Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Można żartować ze śmierci? W Polsce jest to trudniejsze niż w „kulturach uśmiechu”

Niektórzy mówią, że humor i umiejętność żartowania wydłużają życie. Z badań wynika, że wcale tak nie jest – nie ma takiej korelacji. Żyje się weselej, natomiast wcale nie dłużej – mówi dr Agnieszka Fanslau, adiunktka w Instytucie Psychologii UG, naukowo zajmująca się humorem.
dr Agnieszka Fanslau
Dr Agnieszka Fanslau, adiunktka w Instytucie Psychologii UG naukowo zajmująca się humorem

Autor: Archiwum prywatne

„I znowu te upały. Lodówki zajęte, w chłodni szef z rodziną, zostaje tylko mumifikacja na świeżym powietrzu” – przeczytałam latem na stronie Zakładu Pogrzebowego A.S. Bytom, projektu publikującego żarty związane ze śmiercią i branżą pogrzebową. Czy coś tak nieuchronnego, bolesnego, jak śmierć może w ogóle być tematem żartów?

Może, tylko to jest bardzo trudne, zwłaszcza jeśli sami jesteśmy w żałobnej, trudnej sytuacji. Nie próbujmy nakłaniać kogoś, kto jest w żałobie, żeby się śmiał. Wszystko zależy od kontekstu.

Niektórzy uwielbiają wręcz czarny humor.

Jest to bardzo dobry typ humoru. Czarnym humorem posługują się ludzie, którzy mają znikome natężenie agresji. Wiadomo, że nie ma takiego tematu, którego nie można by objąć żartem, chociaż w Polsce jest to trudniejsze, niż w tak zwanych kulturach uśmiechu, czyli w krajach anglosaskich – przede wszystkim w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, gdzie oswojono w żartach trudne tematy, ze śmiercią włącznie. U nas śmierć to jest jeszcze ciągle temat tabu.

CZYTAJ TEŻ: Śmierć jest wpisana w życie. Nie traktujmy jej jak wroga

Dlaczego?

Może to zahaczać o obrazę uczuć religijnych, co zresztą wpisane jest do kodeksu karnego. Ponadto jesteśmy też narodem dosyć posępnym, z różnych względów, przede wszystkim historycznych. Kombinacja tego wszystkiego sprawia,  że trudniej nam zaprząc temat śmierci do żartów. Aczkolwiek niektórzy to potrafią. Osobiście bardzo lubię ten rodzaj humoru. 

Jednak granica między śmiesznym dowcipem a poczuciem niesmaku jest w tym temacie bardzo cienka.

Antropolożka kultury Olga Drenda napisała fantastyczną książkę „Słowo Humoru”, w której przypomina, że oprócz tematu istotne jest, czy mamy do czynienia z żartem typu punching up czy punching down. Powinniśmy się raczej skłaniać do żartów punching up, ośmieszających kogoś, kto nam robi krzywdę albo zjawisko, nad którym nie mamy kontroli. Żart nie powinien dotykać ofiar. Nadal niestosowne jest żartowanie np. z Holocaustu, gdyż nie zawsze tragedia plus czas, równa się komedia. Natomiast żarty punching down, czyli satyra na wojnę, ze sprawców nieszczęść i tragedii, są dopuszczalne. Z całego serca zachęcam chociażby do obejrzenia filmu „Śmierć Stalina” czy przeczytania niedawno wydanej w Polsce (bo nie jest to nowa pozycja) książki Arturo Perez Reverte o Napoleonie (Petit Coutafon) „W cieniu orła”. Pojawia się tam śmiech ze śmierci, której opis gdyby nie był śmieszny, byłby przerażający. Z klasyków – pamiętamy „Dyktatora” z pamiętną rolą Chaplina, satyrę na Hitlera.

Czy śmiech ze spraw ostatecznych pozwala uciec przed strachem?

Uważam, że można i należy śmiać się z rzeczy ostatecznych, bo inaczej popadlibyśmy w depresję. Wróciłam niedawno z konferencji poświęconej humorowi werbalnemu i tam na jednym ze slajdów pojawił się cytat: „Możemy używać żartów po to, żeby się śmiać” i obok „Możemy używać żartów, żeby nie płakać”. I to jest odpowiedź na pani pytanie. Musimy śmiać się z rzeczy ostatecznych, bo inaczej się zdezintegrujemy, rozpadniemy, wpadniemy w totalną rozpacz. Śmiech pomaga zaczerpnąć oddechu, pozwala dalej żyć. Jest takie zjawisko, jak „żarty wewnętrzne”, które nie wychodzą poza środowisko zawodowe osób pracujących w dużym stresie. Na przykład w pogotowiu, SORach, zakładzie pogrzebowym. Pozwalają one dalej, mimo stresu, wykonywać swoją pracę. I tam nie pojawia się kwestia, czy wypada śmiać się, czy nie, bo są one dopuszczalne do momentu, kiedy się nie znęcamy nad jakąś ofiarą, czy pamięcią o niej.

Łatwiej żyć tym, którzy umieją żartować?

Na pewno łatwiej, choć to nie znaczy, że żartownisie żyją dłużej. Niektórzy mówią, że humor i umiejętność żartowania wydłużają życie. Z badań wynika, że wcale tak nie jest - nie ma takiej korelacji. Żyje się weselej, natomiast wcale nie dłużej. 

Czy przebieranie się z okazji Halloweenu też jest żartem ze śmierci, czy raczej obcym nam kulturowo obyczajem?

Polacy, którzy sporo podróżują po świecie albo pomieszkują w Stanach i na jakiś czas wracają do Polski, nie widzą problemu, żeby tę tradycję u nas kultywować. Zresztą uroczystość Wszystkich Świętych nie łączy się jedynie z zadumą i ciszą nad grobami bliskich. Pamiętam, że odwiedzając groby z mamą w jej rodzinnym mieście, bardzo lubiłam łączące się z tym spotkania towarzyskie. Był to jeden z niewielu powodów, dzięki któremu można było spotkać znajomych sprzed lat. Można było powspominać zmarłych, ale już bez bólu, z dystansu. Żałoba minęła, rozpacz się skończyła i to praktycznie zawsze były jakieś humorystyczne wspomnienia.

Czym innym są ciepłe wspomnienia o zmarłych przed laty, czym innym śmianie się śmierci w twarz. Czy uważa pani, że przyjdzie czas, że i w Polsce staniemy się bardziej otwarci na tego typu dowcipy?

Powiedziałabym, że jeszcze długo nie. Odpowiadając pośrednio – satyra jest  liberalna.  Ludzie o poglądach konserwatywnych nie są jej entuzjastami.  I choć byłoby niesprawiedliwym twierdzenie, że osoby mocno wierzące w ogóle nie mają poczucia humoru, to na pewno jest im trudniej dowcipkować o śmierci. To temat tabu. W tym sensie wierzący raczej unikają żartów, które dotyczą spraw ostatecznych. W przeciwieństwie do ateistów i liberałów, którzy nie traktują tego tematu jako świętości, która zostaje naruszona przez żart. W tym momencie przypominają mi się słowa Antoniego Słonimskiego z jednego z felietonów z lat siedemdziesiątych: „Dowcip bywa najcelniejszym skrótem myślowym. Anglicy potrafią mówić o sprawach trudnych zabawnie i w sposób prosty.  My zaś posiadamy dar mówienia o sprawach prostych patetycznie i w sposób skomplikowany”. A tu inny jego cytat: „Dowcip wymaga ośmielenia i atmosfery podatnej. Jak samochód wymaga dobrej drogi. Po tak zwanych kocich łbach albo zakutych łbach trudno jest jeździć. Dlatego pewnie ludzie dowcipni krążą u nas tylko po wyasfaltowanych ulicach śródmieścia. U nas śmieją się jedynie Żydzi i inteligencja. Proletariat miejski jest nie bez powodu ponury,  a na wsi w Polsce nikt się w ogóle nie roześmiał od czasu króla Popiela”.

Słonimski pisał tak przed kilkudziesięcioma laty... 

W 1930 roku. I do dziś niewiele się zmieniło. Nadal potrafimy komplikować proste rzeczy i wprowadzać w nie patos. Jesteśmy też narodem, któremu dolega narcyzm zbiorowy. Michał Bilewicz w znakomitej książce „Traumaland”, poświęconej naszej historycznej traumie z punktu widzenia psychologa społecznego, pisze o narodowym syndromie oblężonej twierdzy. Nie dystansujemy się do tego, co nam się przytrafiło. Ludzie z tym syndromem mają poczucie, że skoro nam się działa krzywda (jak w piosence TLove „gdzie Hitler i Stalin zrobili co swoje”), to nie można nas nigdy oskarżać o coś, co mogliśmy zrobić złego innym ludziom. To jest po prostu wykluczone! Wszyscy są przeciwko nam i sami musimy zawczasu jakikolwiek atak odpierać. Niezmiennie rządzi patos, do tego stopnia, że robi się to zabawne. Widać to nawet w nazwach. We Włocławku zamieniono nazwę ulicy Słonecznej na Cmentarną. W wielu miastach (np. we Wrocławiu) pojawia się jako nazwa ulicy – Smętna. Ten nasz patos i nasze narzekanie i umartwianie się przybierają często groteskowe formy. Nie upamiętniamy ludzi, którzy zrobili coś zabawnego, wielkiego, ale tych, którzy np. tragicznie zginęli lub  cierpieli. Ze względu na ich cierpienie, jakbyśmy chcieli jeszcze bardziej poaktywizować lęk przed śmiercią. Swoiste samobiczowanie się. Permanentne wzbudzanie w nas lęku przed śmiercią ma też związek z religią, ale to już wychodzi poza temat humoru. Nasza historia i wiara katolicka w ogóle, nie predestynują do nabierania dystansu i śmiania się z rzeczy ostatecznych. 

Tak czy inaczej, od śmierci nikt z nas nie ucieknie. Pozostaje jeszcze pytanie, czy do czasu, kiedy nadejdzie ten moment, mamy po prostu się smucić na zapas? 

Pytanie retoryczne, a odpowiedź jest jedna - żeby tego nie robić. My jednak tak lubimy się pomartwić.... Kultura narzekania ma się dobrze w Polsce. I tak to chyba zostanie. Młodzi ludzie są jeszcze weseli, ale po 40 roku życia weseli być przestają, rośnie powaga i coraz częściej pojawia się też zły nastrój. 

Kiedy jesteś starszy, coraz bardziej zdajesz sobie sprawę z nieuchronności kresu istnienia.

Wiadomo, że młody człowiek raczej o tej śmierci na co dzień nie rozmyśla, na pewno mniej niż osoba starsza, ale też są różnice indywidualne. Nie jest tak, że każda starsza osoba o tej śmierci zaczyna rozmyślać tylko dlatego, że już ma tyle lat, ile ma. Tak, czy inaczej (znowu Słonimski) – „zanik poczucia humoru jest bardzo niebezpieczny dla życia zbiorowego i dla spokoju świata [...]. Bo wszystko, o co się walczy na świecie, to w końcu nic innego, jak tylko właśnie to prawo do wesołości powszechnej”. I ja się pod tym podpisuję!

Dr Agnieszka Fanslau – adiunktka w Instytucie Psychologii UG, członkini zespołu Language and Humour Lab przy Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Naukowo zajmuje się humorem, w szczególności zaś humorystyczną autoprezentacją, humorem werbalnym (zwłaszcza ironią). Prywatnie – entuzjastka literatury, filmu i  komedii. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
"kultura uśmiechu"??! 30.10.2024 09:26
Czy rozmówca sugeruje że w Polsce nie uśmiech nie jest znany? I to podpierając się naukowym "autorytetem"... Czy musimy śmiać się z tego samego co w innych częściach świata? Żadna z kultur świata nie podchodzi do śmierci z uśmiechem, za to większość z nich wypracowała metody oswojenia się się z nieuchronnością... Za to "uśmiech" jest podstawowym narzędziem tego, co Brytyjczycy nazywają "passive aggressive". Wniosek, wypowiedź pod oczekiwania sponsora i totemy które zbudował.

Reklama
Reklama