Jeden z najwybitniejszych i najpopularniejszych polskich aktorów, laureat wielu prestiżowych nagród za role teatralne i filmowe w „Seksmisji”, „Kilerze” czy „Kingsajzie”, ale także w filmach obyczajowych: „Persona non grata”, „Wodzirej”, „Amator”, „Trzy kolory. Biały” i „Tydzień z życia mężczyzny”. Był również pedagogiem, wykładowcą w krakowskiej PWST i reżyserem. Jako reżyser filmowy zadebiutował w 1994 roku „Spisem Cudzołożnic”. Mąż Barbary, ojciec Macieja – aktora, i Marianny – artystki malarki. Autor kilku książek.
Jerzy Stuhr nie żyje. Miał 77 lat
Wiele razy miałam ogromną przyjemność rozmawiać z mistrzem. Bo to był mistrz nie tylko kina, ale też słowa. W Trójmieście bywał często, zarówno na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie, jak i na gdyńskim festiwalu filmowym, gdzie występował w potrójnej roli – nagradzanego aktora, reżysera oraz jurora.
Zawdzięczamy mu dziesiątki fantastycznych ról. Ale publiczność, ta duża i mała, kochała go przede wszystkim za głos osła ze „Shreka”. Kiedyś podczas festiwalu Dwa Teatry aktor mówił o tym z pewną goryczą:
– Ktoś napisał, że osioł to moja życiowa rola. Przykro mi się zrobiło. W dodatku wczoraj ze zgrozą przeczytałem, że kręcą „Shreka II”. Czy znowu będę osiołkiem? Pewnie być muszę. Naród by mi tego nie darował. Podniósłby się bunt – żartował gorzko.
Potem opowiadał o kuchni „Shreka”.
– To była wtórna robota. Przy mnie siedział taki gość z wytwórni filmowej i pilnował. – Proszę pana, ja tu sobie mlasnę dwa razy – powiedziałem prosząco. – Nie wolno – usłyszałem. – Bo Eddie Murphy nie mlaszcze w tym miejscu – powiedział mi ten gość.
Z tym osiołkiem miał wiele przygód. Jeden z profesorów, wręczając mu nagrodę mówił:
– Za to, że pan tak ładnie podłożył głos pod tego... I dalej jego własny głos odmówił mu posłuszeństwa. – Spokojnie, panie profesorze, może pan śmiało powiedzieć, że pod osła – podrzucił mu Jerzy Stuhr.
Przed laty na moje pytanie podczas wywiadu, jak żyć z taką miłością publiczności, odparł:
– Czerpać z niej energię, ale nie zachłystywać się nią. Wiem, że muszę kroczyć swoją drogą. Że stan samotności jest dla mnie bardzo inspirujący.
Lubił pracować ze studentami.
– Bardzo potrafią sprowadzić na ziemię. Kiedyś na zajęciach przypominaliśmy sobie filmy muzyczne, rozrywkowe i musicale kina światowego, które zrobiły na nas wrażenie. Wyliczamy „Kabaret”, „Gorączkę sobotniej nocy”, inne filmowe produkcje... I nagle jeden ze studentów mówi, że był taki polski film o facecie, który prowadził zabawy. Nie pamiętam tytułu, tłumaczył, ale sobie przypomnę. Zobaczyłem, że koledzy kopią go pod stołem i sam zacząłem się dusić ze śmiechu. Mogłem tylko zrobić przerwę. Po przerwie ten sam student podchodzi do mnie i przeprasza. Sprawdził w Internecie, że chodziło o „Wodzireja”.
Dla mnie to była ważna lekcja. Bo on mi uświadomił, jak to wszystko przemija. Że nie wolno zadzierać nosa. Kiedyś Roman Polański powiedział mi: – Wie pan, jaki film jest dobry? Taki, z którego pan jedną scenę zapamięta na całe życie.
Jerzy Stuhr / aktor
Był też ulubieńcem nie tylko polskich reżyserów, ale także włoskich. Tak było z filmem „Habemus papam”. To była rola napisana dla niego.
– I była jedną z największych radości w życiu. Zawsze marzyłem, żeby ktoś na Zachodzie napisał coś dla mnie. No i tak się zdarzyło – mówił Jerzy Stuhr.
W tej samej rozmowie na pytanie, czego szuka w teatrze, odpowiadał:
– Tego, żeby się czegoś więcej o człowieku dowiedzieć, o jego tajemnicy. Jeśli chcę obejrzeć, co człowiek potrafi z ciałem zrobić, to idę do cyrku. Mogę też pójść do opery. Wolę nawet operę od teatru. Bo tam słyszę i widzę, jak Bóg potrafi obdarować człowieka naprawdę pięknym głosem. To mnie fascynuje.
Pytany o lęki, dość długo się zastanawiał, a potem odparł:
Żeby nagle ludzi nie rozczarować. Żeby oni nie poczuli się, może to za duże słowo, troszkę przeze mnie zdradzeni. Takie mam lęki. Mnie się życie przez choroby zmieniło. Ale przez te choroby nagle stałem się ludziom potrzebny. Potrzebny inaczej niż tylko moimi umiejętnościami w filmie czy teatrze. Widzę, że ludzie upatrują we mnie swojej szansy na to, że oni albo ktoś z ich bliskich też może wyjść z choroby, pokonywać ją. Celowo używam słowa pokonywać, a nie pokonać. Widzę, że to ludziom jest bardzo potrzebne, jak patrzą na mnie, jak mnie słuchają. I myślę, że nagle w życiu spotkała mnie rola może najpoważniejsza. Że jestem naprawdę komuś potrzebny, nie tylko dlatego, że potrafię rozbawiać przez dwie godziny w teatrze czy w filmie.
Jerzy Stuhr / aktor
Zdarzało się, że odmawiał zagrania jakiejś roli.
– Przyczyny były różne – mówił mi. – Poprzez filmy Krzysztofa Kieślowskiego przesiąkłem jego widzeniem świata, tego tu, dzisiaj, teraz. Ja też film ukochałem dlatego, że dawał mi możliwość wypowiedzenia się tutaj, dzisiaj, teraz. Dzięki temu nagle mój zawód aktora stał się poważniejszy. Nie kryłem się za słowami autora, za kostiumem, charakteryzacją. Mój film dał mi możliwość określenia się nie tylko jako artysty, ale też jako obywatela tego kraju. No i nagle przychodzi propozycja kostiumowa. Brzmi to fatalnie, tu wąsik, tam szabla. No nie. Wcześniej podjąłem kilka takich prób. Ale zawsze traciłem pewność siebie. No i musiałem zdecydować, że nie gram w filmach kostiumowych. Chyba że dla żartu. Wtedy nawet mogę przebrać się za kobietę. Dopuszczam tylko dwa kostiumy w filmie, w których się jeszcze mogę wyrazić – sutannę i mundur. A teatr to coś innego. To cudowne miejsce, gdzie mogę się przebierać, nakładać peruki. Ale w filmie nie dam rady.
Żegnaj, Mistrzu.
Napisz komentarz
Komentarze