To, że zobaczymy w Gdańsku spektakl „Jaś i Małgosia” łódzkiego Teatru Wielkiego – można by rzec – ma swoje uzasadnienie. W Oliwie jest ulica Jasia i Małgosi…
(śmiech) Nie wiedziałam o tym! Na pewno tam zajrzę, zresztą Oliwa jest mi bliska, bo swego czasu robiłam spektakle dla festiwalu Mozartiana. Ale ta ulica to musi być bajkowe miejsce…
Dosłownie i w przenośni. Baśnią operową jest na pewno spektakl „Jaś i Małgosia”, który w sobotę otworzy Baltic Opera Festival. Co to znaczy baśń operowa?
Przede wszystkim libretto zaczerpnięte jest z baśni, co niewątpliwie wpłynęło na formę dzieła, a zatem mamy tu rozbudowane sceny obrazowe, zachowany jest rys dramaturgiczny historii, baśniowa jest również instrumentacja, wreszcie samo ubranie tej opowieści w muzykę. To dzieło przyjemne dla ucha, pobudzające wyobraźnię i przystępne dla słuchacza w każdym wieku.
I dziecka, i dorosłego?
Staraliśmy się zrobić spektakl familijny, tak by zarówno dorośli, jak i dzieci rozumieli, o czym opowiadamy, ale też, żeby wszyscy dobrze się bawili. Nawet jeśli dzieje się tu coś strasznego, to przedstawiamy to z przymrużeniem oka, zależało mi na tym, by nikt, zwłaszcza młodzi widzowie, nie wychodził z teatru straumatyzowany. Bo, jednak trzeba to przyznać, historia o Jasiu i Małgosi jest dość makabryczna.
Jak daleko opera „Jaś i Małgosia” odchodzi od klasycznej fabuły?
Fabuła nie uległa zmianom, choć Baba Jaga nie jest u nas potworem, to postać sympatyczna, ale zadziorna, generalnie nie do końca rzeczywista. Na jej przykładzie chcemy uświadomić, zwłaszcza tym najmłodszym widzom, że zachłanność nie popłaca. A zachłannością, chciwością, wcielonym łakomstwem jest tu właśnie Baba Jaga. Ale dwójka dzieci, naszych głównych bohaterów, też co chwilę ma ochotę na więcej i więcej, tak jak to dziś bywa, „ktoś ma tablet i ja też chcę taki mieć!”.
To podejście charakterystyczne dla naszych czasów, nieustanny głód wszystkiego, zwłaszcza tego, co materialne. To, że chce się coraz więcej i zawsze jest za mało, ten ciągły niedosyt oraz niezadowolenie to jest temat, który dziś jest obecny i dotyczy wszystkich. Ideą naszego spektaklu jest: Warto docenić to, co się ma, warto uświadomić sobie, że najważniejsze są relacje, bliscy i miłość. Wszystko to, co jest nie „do kupienia”, ale za to do zbudowania. Sercem.
Przesłanie aktualne tak dla dzieci, jak i dorosłych.
Mam nadzieję, że nikt nie wyjdzie z teatru rozczarowany. Co do scenografii, staraliśmy się tak zobrazować naszą historię, by był to spektakl w wymowie ciepły, serdeczny, przyciągający oko, opowieść z dobrą energią. Mój czteroletni syn wysiedział przedstawienie od początku do końca, a jest dość wymagającym widzem. Jak mu się coś nie podoba, to po prostu wychodzi. Myślę jednak, że młodzież szkół podstawowych to dla tej opowieści widz idealny. „Jaś i Małgosia” to także świetny sposób na pierwsze spotkanie młodego widza z operą.
Synek miał jakieś uwagi?
Uwag nie miał, jednak przyznaję, że w przedstawieniu tym dość trudne dla młodego widza mogą być momenty statyczne, kiedy dzieje się tylko muzyka. Staraliśmy się takich sytuacji unikać i zapełnić dzianiem się każdą nutę, jednak nie zawsze jest to możliwe. Tak więc, gdy króluje tylko śpiew, trudniej dziecku skupić uwagę. Kiedy spytałam syna, co mu się najbardziej podobało, odpowiedział: strachy, duchy, zwidy… Ale każdy znajduje tu coś dla siebie.
W spektaklu mamę dzieci gra Anna Wierzbicka, śpiewaczka rodem z Gdańska.
To pewnie będzie dla niej sentymentalny powrót na gdańską scenę. Przeniesienie spektaklu z Łodzi do Opery Bałtyckiej będzie dla nas wyzwaniem. Musimy ustawić je w zupełnie innej przestrzeni, w innych warunkach technicznych, a wszystko zrobić tak, by gdańska publiczność nie zorientowała się, że są tu jakieś zmiany... Mamy na dokonanie tego półtora dnia. To bardzo mało.
Dobre duchy ulicy Jasia i Małgosi będą na pewno sprzyjać sytuacji. Zresztą, nazwa pochodzi ponoć od imion pierwszych mieszkańców tej ulicy, Jana i Małgorzaty Mroczkowskich.
Co za historia!
Co będziemy nucić po wyjściu z teatru?
Dzieło to nie ma klasycznej, operowej budowy, nie ma tu podziału na arie, sceny, duety, to raczej umuzyczniony dramat, który bardziej podąża teatralnym torem niż hitami operowymi pod publiczkę. Kompozytor korzystał z niemieckich melodii ludowych. Niektóre na pewno wpadną w ucho.
Baltic Opera Festival: 20-25 lipca 2024 r.
Szczegółowe informacje: www.balticoperafestival.pl.
Napisz komentarz
Komentarze