Rok 2016. Przedstawiciel środowiska lekarskiego prosi o spotkanie. – To nie jest sprawa na telefon – mówi.
Rozmawiamy bez świadków.
– Spodziewamy się głośnych zatrzymań lekarzy – tłumaczy. – Prosimy, by w takich sprawach dziennikarze nie opierali się tylko na komunikatach prokuratury, ale także zwracali się o komentarz do środowiska medycznego.
To czas, gdy Zbigniew Ziobro jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. Jego rodzina walczy o ukaranie lekarzy, obwinianych o śmierć ojca polityka, Jerzego, zmarłego w 2006 r. Mimo kolejnych uniewinnień niemalże do końca rządów Zjednoczonej Prawicy nękano medyków związanych z tamtą sprawą.
Pozostali mieli dostać rykoszetem.
Wrogie działanie?
– W 2016 r. z inicjatywy Zbigniewa Ziobry weszła w życie nowa ustawa o Prokuraturze, która wprowadziła m.in. specjalne działy do spraw błędów medycznych przy Prokuraturach Regionalnych – mówi dziś dr Roman Budziński, chirurg, były prezes Okręgowej Izby Lekarskiej w Gdańsku. – Intencje ministra, który wiele razy demonstrował swoją obsesyjną chęć ścigania lekarzy, były aż nazbyt czytelne. Obawialiśmy się, jako lekarze, wielkiej nagonki na naszą grupę zawodową.
Dr Dariusz Kutella, obecny prezes OIL w Gdańsku dodaje, że powołanie działów od początku było działaniem wrogim wobec lekarzy.
– System sprawił, że społeczeństwo zaczęło patrzyć na lekarza jak na przestępcę – mówi. – Pacjent oddaje w nasze ręce swoje zdrowie, życie i musi mieć do lekarzy zaufanie. Kiedy system to zepsuje, pojawiają się wszelkiej maści uzdrowiciele, specjaliści od wstrzykiwania wody utlenionej, antyszczepionkowcy. Nie wynika to ze złej woli pacjentów, ale z narracji byłej władzy. Uważam, że prokurator nie powinien zajmować się lekarzem, który pracuje. Prokurator powinien zajmować się lekarzem, popełniającym przestępstwo.
Oburzenie medyków przyniosło skutek. Podczas ostatniego Krajowego Zjazdu Lekarzy minister Izabela Leszczyna obiecała, że „lekarskie” komórki w prokuraturze zostaną zlikwidowane. Ostatecznie w czerwcu br. samodzielny dział w gdańskiej PR zakończył pracę.
Weekendowe ryzyko
Instytut Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego podał, że w minionej dekadzie błędy medyczne mogły być przyczyną od 7 tys. do 23 tys. zgonów rocznie. Do Rzecznika Praw Pacjenta wpływa ok. 100 tys. skarg w roku.
Nie ma szpitala, który byłby wolny od problemu. Tylko przeciw spółce Copernicus, zarządzającej szpitalami im. M. Kopernika i na Zaspie w Gdańsku w 2023 r. złożono pięć pozwów z tytułu tzw. błędów medycznych. Łączna wartość roszczeń sądowych o odszkodowanie lub zadośćuczynienie wyniosła 580 tys. zł. W ub. roku zakończyły się cztery postępowania. Wszystkie powództwa oddalono w całości. Ponadto w dwóch przypadkach sprawy zakończono ugodą, a pieniądze poszkodowanym wypłacono z polisy OC szpitala.
Dr hab. Jacek Potulski, prof. UG, jako adwokat zajmuje się często sprawami, w których odpowiedzialność lekarza rozstrzygana jest na drodze karnej.
– Głównie są to sprawy okołoporodowe, związane ze śmiercią albo uszkodzeniem dziecka – tłumaczy. – Ponadto zdarzenia skutkujące śmiercią dorosłego pacjenta, polegające na niezastosowaniu odpowiedniej profilaktyki przeciwzapalnej. Są też sprawy „z pogranicza”, gdy dochodzi do dokonania w pośpiechu błędnej analizy. W zasadzie wszystkie wydarzyły się w weekendy. Czyli wtedy, gdy w szpitalu jest za mało lekarzy, a ci, którzy dyżurują, są przeładowani obowiązkami.
Sprawy najczęściej kończą się umorzeniami. Jak wszędzie – obowiązuje domniemanie niewinności. Kwoty, przyznawane poszkodowanym też nie są zbyt wysokie. Rzadko zdarza się kwalifikacja z art. 155, czyli nieumyślnego spowodowania śmierci człowieka. A w sprawach związanych ze spowodowaniem zagrożenia śmiercią (art. 160 k.k.) zadośćuczynienie przeważnie sięga 20-30 tys. zł. Jednak wyrok jest podstawą do kierowania pozwów wobec szpitala. I to jest istotne.
Od prawnika, reprezentującego placówkę medyczną, słyszę, że sprawy karne nie toczą się przeciw szpitalowi, tylko konkretnym lekarzom. – Zdarza się, że lekarz się nie pochwali, a my dowiadujemy się w momencie, gdy pacjent idzie do sądu cywilnego z wyrokiem, by wywalczyć odszkodowanie od szpitala – wyjaśnia prawnik.
Temat dla profesjonalisty
– Bywa, że lekarz robi wszystko zgodnie z procedurami, a i tak zdarzają się powikłania – rozkłada ręce dr Kutella. – Może to być gorsze samopoczucie pacjenta lub krwawienie po zabiegu, wynikające z gorszej krzepliwości krwi.
Medycy podkreślają, że rzeczywiste błędy i zaniedbania powinny być rzetelnie wyjaśniane, a winni muszą ponieść konsekwencje. Jednak większość lekarzy, mających kontakt z prokuraturą jest oskarżanych nie z powodu rzeczywistych błędów i zaniedbań, tylko powikłań i niepożądanych zdarzeń medycznych, których ryzyko jest w medycynie nieuniknione.
– Lekarze mają obowiązek minimalizować to ryzyko, jednak nie wszystko zależy od nas – mówi dr Budzinski. – Organizm każdego chorego reaguje na leczenie nieco inaczej, niekiedy w sposób niewłaściwy, a czasem – dramatyczny. Oczywiście jeśli lekarz nie dopełnia zawodowych obowiązków i w wyniku tego chory ponosi szkodę, to narusza on zaufanie do naszego zawodu. Dlatego „czarne owce" powinny ponosić zasłużone konsekwencje zawinionych błędów. Ważne jest jednak, by skargi na lekarzy rozpatrywali dobrze przygotowani profesjonaliści, zarówno po stronie prokuratury jak i biegłych sądowych.
Postawiono więc na edukację. Izba Lekarska od lat działa na rzecz poprawy kompetencji osób analizujących błędy medyczne. Powstał zespół do spraw opiniowania sądowo-lekarskiego. W szkoleniach dla biegłych sądowych biorą udział również prokuratorzy zajmujący się błędami medycznymi. Dzięki temu lepiej rozumieją zawiłe sprawy medyczne, a lekarze – prawny punkt widzenia na rozpatrywane sprawy.
Efekt? Powołanie prokuratorskich zespołów do spraw błędów medycznych nie zwiększyło odsetka ukaranych lekarzy.
– Natomiast rozpatrywanie skarg przebiega coraz sprawniej i jest bardziej profesjonalne – mówi były szef OIL. – Buńczuczne zapewnienia ministra Ziobry, że lekarze będą ścigani i żaden z nich nie może spać spokojnie, nie znalazły zatem potwierdzenia w statystykach.
– W 2023 roku prokuratorzy zakończyli 85 śledztw, z których trzy zakończono aktami oskarżenia – potwierdza Mariusz Marciniak rzecznik Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.
Dziś dr Budziński uważa, że w prokuraturze nadal powinny istnieć wyspecjalizowane grupy do spraw medycznych.
– W 2016 r. intencja ustawodawcy wydawała się czytelna – mówi chirurg. – Jednak złe intencje udało się przekuć na coś lepszego. Prokuratorzy powołani przed laty posiadają dziś dużą wiedzę i doświadczenie na tematy medyczne. Są w stanie prowadzić dochodzenia sprawniej i rzetelniej. Dlatego jestem zmartwiony, że te wyspecjalizowane wydziały rozwiązano.
Zgadza się z tym prof. Jacek Potulski.
– Specjalne działy w prokuraturze, powołane do badania błędów medycznych zostały – moim zdaniem – błędnie zlikwidowane. Funkcje sprawowali w nich fachowcy, znający się także na prawie medycznym – twierdzi prawnik.
– Nawet po nabyciu pewnej wiedzy, prokuratorzy nie dorównują w tym względzie rzecznikowi odpowiedzialności czy sędziemu, którzy są lekarzami i potrafią precyzyjnie zanalizować procedury, w których nastąpił błąd lekarza bądź powikłanie – mówi z kolei dr Kutella.
I co dalej, pacjencie?
Umorzenie sprawy karnej nie oznacza zamknięcia drogi o odszkodowanie lub zadośćuczynienie. Pozostaje proces cywilny. To jednak droga przez mękę.
– Sprawy cywilne trwają w sądach 4-6 lat, albo nawet dłużej – mówi prawnik, reprezentujący szpitale. – Rodziny decydują się na pozew średnio dwa lata od zdarzenia. Kończyłem m.in. sprawę o błąd przy porodzie w II instancji w momencie, gdy dziecko miało już 14 lat.
Procesy wydłuża oczekiwanie na opinie biegłych, przeważnie lekarzy-emerytów.
– Są bardzo zawaleni pracą. Wpływają na to m.in. żenujące stawki – zauważa mec. Potulski.
Biegły sądowy zarabia od 22,90 zł do 32,39 zł za godzinę pracy. Niekiedy mniej niż pani sprzątająca. A zajmują się bardzo skomplikowaną materią, wymagającą wszechstronnej wiedzy.
– Rozpatruję sprawę, która rozpoczęła się w 2008 r. – opowiada jeden z nich. – Dziecko zmarło po podaniu popularnego środka dezenfekującego do jamy ciała po operacji usunięcia wyrostka robaczkowego. Ten sam lekarz operował kolejnych dwóch pacjentów, u których płukanie tymże środkiem spowodowało wysiękowe zapalenie jamy brzusznej, łącznie z wysiękami w płucach, a u jednego z pacjentów w worku osierdziowym.
Okazało się, że środek, będący na rynku od 1999 r., był przeznaczony wyłącznie do leczenia zewnętrznego, ale informację do ulotki, że nie można go stosować do jam ciała dodano dopiero w grudniu 2008 r. Sprawa toczy się do dziś.
Lekarze wskazują też, że o ile spotkanie medycyny z prawem karnym jest w miarę logiczne, to z prawem cywilnym – nieprzewidywalne. Przykład? Pacjent musi wyrazić świadomą zgodę na zabieg. Na gruncie prawa karnego wystarczy, jeśli lekarz przed zabiegiem wyjaśni wszystko pacjentowi, mówiąc o możliwych powikłaniach. W procesach cywilnych bywa, że nawet podpisany przez pacjenta blankiet nie wystarcza. Sąd uznaje, że pacjent nie został skutecznie poinformowany, bo w stresie związanym z badaniem lekarskim nie miał możliwości dostatecznej analizy. Albo nie był w stanie zrozumieć szczegółowego, napisanego językiem medycznym wyjaśnienia.
Na koniec krótko o pieniądzach. Odszkodowanie i zadośćuczynienie zależy od rodzaju szkody i może wynieść od kilku tysięcy do kilku milionów złotych. Media pisały m.in. o pacjentce warszawskiego szpitala, której wszczepiono salmonellę w kręgosłup. Niezdolna do samodzielnego życia kobieta dostała 5 mln zł odszkodowania. Rodzicom dziecka z mózgiem uszkodzonym przy porodzie szpital w Brodnicy zapłacił 2 mln zł.
Nie warto się mścić?
Czy oczekujący na zadośćuczynienie pacjenci są skazani na wieloletnią walkę w sądach? Medycy mówią „nie”. Metodą ma być system no fault, który sprawdził się już w krajach skandynawskich.
– Jest to skupienie całej administracji nad tym, by pomóc pacjentowi – tłumaczy dr Kutella. – Pacjenci podlegają coraz bardziej skomplikowanym procedurom medycznym i jakiś ich odsetek ma powikłania, które nie są spowodowane błędem bądź zaniedbaniem lekarza. Statystycznie nie wszystko wychodzi w 100 proc. Lekarz, prawidłowo wykonujący zawód, nie może być z tego powodu narażony na presję. Czy jest sens, by człowiek, który całe życie poświęcił ratowaniu innych, przestał to robić, bo u jednego pacjenta doszło do powikłań? Każdy taki przypadek powinien oceniać ekspert, nie prokurator.
No fault również oznacza, że jeśli nastąpi powikłanie trzeba znaleźć powód i usunąć przyczynę, czyli zrobić wszystko, by to się nie powtórzyło. Na tym powinien skupiać się lekarz, a nie na obawie, czy pacjent go oskarży, żądając 100 tys., lub 2 mln złotych.
Zlikwidowane właśnie Komisje ds. Orzekania o Zdarzeniach Medycznych były pierwszą, nieudaną próbą wprowadzenia systemu no fault w Polsce. Mecenas Potulski był członkiem takiej komisji w Gdańsku. – W przypadku działania komisji, odpowiedzialność ponosiły podmioty lecznicze – tutaj co do zasady szpitale – mówi. – Komisje miały odciążyć sądy, ale to się nie sprawdziło. Odszkodowania też nie były największe, rzędu kilku tysięcy złotych. W przypadku śmierci pacjenta, oczywiście wyższe.
Skąd wziąć pieniądze na zadośćuczynienia dla pacjentów po wprowadzeniu no fault?
– Można byłoby stworzyć fundusz z Ministerstwem Zdrowia i samorządem terytorialnym - uważa dr Kutella. – Głównym zadośćuczynieniem jest jak najszybsza rehabilitacja oraz usługi naprawcze. Czyli to, co w normalnym świecie należy się pacjentowi. U nas musi wydobyć pieniądze od lekarza, co nie zawsze się udaje lub udaje po latach i środki na leczenie powikłań są przekazane już za późno.
Pozostaje jeszcze najważniejsza kwestia – no fault w sprawach, w których nie mamy do czynienia z zawinionym błędem lub zaniechaniem, oznacza zwyczajne odpuszczenie niezamierzonych win. Czy będzie nas na to stać?
– Sam widziałem, jak lekarz w Polsce udzielał pomocy pacjentowi na ulicy – mówi prezes OIL. – W wielu krajach zachodnich tego bym nie doświadczył. Tam lekarze uciekają przed tego typu wyzwaniami, obawiając się odpowiedzialności. Polscy lekarze mają świadomość, że są po to, by pomagać pacjentom.
Napisz komentarz
Komentarze