Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

W Portugalii, z dala od kulturalnego wulkanu Gdańska, wiódłbym spokojniejsze życie

Marzyły mi się rafy koralowe, do dziś nie widziałem żadnej, a mógłbym przecież… - wyznaje Andrzej Stelmasiewicz , przedsiębiorca, animator kultury, inicjator Oliwskiego Ratusza Kultury
Andrzej Stelmasiewicz
„Ludzie Sztuki. Wystawa dedykowana Andrzejowi Stelmasiewiczowi – mecenasowi i miłośnikowi sztuki oraz przyjacielowi artystów” - jubilat podczas wernisażu

Autor: Paulina Chwiołka

Kończysz 70 lat. Młodość przychodzi z wiekiem? 

Często powtarzam dość kontrowersyjną opinię, że wiek emerycki może być najpiękniejszy w życiu, pod warunkiem, że jest się w miarę zdrowym. Dlaczego najpiękniejszym? Bo emeryt już nic nie musi. A może wiele. Młodzi żyją natomiast pod nieustającą presją, czasu, ambicji, pieniędzy… A emeryt ma swoją emeryturę, choć ta czasem wystarczy na suchy chleb, ale czasem nawet na chleb z masłem...

W twoim przypadku to może nawet z masłem i szynką. 

To prawda, mnie się dobrze powodzi, ale to moje zadowolenie zaczęło się już wtedy, gdy byłem młody. Po pierwsze, zawsze miałem kłopoty z kierownikami, więc postanowiłem sam sobie być kierownikiem. Imałem się różnych zajęć...

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Wystawa na 70. urodziny Andrzeja Stelmasiewicza. Prace 50 artystów

Pracowałeś jako ogrodnik w Detroit. Miałeś gospodarstwo rolne. Byłeś też portierem.

Najpierw jednak asystentem na Uniwersytecie Gdańskim w Zakładzie Fizjologii Zwierząt na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi. Kiedy mój brat wyemigrował do Stanów Zjednoczonych, wróciłem do rodzinnego Lublina, by przejąć opiekę nad babcią i ciocią, które mnie wychowywały. W spółdzielni krawiecko-kuśnierskiej zatrudniłem się jako nocny stróż. Świetna robota! Stróżowałem co drugi dzień, płacili nawet trochę więcej niż asystentowi na uniwersytecie. (śmiech) Poza tym pracowało tam z dwieście dziewczyn… Żyć nie umierać! Jednak nosiło mnie. Szukałem nowych wyzwań. No i zakochałem się. W Pomorzance z Lęborka, pół Kaszubce, tak więc znów, tym razem za miłością, przyjechałem na Wybrzeże. Ale już nie chciałem wracać na uniwersytet. Nie miałem w sobie ambicji, by dostać w dziedzinie biologii Nagrodę Nobla, a bez takich planów, uważam, praca naukowa nie ma sensu. Cel zawsze stawiać sobie trzeba wysoki, nawet jeśli ma się nie udać. Tak więc nie wróciłem na uniwersytet, a zająłem się biznesem. W 1991 roku założyłem firmę, która do tej pory istnieje! Firma mała, jedynie 30 osób, ale daj Boże każdemu...

Na uniwersytecie zajmowałeś się fizjologią mózgu zwierząt. Ta wiedza jakoś się przydaje w biznesie?

(śmiech) Różnica między zwierzętami, mówię tu o kręgowcach, a ludźmi akurat w tej kwestii jest umowna. Święta księga chrześcijan głosi, jakoby to człowiek był Koroną Stworzenia, mam poważne wątpliwości co do tego. Człowiek znowu aż tak się od zwierząt nie różni. Uważam zresztą, że nazwa gatunkowa człowieka jest błędna. Homo sapiens, człowiek myślący? To nieprawda. Właściwa nazwa powinna brzmieć - homo emoticus. Ludźmi kierują dużo bardziej emocje, niż rozum. No, a zwierzęta też mają emocje…

(fot. Paulina Chwiołka)

Zwierzęta - choć w innym kontekście - stały się niejako początkiem twojej działalności w kulturze na Wybrzeżu.

Wrócę jeszcze do dawnych lat… W szkole byłem bardzo dobrym uczniem. Interesowało mnie wszystko, długo zastanawiałem się nad kierunkiem studiów. Rozważałem: biologia czy oceanografia, bo marzyły mi się rafy koralowe. Myślałem też o romanistyce, jestem frankofilem, choć akurat ani w działalności naukowej, ani tym bardziej w biznesie język francuski nigdy mi się nie przydał. Kiedy osiągnąłem pewną stabilizację w firmie, a był to rok 2005, pomyślałem, że powinienem zainicjować jakieś działania społeczne. Zacząłem zastanawiać się, jaka wartość dla wszystkich gdańszczan jest najważniejsza. Wyszło mi, że tylko jedna – herb miasta. To jak dla wierzących słowo boże – nikt z herbem nie dyskutuje. Gdańsk ma herb niezwykły, na tarczy korona i dwa krzyże, czyli kościół i władza. Herb Wielki posiada dodatkowo u bocznic tarczy dwa podtrzymujące ją złote lwy i sentencję, nec temere nec timide. I te moje lwy z projektu „Czas gdańskich lwów”, których rzeźby zacząłem ustawiać w różnych punktach miasta wzięły się właśnie z herbowej idei. One zainicjowały moją działalność społeczną, której celem jest łączenie ludzi przez kulturę.

Najpierw jednak były lwy z piasku.

Wielkie jak wieżowce! Ostatnie przedsięwzięcie artystycznych plenerów na plaży to wydarzenie pod hasłem: „Solidarność ludzi, solidarność narodów”, upamiętniające rok 1980 na Wybrzeżu. Piaskowe rzeźby wielkich gdańszczan: Lecha Wałęsy, Güntera Grassa, Artura Schopenhauera i innych przychodziły oglądać dziesiątki tysięcy ludzi. Każde z tych wydarzeń miało charakter edukacyjny, ale i jednoczący społeczność.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Świat Wojciecha Siudmaka. Jego rysunki były inspiracją dla „Diuny”

To też czas, gdy Andrzej Stelmasiewicz zmienił image.

Nie bardzo racjonalnie potrafię wyjaśnić, dlaczego zacząłem - symbolicznie oczywiście - widzieć tylko dwa kolory, czerwony i czarny. Teraz z nimi tylko się utożsamiam. Ale nie wyróżnia mnie sposób ubierania się, tylko bezwzględna konsekwencja stylu. W każdym aspekcie tylko czerwień i czerń, buty, zegarek, spodnie, czarna koszula, jednak z czerwonymi guzikami.

Co na ten „teatr” twoja żona?

Po 40 latach małżeństwa godzi się na wszystko. (śmiech) Co do innych, nie pytam, czy ten mój styl im się podoba czy nie. Jest to na pewno rodzaj teatru, w jakimś sensie kształtowanie wizerunku, którego celem jest, by się wyróżnić. Niektórzy patrzą na mnie jak na pajaca, przebierańca, ale to nie jest mój problem. Przejmowałbym się, gdybym komuś krzywdę robił, ale skoro krzywdy nikomu nie robię…

Patrząc wstecz, czegoś żałujesz?

Głupi byłby ten, kto uważa, że nie popełnił błędów, że niczego złego nie zrobił, nie zgrzeszył.

Grzeszyłeś?

Jest cała masa pomysłów, które miałem ochotę zrealizować, jednak …

Grzech zaniechania?

Pogodziłem się już, że ich nigdy nie zrealizuję, choćby wspomniana oceanografia, na której studiowanie miałem ochotę. Marzyły mi się wtedy rafy koralowe, do dziś nie widziałem żadnej, a mógłbym przecież… Jednak priorytety mi się zmieniły. Ważniejsze nad rafy stały się działania społecznikowskie. Inne marzenie, szalenie poetyckie zawsze było dla mnie jeżdżenie leśnymi, polnymi duktami na motocyklu. Mógłbym dziś przecież mieć i dziesięć takich maszyn, ale z czasem i to pragnienie uleciało…

(fot. Paulina Chwiołka)

W powszechnej opinii jesteś mecenasem artystów, sam też chciałbyś artystą być?

To pewnie kolejny plan, którego nie zrealizuję. Rzeczywiście, od dwudziestu lat jestem blisko artystów. Staram się ich wspierać, tak dobrym słowem, jak groszem. Uczestniczyć w ich życiu. Sam nie jestem obdarzony jakimiś specjalnymi talentami. Ale też powtarzam, że by dobrze rysować, nie trzeba mieć żadnego talentu, bo rysowanie to matematyka, geometria. Zostać artystą rysownikiem nie każdemu dane, ale rzemieślnikiem może być każdy. Choć jeśli nie ma talentu, musi poświęcić więcej czasu na ćwiczenia. A jak ja mam ćwiczyć, skoro ciągle gdzieś latam. Cierpię na starcze ADHD. (śmiech) A własna twórczość wymaga czasu, a zatem marzy mi się, żeby kupić nieruchomość, najlepiej w Portugalii, która jest dla mnie absolutnie magicznym i mistycznym miejscem. Spędzałbym tam kilka miesięcy w roku, w odosobnieniu, nie daj boże wdając się w jakiś tamtejszy aktywizm lokalny… Ale mógłbym zapraszać naszych wybrzeżowych artystów na plenery, organizować im wystawy.

Artyści tutejsi już pewnie nie mogą się doczekać…

Tylko tej nieruchomości jeszcze nie ma i kto wie, czy w ogóle się na nią zdecyduję. Przed postawieniem tego kroku powstrzymuje mnie też świadomość długiej rozłąki z rodziną, dziećmi, wnukami, jak ja bym tam bez nich wytrzymał?!

Gdańsk zdziwiłby się, gdyby nagle Andrzej Stelmasiewicz zniknął na pół roku z krajobrazu miasta. Jesteś na wszystkich imprezach, masz ponoć najlepsze archiwum fotograficzne życia kulturalnego w mieście.

Mam smykałkę reporterską. Nie fotografuję jakimś wypasionym sprzętem, jedynie smartfonem, ale jeśli publikuję, to zawsze wcześniej te zdjęcia obrabiam, usuwam zbędne elementy, może dlatego wiele osób mówi, że robię dobre zdjęcia. Rzeczywiście, mam ich ogrom. Wielkie, uporządkowane archiwum. Może kiedyś komuś się przyda?

Oprócz nieruchomości w Portugalii, inne plany?

Azyl za granicą miałby być pretekstem odcięcia się od aktywizmu. Żeby jakoś się wyzwolić, żeby zyskać czas dla siebie. W Portugalii, w oddaleniu od gdańskiego środowiska i funkcjonowania na kulturalnym wulkanie Gdańska, wiódłbym inne, spokojniejsze życie. Mógłbym sobie piec ceramiczny zrobić, zapoczątkować i rozwijać własną twórczość. Chciałbym się w tej innej roli sprawdzić.

Ucieczka?

Raczej zmiana trybu życia, funkcjonowanie bardziej dla siebie niż dla innych. Zwykle po przeciwnych biegunach stawiamy egoistów i altruistów. Wydaje mi się, że jestem bliżej tych drugich. Jednak jak głębiej się nad tym podziałem zastanowić, to każdy człowiek dąży do indywidualnego szczęścia. Dla jednego będzie to gromadzenie nieprawdopodobnych bogactw, dla drugiego – jak się tym, co ma podzielić z innymi. Więc - jeśli tak na to patrzeć, to między altruistą a egoistą tak wielkiej różnicy nie ma. Dziwne, co?

Znasz mnóstwo ludzi, z różnych środowisk, czy możesz dziś wskazać jedną osobę, która miała na ciebie znaczący wpływ? Której wiele zawdzięczasz? Była inspiracją?

Ze świata kultury to na pewno Ada Majdzińska, piękny człowiek, znakomita rzeźbiarka. Innym ważnym człowiekiem, który wywarł na mnie przemożny wpływ to facet, z którymi przez lata wiodłem spory. Minęło jednak trochę lat i gadam jak on. (śmiech) To Juliusz Tokarski. W czasach, gdy pracowałem na uczelni, był docentem. Potem został profesorem, szefem zakładu fizjologii zwierząt, gdzie miałem pierwszą robotę. Mawiał, że struktura, forma jest nieważna, jedyne co istotne to funkcja. Buntowałem się, bo jak może istnieć funkcja bez struktury?! Gdy odszedłem z uniwersytetu, jego słowa nie dawały mi spokoju… Po latach zrozumiałem, że struktura jest warunkiem koniecznym funkcji, a jednak funkcja jest absolutnie najważniejsza. Oliwski Ratusz Kultury... Wyremontowałem tę ruinę za ogromne pieniądze. Ale cóż byłaby to za wartość, gdyby nie fakt, że to miejsce skupia tylu ludzi, że tętni tu życie kulturalne, to jest wartość nie do przecenienia! To funkcja, mimo struktury…

Gdańsk jest ważny dla ciebie?

Los, który sprawił, że trafiłem tu, był niezwykle dla mnie łaskawy. Był rok 1978, za chwilę miał nastać przełomowy 1980. Najpierw w hotelu uniwersyteckim, gdzie poznałem przedstawicieli demokratycznej opozycji, potem w tłumie ludzi pod bramą Stoczni Gdańskiej przeszedłem dość dobrą edukację społeczno-historyczną. Myślę, że to właśnie w Gdańsku stałem się obywatelem tego kraju, a nie tylko jego mieszkańcem. Choć czasem, przyznam, śmieję się, gdy ktoś mówi, że Gdańsk to miasto najpiękniejsze na świecie. Takie wyznanie jest poza dyskusją w kontekście: Najpiękniejsze, bo moje…

Jesteś szczęśliwy?

Ludzie pytają: Jak się czujesz? A ja odpowiadam: świetnie, poruszam się o własnych siłach i łudzę się, że logicznie myślę, choć co do tego nigdy pewności nie ma. Nie mogę narzekać. Robię to, co lubię, mam wspaniałą rodzinę, znam mnóstwo pięknych ludzi, i wierzę, że tych dobrej woli jest więcej. Tej wiary nic nie zepsuje. Tak, jestem szczęśliwy. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama