Na początek o pewnym jubileuszu. W styczniu 1957 roku w Teatrze Wybrzeże odbyła się premiera „Sułkowskiego” Żeromskiego. Przedstawienie wystawiono z okazji dziesięciolecia teatru. Zaczęło się pechowo. Maria Chodecka, grająca rolę Księżniczki, dzień przed premierą ciężko zachorowała. Z racji fety jubileuszowej, niemożliwe było przełożyć premierę. Chorą aktorkę zastąpiła Krystyna Wodnicka. Nie zdążyła nauczyć się roli na pamięć, grała więc... z tekstem w ręku, co zdarzało się niezwykle rzadko. Dziś pewnie nazwalibyśmy to czytaniem performatywnym...
W spektaklu tym wystąpiła plejada interesujących aktorów. Choćby Józef Skwierczyński. Z armią Andersa przeszedł szlak bojowy 2. Korpusu przez Środkowy i Bliski Wschód do Włoch, gdzie został ranny. Kulał do końca życia. W „Zbrodni i karze” było to nawet na miejscu, fizyczna ułomność pomogła mu zbudować rolę. Ale w innych spektaklach, gdzie kuleć nie mógł, grał, że po prostu nie kuleje.
A Marian Gamski? Amant. Powłóczyste spojrzenie. Gdy grał Kordiana, licealistki piszczały. Uwielbiał też robić kawały. Ni stąd, ni zowąd wkraczał do teatralnego bufetu... w przebraniu. Na przykład w czepku babuni, mówił: „Och, myślałem, że to kapelusz…”.
Antoni Biliczak. Zaczynał w teatrze jako maszynista, był: elektrykiem, rekwizytorem, inspicjentem i administratorem, konferansjerem i chórzystą, artystą teatru kukiełkowego, a w latach 1955-1979 dyrektorem Teatru Wybrzeże. To on zainicjował odbudowę gmachu przy Targu Węglowym w Gdańsku.
Krystyna Wodnicka. Rudowłosa dama, która paliła jak smok. Bardzo dowcipna. Nieco złośliwa. To ona pierwsza w teatrze zaczęła nosić rozkloszowane sukienki, tzw. bombki. Na pewnej bibce w sopockim Teatrze Kameralnym napisała evergreen „Kasztany”.
Jeszcze Bohdan Wróblewski, aktor wybitny. Wdzięcznie też dubbingował. W dobranocce o Rumcajsie – komicznego Księcia Pana, który pochrapywał po francusku.
Na koniec – Gwidon Trzywdar-Rakowski. Starzy sopocianie mogą pamiętać, jak spacerował z białym pudlem po molo. Grał starców, bo i wyglądał jak starzec, choć ledwie skończył sześćdziesiątkę. Ale o starych mistrzach, którzy schodzili dostojnie ze sceny, innym razem.
Napisz komentarz
Komentarze