Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Przywracamy pamięć o ludziach, ale również o przedmiotach, które do nich należały

Podczas kwerendy natknąłem się na przedmioty, o których istnieniu nigdy nie słyszałem – mówi Franciszek Skibiński, kurator wystawy „Wspólnoty pracy i wiary. Cechy w miastach Prus Królewskich” w Zielonej Bramie, oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku
Przywracamy pamięć o ludziach, ale również o przedmiotach, które do nich należały

Autor: MNG

Puchar wykonany z rogu żubra, cynowa armatka z jednym kołem, metalowe i drewniane wywieszki w kształcie beczek lub strzał, a także srebrne, cynowe puchary, kubki i skrzynki. „Wspólnoty pracy i wiary. Cechy w miastach Prus Królewskich” wystawa przedmiotów, która opowiada o ludziach. Zacznijmy jednak o zawartych w tytule cechach? Czym były?

Korporacjami, które zrzeszały osoby wykonujące ten sam zawód. Początki cechów w Europie sięgają dojrzałego średniowiecza i mającego wtedy miejsce wielkiego ruchu emancypacji miast. Początkowo działo się to głównie na terenie północnych Włoch, Niderlandów, Nadrenii, gdzie coraz silniejsze ośrodki miejskie zaczynały rzucać wyzwanie feudałom i wybijać się na niezależność, zyskując prawa i przywileje. Powstające wtedy cechy zrzeszające mieszkańców miast okazały się jedną z najtrwalszych organizacji, jakie kiedykolwiek istniały w Europie. Funkcjonały one nieprzerwanie przez kilkaset lat. Gdybyśmy mieli sprowadzić te organizacje do jednego, prostego pojęcia, to najlepszym słowem byłby tu monopol. Głównym celem należących do nich osób było zabezpieczenie własnego interesu ekonomicznego poprzez zapewnienie sobie wyłączności na wykonywanie konkretnego zawodu, a tym samym kontroli nad lokalnym rynkiem. To oczywiście rodziło konflikty, zarówno w obrębie cechów, jak i pomiędzy nimi. Na przykład w Gdańsku, przez długie lata, toczył się spór pomiędzy malarzami i kamieniarzami o to, kto ma prawo malować detal architektoniczny w mieście. Spór dotyczył nawet tego, jakich kolorów farb mogli używać malarze, a jakich kamieniarze.

(fot. MNG)

Dlaczego opowiadając o cechach wystawa skupia się na przedmiotach?

Działalność cechów to obyczaje, kultywowane tradycje. Wiązały się z nimi określone sprzęty. Na wystawie prezentujemy na przykład te, które pochodzą z tzw. gospód cechowych, czyli miejsc, gdzie spotykali się członkowie cechu. Tu jednym z ważniejszych przedmiotów były skrzynki cechowe, w których przechowywano dokumenty, przede wszystkim statuty cechowe i przywileje uzyskiwane od władz miejskich, a czasem nawet od króla. Prezentujemy kilka takich skrzynek z Gdańska, Torunia, Elbląga, Olsztyna. Bez nich cech nie mógł podejmować wiążących decyzji. Z historii znane są kłótnie, a nawet bójki, które toczyły się właśnie o te skrzynki.

Bójki o skrzynki?

Kto miał kontrolę nad skrzynką, ten trzymał w cechu władzę. Dla przykładu, ukończenie nauki odbywało się przy tzw. otwartej skrzynce. Do cechów należały też puchary biesiadne. Najważniejsze z nich to tzw. wilkomy, od niemieckiego słowa willkommen (witamy). Na ich korpusach umieszczano nazwiska członków cechu oraz daty ich przyjęcia do organizacji. Tego rodzaju przedmioty mają nie tylko wartość estetyczną, ale stanowią również ciekawe dokumenty historyczne. Na przykład kulawka mistrza cechu kołodziejów z Torunia...

(fot. MNG)

Czym była kulawka?

To naczynie biesiadne, które uniemożliwiało odstawienie go bez uprzedniego opróżnienia. Kulawka pokazywana na wystawie ma kształt armaty z jednym kołem. Drugie porwał gdzieś wicher historii, przepadło! Innym ciekawym przedmiotem jest model powozu. To część zastawy stołowej gdańskich wytwórców powozów. Takie zastawy były stałym element wyposażenia domów cechowych.

W poszukiwaniu przedmiotów na tę wystawę wraz z zespołem muzealników, historyków, historyków sztuki i konserwatorów zabytków wyruszył pan w długą drogę, odwiedzając muzea, zabytkowe kościoły, a także archiwa i biblioteki.

Wiele eksponatów znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku czy Muzeum Okręgowym w Toruniu, posiadających największe w regionie zbiory zabytków cechowych. Ale równie ciekawe są obiekty w mniejszych ośrodkach, takich jak Chojnice czy Chełmno. Prowadząc kwerendę zauważyłem, że wiele z tych przedmiotów nie jest do końca rozpoznanych. Kiedy weźmiemy sobie do ręki wilkom czy kubek cechowy, możemy odnaleźć na nich wygrawerowane czyjeś nazwiska, daty, ale niestety zwykle niewiele one nam mówią. Naszym zadaniem było przywrócić życie tym przedmiotom. Kim był człowiek, do którego ten przedmiot należał? Wielokrotnie udawało nam się to ustalić, a niekiedy nawet połączyć z konkretną sytuacją. Szczególnie dumny jestem z ustaleń dotyczących toruńskiego cechu rzeźników i przedmiotów związanych z tzw. wyzwoleniem na czeladnika. Chodzi tu o moment, w którym po zakończeniu nauki zawodu młody człowiek stawał się czeladnikiem, a więc pełnoprawnym członkiem cechu. Do tego wydarzenia odnoszą się dwa kufle cynowe opatrzone nazwiskami i datami. Niejednokrotnie były one prezentowane w muzeach, dotąd jednak nie było wiadomo, czyje to są nazwiska. Co to za ludzie, co to za sytuacje? My postanowiliśmy rozwikłać zagadkę. Zajrzeliśmy do księgi cechowej i znaleźliśmy w niej m.in. wpis o wyzwoleniu na czeladnika Christiana Röselera, którego nazwisko znajduje się na jednym z kufli. Zgodnie ze zwyczajem dokonano tego przy otwartej skrzynce. Dzięki uprzejmości Muzeum Okręgowego w Toruniu, tę piękną intarsjowaną skrzynkę również zaprezentujemy na wystawie, tuż obok wspomnianych kufli.

(fot. MNG)

Poznamy też historię pewnego wytwórcy łyżek czy matkę zmarłego murarza, która ofiarowała do cechu konew w zamian za pochówek syna...

Wspomnianą łyżkę będzie można zobaczyć w części wystawy poświęconej nierównościom, a te również istniały w cechach. Problem nierówności widać też na przykładzie znakomitego gdańskiego złotnika Johanna Gottfrieda Schlaubitza, który ze względu na to, że pracował dla elity dawnej Rzeczypospolitej, cieszył się sporymi przywilejami. Mógł na przykład prowadzić warsztat zatrudniający większą, niż zakładano, liczbę czeladników. Nie podobało się to innym członkom cechu, gdyż w ten sposób zyskiwał nad nimi dodatkową przewagę. Na wystawie pokażemy nawet księgę, w której zapisana została skarga na owego złotnika. Nie zabraknie również historii tzw. partaczy, czyli ludzi działających poza cechami, przez co byli narażeni na nieustanne szykany ze strony ich członków. Pokażemy na przykład nocnik wykonany przez niejakiego Nicolasa z Zaroślaka, niezrzeszonego konwisarza, któremu zakazano działalności w mieście. Czasem władze miasta wykazywały się jednak większym zrozumieniem. Tak było w przypadku owego sprzedawcy łyżek, Petera Dralanda, któremu - jak to zapisano w księgach miejskich - ze względu na podeszły wiek zezwolono na handel przed Dworem Artusa, a więc w samym sercu miasta. 

Co udało się ustalić na temat matki zmarłego murarza?

Nie wiemy o niej zbyt wiele. Na prezentowanej na wystawie cynowej konwi znajduje się inskrypcja z informacją, że naczynie zostało przekazane do cechu przez matkę zmarłego czeladnika, która starała się o godny pochówek syna. Istotnym obszarem działalności cechów było także wzajemne wsparcie. Członkowie cechu zobowiązani byli do wspierania kolegów w trudnych chwilach. Jednym z obowiązków był na przykład udział w pogrzebach zmarłych członków organizacji.

Wystawa miała przypomnieć też postać kowala, który w Pruszczu Gdańskim sam dla siebie odkuł żelazny krzyż nagrobny.

Jednak nie pokażemy krzyża w Zielonej Bramie. Jest tak duży, że transport zabytku okazał się niemożliwy. Ale można go obejrzeć w krużganku Muzeum Narodowego na ulicy Toruńskiej w Gdańsku. Byłby to zapewne największy przedmiot naszej ekspozycji. Z kolei wśród najmniejszych jest przepiękna miniaturka wykonana przez Franza Kesslera, malarza i wynalazcę. Kessler działał w Gdańsku, ale nie wstąpił do cechu. To spowodowało gniew należących do cechu malarzy. Zachowanie Kesslera nie spodobało im się do tego stopnia, że grozili mu pobiciem i zniszczeniem majątku. Przestraszony zwrócił się do władz miasta z prośbą o opiekę. Historia ta pokazuje, że cechy były nie tylko wzajemnie wspierającymi się wspólnotami, ale i brutalnymi kartelami, które wymuszały respektowanie własnych interesów.

(fot. MNG)

Wystawa ma wymiar niemal metafizyczny. Zwykłe przedmioty wskrzeszają pamięć ludzi na wieki zapomnianych… To tak, jakbyśmy na chwilę przywrócili ich do życia.

Warto podkreślić, że zazwyczaj nie byli to ludzie należący do elity, o których wiemy najwięcej. Byli to zwykli rzemieślnicy i członkowie ich rodzin, o których w źródłach zachowało się znacznie mniej informacji niż o królach, magnatach i kardynałach. Z drugiej strony, dla mnie jako zabytkoznawcy i muzealnika ważne jest, że nie tylko przywracamy pamięć o tych ludziach, ale również o przedmiotach, które do nich należały. Czuję wręcz osobistą relację z tymi rzeczami. Wiem, że to nie jest przypadkowy dzban, ale naczynie należące do konkretnej osoby, która trzymała je w dłoniach... Podczas kwerendy natknąłem się na przedmioty, o których istnieniu nigdy nie słyszałem, np. na deskę z kołatką w kształcie precla. To fragment drzwi z domu konkretnego piekarza, który działał w połowie XVIII wieku w Chojnicach, zachowany w zbiorach tamtejszego muzeum. Mamy też element pochodzący z innych drzwi. Dzięki pracy dra Bartłomieja Łyczaka z Uniwersytetu Gdańskiego udało się ustalić, że należały do toruńskiego kuśnierza Jacoba Taube, który żył na początku XVII wieku. To skromny fragment, choć zdobiony zręcznie rzeźbionym ornamentem.

Ale jeśli uświadomić sobie, ile razy przekraczał ów pan Taube próg domu naciskając na klamkę...

Z pewnością nie raz! Nasza wystawa to ukłon w stronę muzealników, historyków sztuki i historyków, podziękowanie za ich wiedzę, wnikliwość, ale i wrażliwość, że udało się te okruchy historii pozbierać i połączyć w ludzkie historie.

(fot. MNG)

Oglądając przedmioty na tej wystawie może z czułością spojrzymy na nasze łyżki i klucze w naszych domach? Wiele z nich na pewno też ma swoją historię.

Naszą intencją było zachęcić do większej uważności na przedmiot oraz na samego człowieka. Bo kolekcja muzeum takiego jak nasze składa się z rzeczy stworzonych i używanych przez ludzi, nierzadko przez setki lat, zostawiających na nich przeróżne ślady. Muzeum jest miejscem, w którym dzięki obcowaniu z konkretnym zabytkiem i poznawaniu go, obcujemy także z inną rzeczywistością. To właśnie ta właściwa muzeom szczególna forma zmysłowego kontaktu z realnym przedmiotem skłania do namysłu nad historią i jej relacją z naszą codziennością.

  • Wystawa czynna: 14 września–24 listopada 2024, 
  • wernisaż: 13 września, godz. 18:00
  • Zielona Brama, Długi Targ 24 w Gdańsku

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama