina Musidłowska, zwana Inką. Córka malarki i wybitnego architekta, Marcina Weinfelda, który m.in. zaprojektował gmach przedwojennego wieżowca Towarzystwa Ubezpieczeń Prudential.
Długo nikt nie chciał zająć mieszkania na piętrze. Wreszcie zdecydował się na to ojciec Czesława Miłosza oraz jego brat, wuj i dwie ciotki .
Poeta pisze balladę
To od Inki i jej mamy wybitny poeta Miron Białoszewski dowiedział się, że w domu straszy. I pod wrażeniem tych opowieści napisał przejmującą „Poniemiecką balladę sopocką”.
(...)"Garnki na zimnej kuchni
Podskakiwały poufnie.
Zsuwały się same drzwi.
Bez osoby kroki szły(...)
(...) A działy się może od tego,
Że roku 45-go,
Kiedy zwyciężający mieli wejść,
Sędzia Niemiec, pan willi,
Podobno niewinny,
Pani, dzieci, niańka,
Kuzyni, służąca, ogrodnik,
Razem jedenaścioro,
Zebrali się w stołowej Sali
I siedząc, jedząc, połykali
Cyjanek.(..)
Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu
Co ważne, po domu przechadzali się także goście z zaświatów. O duchu Inka Musidłowska opowiedziała mi w swoim gdyńskim mieszkaniu przed sześcioma laty.
Był piękny, słoneczny dzień. 20-letnia wówczas Inka wyszła do ogrodu, by się trochę poopalać. Rozłożyła koc we wgłębieniu, gdzie nic nie rosło, a pod ziemią leżeli Oni. Drzwi do mieszkania zamknęła, w otwartym oknie postawiła telefon. I nagle zobaczyła stojącego w oknie mężczyznę.
Skąd znalazł się w zamkniętym mieszkaniu? Dziewczyna zerwała się z koca, pobiegła naokoło domu do drzwi. Były zamknięte. Wyciągnęła klucze, otworzyła jeden zamek, potem drugi. Wbiegła do pokoju. Mężczyzna nadal stał przy oknie.
CZYTAJ TEŻ: W Gdańsku kręcą remake horroru „Lśnienie” z 1980 roku? Willa w Gdańsku znów zaskakuje!
Szczęśliwie akurat do mieszkania wróciła matka z przyjacielem. Na widok nieznajomego matka zdążyła jeszcze krzyknąć: - Kogo wpuściłaś do domu?
W tej samej chwili mężczyzna... rozpłynął się w powietrzu. Pani Inka jeszcze przez wiele lat przechowywała oryginały listów od Mirona Białoszewskiego i jego wiersze. Potem oddała je do Instytutu Badań Literackich, pozostawiając sobie tylko kserokopie.
I na koniec - ostatnie spisane relacje o duchach pochodzą z przełomu lat 40. i 50. XX wieku. Czy coś niepokojącego wydarzyło się w willi "Irmer" w późniejszych latach? Nie wiadomo. A może zmarli znaleźli wreszcie wieczny spokój?
Napisz komentarz
Komentarze